Rozdział I

Uciekając Jason Tennyson dotarł do stromego pasma górskiego leżącego na zachód od Gutshot. Gdy tylko dojrzał światła miasta, nacisnął przycisk katapulty i poczuł, że podrywa go w górę siła, której się nie spodziewał. Na moment ogarnęła go ciemność, lecz już po chwili, kiedy obrócił się, ponownie ujrzał miasto. Wydawało mu się, że zauważył przelatującą lotnię, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Lotnia kontynuowała swój lot nad Gutshot, lekko obniżając pułap nad oceanem otaczającym małe miasteczko i port kosmiczny od strony przeciwnej niż góry. Zgodnie z jego obliczeniami, około osiemdziesięciu kilometrów w głąb morza, lotnia uderzy w wodę i zostanie zniszczona. Miał nadzieję, że razem z nią zginie dr Jason Tennyson, ostatnimi czasy nadworny lekarz margrabiego Daventry. Radar w bazie lotniczej Gutshot niewątpliwie wyłapał lotnię i już śledził jej kurs nad wodą, ale mała wysokość, na jakiej się znajdowała, uniemożliwiała utrzymanie dłuższego kontaktu.

Tempo spadania zmniejszało się, lecz w pewnej chwili, gdy spadochron otworzył się całkowicie, Tennyson wyrzucony został w bok i zaczął się huśtać wychylając daleko na boki. Wpadł w komin wznoszącego się powietrza i poczuł, że spadochron spychany jest w kierunku majaczących w oddali szczytów, a kołysanie ustaje. Po chwili jednak wyrwał się i zaczął powoli opadać w dół. Zwisając na końcach lin próbował zgadnąć, gdzie wyląduje. Wyglądało na to, że będzie to południowy kraniec portu kosmicznego. Wstrzymał oddech i zacisnął kciuki. Przesunął ręce między linkami spadochronu i chwycił torbę lekarską, przyciągając ją do klatki piersiowej. Oby tak dalej, modlił się. Oby tylko tak dalej. Jak dotąd szło mu nadspodziewanie dobrze. Przez cały czas ucieczki udawało mu się utrzymywać lotnię na małej wysokości. Mknął przez noc, omijając bazy, których radary przeszukiwały niebo. W tych pełnych nienawiści czasach rywalizujących ze sobą lenn utrzymywano stałą kontrolę przestrzeni powietrznej. Nikt nie wiedział kiedy i z której strony nadejdą pikujący w ataku wojownicy.

Spoglądając w dół, próbował ocenić odległość od ziemi, ale panujące ciemności sprawiały, że nie mógł nic dojrzeć. Czuł, że jest spięty, więc postanowił się odprężyć. Kiedy spadnie, powinien być rozluźniony.

Skupisko świateł miasta znajdowało się w niewielkiej odległości na północ. Błyszcząca plama portu kosmicznego leżała na wprost, tuż przed nim. W pewnym momencie światła portu znikły i Tennyson na uginających się nogach opadł wreszcie na ziemię. Rzucił się w bok, przyciskając do siebie torbę. Spadochron opadł tuż koło niego i Tennyson próbował teraz wyswobodzić się z plątaniny linek i sznurów.

Jak zauważył, wylądował blisko skupiska dużych magazynów, na południowym brzegu portu i to właśnie one zasłoniły go przed światłami. Szczęście najwyraźniej go nie opuszczało. Nawet gdyby miał możliwość zaplanowania tego wcześniej, nie mógłby wybrać lepszego miejsca na lądowanie.

Jego wzrok z wolna przyzwyczajał się do nocnych ciemności. Po chwili rozpoznał, że znajduje się tuż obok alei przebiegającej pomiędzy dwoma magazynami. Zauważył też, że magazyny ustawione zostały na palach wysokości około trzydziestu centymetrów, zostawiających wolną przestrzeń między ziemią a podłogą budynku. Było to idealne miejsce na ukrycie spadochronu. Mógł złożyć go w kostkę i wepchnąć jak najgłębiej. Gdyby znalazł jakiś patyk, mógłby go wetknąć jeszcze dalej. Musiał wsunąć spadochron na taką odległość, aby nie zauważyła go przechodząca tędy osoba. Oszczędziłoby mu to dużo czasu. Wcześniej obawiał się, że będzie musiał wykopać dziurę lub znaleźć zarośla, gdzie mógłby ukryć spadochron. Chodziło tylko o to, aby nie odnaleziono go w ciągu kilku następnych dni. Ukryty pod magazynem mógł spokojnie przeleżeć niedostrzeżony kilka ładnych lat.

Teraz miał tylko jeden cel — znaleźć statek i dostać się na jego pokład. Być może będzie musiał przekupić członka załogi, ale to nie powinno być trudne. Przebywające tu statki, w większości frachtowce, odwiedzały Gutshot dosyć często. Dla niektórych była to jednak zapewne pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu. Kiedy tylko dostanie się na statek, będzie bezpieczny. Jeśli nikt nie znajdzie spadochronu, nie odgadną, że katapultował się z lotni.

Po schowaniu spadochronu i odwiązaniu torby, którą opasał się wcześniej w talii, ruszył drogą między magazynami. Na końcu alei zatrzymał się. W porcie, dokładnie naprzeciw miejsca, w którym stał w tej chwili, znajdował się statek. Kładka służąca za trap opuszczona była na brzeg, a długa kolejka oczekujących — różnej maści obcych — kierowana była na pokład przez małą grupkę szczuropodobnych stworzeń. Kolejka ciągnęła się na pewną odległość od statku, a szczuropodobni strażnicy pokrzykiwali na stojących w niej obcych, ponaglając i niedwuznacznie machając trzymanymi maczugami.

