Na zaplecze przyszedł pan Manders. Stanął w pobliżu miejsca, gdzie pracowałem, i zaczął mi się przyglądać. Przygotowywałem właśnie do wysyłki większą partię farb, a on stał obok i się na mnie gapił. Manders był pierwszym właścicielem tego sklepu, ale potem, gdy żona uciekła od niego z jakimś Murzynem, zaczął pić – i robił to tak skutecznie, że wkrótce przestał być właścicielem. Pracował w nim teraz jako zwykły sprzedawca.
– Naklejasz nalepki „OSTROŻNIE – SZKŁO!” na te kartony?
– Tak.
– Dobrze je pakujesz? Zawijasz je w gazety, słomę?
– Tak. Robię to porządnie.
– A masz dostatecznie dużo tych nalepek?
– Tak, mam całe pudełko. Tu, pod ławką.
– Na pewno znasz się na tej robocie? Nie wyglądasz na pakowacza.
– A jak powinien wyglądać pakowacz?
– Pakowacze noszą fartuchy. A ty nie masz fartucha.
– Uhm.
– Z firmy Smith – Barnsley dzwonili do nas z reklamacją. Znaleźli w przesyłce rozbity słój kleju kauczukowego.
Nic na to nie odpowiedziałem.
– Pamiętaj o nalepkach „OSTROŻNIE – SZKŁO!”. Gdy ci się skończą, daj mi znać.
– Oczywiście.
Manders ruszył przejściem między regałami. Ale nie odszedł daleko. Stanął, zrobił w tył zwrot i znowu zaczął się na mnie gapić. Odwinąłem z rolki trochę taśmy i z ostentacyjnym rozmachem owinąłem nią karton. Manders odwrócił się i wreszcie sobie poszedł.
Na zaplecze przybiegł Bud.
– Ile masz na magazynie półtorametrowych rakli?
– Ani jednej.
– Jakiś facet chce kupić pięć sztuk. Powiedziałem mu, żeby zaczekał. Zrób mu te rakle, dobra? – powiedział i pobiegł do sklepu.
Rakla to kawałek deszczułki z gumową krawędzią. Używa się jej do sitodruku. Poszedłem na strych, zniosłem na dół drewniane łaty, odmierzyłem pięć półtorametrowych kawałków i poprzycinałem listewki. Następnie zacząłem przewiercać otwory wzdłuż krawędzi listew. Miały przez nie przechodzić śruby, którymi przykręca się gumę do drewnianego uchwytu. Trzeba ją potem jeszcze dokładnie przeszlifować, aż jej krawędź stanie się idealnie gładka i równa. Jeśli rakla nie zapewni równego docisku, z sitodruku po prostu nic nie wyjdzie. A guma ma swoje sposoby, by skręcać się, wyginać i opierać takiemu szlifowaniu.
Bud wpadł na zaplecze po upływie trzech minut.
– Masz już gotowe te rakle?
– Nie.
Pobiegł z powrotem do frontowej części budynku. Wierciłem, przykręcałem śruby, szlifowałem. Po pięciu minutach przyleciał znowu.
– Masz już gotowe rakle?
– Nie.
Pobiegł do sklepu.
Gdy zjawił się po raz trzeci, jedną raklę miałem już gotową i byłem w połowie roboty przy drugiej z nich.
– Możesz sobie odpuścić. Już sobie poszedł – powiedział.
Po czym wrócił do frontowej części budynku…