Saint Louis przywitało mnie chłodem – w każdej chwili mógł zacząć padać śnieg – mnie zaś udało się znaleźć wolny pokój w miłym, czystym domu, na pierwszym piętrze, od podwórka. Był wczesny wieczór, a ponieważ znowu dopadła mnie depresja, poszedłem od razu do łóżka i jakoś udało mi się zasnąć.
Rano obudziło mnie okropne zimno. Trząsłem się jak paralityk. Wstałem i zobaczyłem, że jedno z okien jest otwarte. Zamknąłem je, wróciłem do łóżka i już wtedy, gdy próbowałem zasnąć, poczułem mdłości. Obudziłem się po godzinie – i tym razem wzięło mnie na dobre: ledwie zdążyłem wstać, włożyć coś na siebie i dobiec do łazienki. Zwymiotowałem, wróciłem do pokoju, rozebrałem się i wlazłem do łóżka. Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi. Nie zareagowałem. Pukanie się powtórzyło.
– Kto tam? – spytałem.
– Źle się pan czuje?
– Nie, nic mi nie jest.
– Możemy wejść?
– Wejdźcie.
Do pokoju weszły dwie dziewczyny. Jedna trochę przygruba, ale za to wypucowana, lśniąca czystością, w sukience w różowe kwiaty. Miła, sympatyczna twarz. Druga, ściśnięta w talii szerokim pasem, podkreślającym jej wspaniałą figurę, miała długie ciemne włosy, śliczny nos, szpilki, cudowne nogi i białą bluzkę z głębokim dekoltem. A także ciemnopiwne, bardzo ciemnopiwne oczy, które wpatrywały się we mnie z rozbawieniem, z wielkim rozbawieniem.
– Na imię mam Gertruda – powiedziała. – A to moja koleżanka Hilda.
Koleżankę stać było jedynie na to, by się zarumienić, natomiast Gertruda ruszyła śmiało przez pokój w stronę mojego łóżka.
– Słyszałyśmy, co robiłeś w łazience. Jesteś chory?
– Tak. Ale to nic poważnego. Na pewno! Spałem po prostu przy otwartym oknie.
– Pani Downing, nasza gospodyni, przygotowuje dla ciebie jakąś zupę.
– Nie, nie trzeba.
– Dobrze ci to zrobi.
Gertruda podeszła jeszcze bliżej. Zatrzymała się tuż przy moim łóżku. Hilda stała tam gdzie przedtem, różowa, wypucowana i zarumieniona. Gertruda obracała się na swych bardzo wysokich szpilkach raz do mnie, raz do niej.
– Niedawno tu przybyłeś?
– Niedawno.
– Nie służysz w wojsku?
– Nie.
– A co robisz?
– Nic.
– Nigdzie nie pracujesz?
– Nie.
– No tak – powiedziała Gertruda, zwracając się do Hildy. – Popatrz na jego ręce. Ma przepiękne dłonie. Widać, że nigdy nie pracował.
Do drzwi zapukała gospodyni, pani Downing. Była zwalista, tęga i miła. Pomyślałem, że pewnie umarł jej mąż. I że jest pobożna, Niosła wielką miskę wołowego rosołu, trzymała ją wysoko przed sobą, a ja widziałem, jak z miski wydobywa się para. Zamieniliśmy kilka uprzejmych słów. Tak, jej mąż już nie żyje, ona jest bardzo pobożna, a do rosołu mam krakersy oraz pieprz i sól.
– Dziękuję pani.
Gospodyni spojrzała na dziewczyny.
– My już sobie teraz pójdziemy. Mam nadzieję, że wkrótce pan wydobrzeje. I mam również nadzieję, że dziewczęta zbytnio pana nie wymęczyły.
– Ależ skąd! – Uśmiechnąłem się, nie podnosząc nosa znad rosołu. Sprawiło jej to wyraźną przyjemność.
– Chodźcie, moje drogie!
Pani Downing nie zamknęła za sobą drzwi. Hilda jeszcze raz się zarumieniła, zdobyła się na niedostrzegalny niemal uśmiech i wyszła. W pokoju została tylko Gertruda. Przyglądała się, jak zajadam rosół.
– Smaczny?
– Chciałbym wam wszystkim podziękować. Coś w tym było… naprawdę niezwykłego.
– Pójdę już sobie.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi. Szła bardzo powoli, a jej pośladki poruszały się pod obcisłą czarną spódniczką. Nogi miała w kolorze złota. Zatrzymała się w progu, obróciła na pięcie i jeszcze raz poczułem na sobie spojrzenie jej ciemnych oczu. Patrzyłem na nią jak urzeczony. Wytrzymała mój wzrok, aż do momentu, gdy spostrzegła, jak na nią reaguję. Wówczas potrząsnęła głową i roześmiała się. Szyję miała prześliczną. I te niesamowicie ciemne włosy.
Odeszła korytarzem. Drzwi do mojego pokoju pozostawiła uchylone.
Doprawiłem rosół solą i pieprzem, pokruszyłem do niego krakersy, po czym, za pomocą łyżki, zaaplikowałem sobie to lekarstwo.