Tennyson domyślił się, że statek miał wkrótce odlecieć, zastanawiał się tylko, dokąd zmierzał. W porcie stało kilka jednostek pasażerskich innego typu. Była to pękata stara balia, pomalowana na czarno i mocno” podejrzana. Nazwa wymalowana była w widocznym miejscu, ale zajęło mu trochę czasu, zanim zdołał odczytać Wędrownik, bo farba odpadała płatami, a kadłub pokrywała warstwa rdzy. Statek nie prezentował się elegancko. Z pewnością nie był to środek lokomocji, który wybrałby jakikolwiek szanujący się podróżnik. Ale gdy tak patrzył na niego z rosnącym niesmakiem, przypomniało mu się, że nie znajduje się obecnie w sytuacji pozwalającej na wybrzydzanie. Statek miał wkrótce odlecieć i było to zdecydowanie ważniejsze niż cel, do którego zmierzał. Gdyby tylko udało mu się dostać na pokład, byłby zadowolony. Miał nadzieję, że szczęście go nie opuści…

Tennyson wynurzył się spomiędzy magazynów. Po jego prawej stronie, przed magazynem, silny strumień światła padał na dróżkę biegnącą równolegle do skraju portu. Posuwając się ostrożnie kilka metrów dalej spostrzegł, że światło dochodziło z małego baru.

Na dole, przy kładce, ktoś wszczął kłótnię. Podobna do pająka istota, na pierwszy rzut oka składająca się jedynie z rąk i nóg, kłóciła się z jednym ze szczuropodobnych strażników nadzorujących załadunek. Po chwili obcy został wypchnięty z kolejki przez jednego ze strażników, który zaczął okładać go maczugą.

Przednia ściana magazynu pogrążona była w głębokiej ciemności. Wykorzystując ten fakt, Tennyson przesuwał się wzdłuż niej w szybkim tempie. Dotarł wreszcie do jej końca i znieruchomiał patrząc na bar. Ocenił, że najlepiej byłoby ominąć budynek i zbliżyć się do statku od strony dzioba. Chowając się w cieniu mógłby następnie dotrzeć do trapu i poczekać na odpowiednią chwilę.

Ostatni pasażerowie w kolejce tłoczyli się przy trapie. W ciągu kilku minut oni również mieli znaleźć się na pokładzie. Być może statek nie odleci natychmiast, ale przeczucie podpowiadało Tennysonowi, że jeśli chce się dostać na pokład, musi działać szybko.

Uznał, że aby ominąć bar, powinien po prostu przejść koło niego, sprawiając wrażenie człowieka, który właśnie idzie zamustrować się na statku. Nawet jeśli go ktoś zauważy, nie zwrócą na niego uwagi. W chwili gdy zastanawiał się nad sposobem niepostrzeżonego dotarcia do statku, strażnik zajęty dotąd okładaniem pająkowatego pasażera ponownie zajął pozycję przy trapie.

Wynurzywszy się z cienia magazynu, Tennyson wszedł na ścieżkę prowadzącą koło wejścia do baru. Za barem stał kolejny magazyn pogrążony w głębokim mroku. Gdyby tylko udało się dotrzeć do niego nie będąc zauważonym, dalszą drogę pokonałby prawdopodobnie bez przeszkód. W drugorzędnym porcie, takim jak ten, środki bezpieczeństwa nie były zbyt rygorystyczne.

Ruszył w kierunku baru. Patrząc w jedno z trzech oświetlonych okien, zauważył wieszak na płaszcze stojący za drzwiami. Przystanął, zaskoczony ujrzanym widokiem. Na drążku wisiała niebieska kurtka z wyszytą na piersi złotymi nićmi nazwą statku Wędrownik. Powyżej spoczywała czapka do kompletu.

Wiedziony impulsem, Tennyson otworzył drzwi i wszedł do baru. Grupa ludzi i obcych zajmowała miejsca za stołami w głębi pomieszczenia. Kilkoro siedziało również przy barze. Barman uwijał się jak w ukropie. Parę osób podniosło głowy i spojrzało na przybysza, ale po chwili wrócili do swych poprzednich zajęć.

Nie czekając, Tennyson schwycił kombinezon i czapkę i wyszedł na zewnątrz starając się ukryć zdobycz przed wzrokiem obcych.

Nałożył czapkę i z pewnym trudem wcisnął się w kurtkę.

Kolejka na statek znikła. Najwyraźniej wszyscy zdążyli się już zaokrętować. U stóp trapu pozostał tylko jeden szczuropodobny strażnik. Tennyson natychmiast podążył zdecydowanym krokiem w kierunku statku.

Strażnik mógł go zatrzymać, ale Tennysonowi wydawało się, że nowe przebranie będzie odpowiednią przepustką. Było raczej pewne, że nie zostanie rozpoznany jako intruz. Ludzie bardzo rzadko potrafili rozpoznać któregoś z obcych, najczęściej dla nich wszyscy wyglądali podobnie. To samo tyczyło się obcych, którzy nie potrafili odróżnić jednego człowieka od drugiego.

Dotarł do trapu. Szczuropodobny strażnik niedbale zasalutował.

— Witam, Sir — wymamrotał. — Kapitan pytał już o pana.

Загрузка...