Rozdział 34

Kiedy był tam poprzednim razem, świat równań zdawał się drżeć, jakby oglądał go w upalny letni dzień, kiedy rozgrzane palącym słońcem powietrze nadaje przedmiotom wygląd trzęsącej się galaretki. Tym razem jednak wszystko było wyraźne i wydawało mu się, że stoi na twardej ziemi, a przynajmniej na twardej powierzchni. Wykresy zgrupowane były w przejrzystych tabelach rozrzuconych po całej, zupełnie płaskiej powierzchni, na której stał. Groszkowozielony, pokryty roślinnością horyzont, który widział daleko przed sobą, wznosił się znacznie wyżej niż którykolwiek z horyzontów, jakie oglądał w swoim życiu, i przechodził prawie niezauważalnie w blado lawendowe niebo.

Szeptaczu! — zawołał Tennyson.

Jednak Szeptacza nie było w okolicy. Był tylko on sam. Chociaż właściwie niezupełnie. Szeptacz również tam był, ale nie jako odrębna istota. Przecież znaleźli się w tym dziwnym świecie razem, tworząc jedność.

Tennyson stał bez ruchu zastanawiając się nad tym, skąd to wie. Wkrótce jednak doszedł do wniosku, że to nie on o tym wiedział, lecz właśnie znajdujący się w jego umyśle Szeptacz. Pomimo to Tennyson zupełnie nie odczuwał jego obecności i ciekawiło go, czy tamten również niczego nie czuje. Nie mógł jednak tego w żaden sposób sprawdzić.

Najciekawsze we wszystkim było to, że rzeczywiście miał wrażenie, jakby fizycznie znajdował się w świecie równań, a nie tak jak dotychczas, jedynie go oglądał. Wyraźnie wyczuwał pod stopami twardy grunt i spokojnie oddychał powietrzem pachnącym tak samo jak na każdej innej planecie podobnej do Ziemi. Zaczął szybko, pobieżnie obliczać prawdopodobieństwo znalezienia środowiska przyjaznego człowiekowi, o odpowiednim składzie powietrza, gęstości i ciśnieniu atmosferycznym, znośnej grawitacji i temperaturze, gdzie człowiek mógł żyć bez przeszkód. Wzdrygnął się, gdy stwierdził, jak małe jest takie prawdopodobieństwo. Poza tym musiało być ono jeszcze mniejsze, jeśli wzięło się pod uwagę, że warunki na planecie były nie tylko znośne, ale wręcz bardzo dobre.

Wykresy były co najmniej tak kolorowe jak wtedy, kiedy widział je w czasie projekcji sześcianu i w swoim śnie. Co prawda, wtedy barwy te były dosyć rozmyte, podczas gdy tutaj wydawały się jaskrawe i świecące. Kiedy się nad tym zastanowił, stwierdził, że jest ich jednak więcej niż w czasie projekcji kostki, a równania i wykresy są o wiele bardziej zróżnicowane i w jakiś dziwny sposób przerażające. Przyglądając się bliżej niektórym z nich zauważył, że nie ma dwóch podobnych kształtem ani kolorem. Każde różniło się czymś od reszty.

Od momentu przybycia stał nadal w tym samym miejscu, ogłuszony samym faktem znalezienia się tutaj. Jedna z jego części, być może Tennyson, powątpiewając nadal nie mogła uwierzyć w to, co widzi. W końcu jednak zdecydował się uczynić pierwszy krok, potem następny. Sprawdzał, czy uda mu się poruszyć, niepewny, czy w ogóle powinien się ruszać. Ale równania nie zmieniały swoich pozycji, więc ktoś musiał się ruszyć. To znaczy, ktoś musiał wykonać pierwszy ruch, żeby można było cokolwiek zrobić, być może nawiązać kontakt. Tennyson nie mógł w każdym razie pogodzić się z myślą, że przybył tutaj, żeby stojąc jak kołek zmarnować daną mu szansę. W taki sposób mógł przecież równie dobrze podróżować dzięki sześcianowi.

Powoli przeszedł parę kroków, aż zbliżył się wystarczająco do jednego z równań. Zauważył, że ma ono około dwóch i pół metra wysokości i pięć metrów długości. Z miejsca, w którym stał, nie mógł ocenić jego szerokości, ale przyglądając się innemu równaniu, znajdującemu się również w pobliżu, obliczył, że szerokość wynosiła jakieś trzy metry. W tym momencie zdał sobie sprawę, że przecież mogły one mieć różne wymiary, chociaż wszystkie, jakie dotychczas widział, wydawały się mieć taki sam kształt.

Grupa obliczeń, do której podszedł, posiadała ciem-nofioletowe tło. Pojawiające się na nim równania i diagramy były najczęściej pomarańczowe, chociaż od czasu do czasu zauważało się również czerwień, zieleń i żółć. Starał się rozgryźć sens obliczeń (które wyglądały na bardzo długie i skomplikowane), lecz znaki i symbole niepodobne były do niczego, co kiedykolwiek widział.

Inny blok, ten dzięki któremu obliczył szerokość, krzyczał jasnopomarańczowym tłem z zielonymi znakami. Tuż za nim znajdował się następny koloru jasnoszarego, nakrapiany ciemnoczerwonymi cętkami, z jas-nocytrynowymi równaniami i lawendowymi wykresami. Był zdecydowanie najciekawszy ze wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku.

Kiedy Tennyson podszedł do bloków, nie zauważył żadnej reakcji z ich strony. Teraz też wydawały się być zupełnie nieruchome.

Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że nie słyszy żadnych dźwięków. W okolicy nie dało się słyszeć ani jednego odgłosu. Uzmysłowił sobie, że przez całe swoje życie przyzwyczajony był do odbierania jakiegoś poziomu hałasu. Nawet w momentach ciszy zawsze pobrzmiewał w jego uszach jakiś daleki odgłos, skrzypiąca podłoga w domu, delikatnie szeleszczące na wietrze liście, brzęczenie owadów. Tutaj jednak nie dochodził go żaden dźwięk. Zupełnie nic.

Podszedł jeszcze bliżej do bloku i ze zdziwieniem zauważył, że jego kroki są bezszelestne. Po chwili wahania wyciągnął rękę i dotknął bloku palcem wskazującym, gotów w każdej chwili cofnąć rękę. W przeciwieństwie do tego, czego oczekiwał, blok był miękki i nie wydawał się ani ciepły, ani zimny. Tennyson nie zauważył też żadnej reakcji na dotknięcie, więc tym razem położył na nim całą dłoń. Teraz zdawało mu się, że powierzchnia jest jeszcze bardziej miękka. Delikatnie nacisnął dłoń i poczuł pod palcami drżenie, coś jakby naciskał na wielki kawałek galaretki.

Coś na powierzchni poruszyło się i Tennyson zaskoczony zrobił krok wstecz. Równania i wykresy zaczęły zmieniać wygląd i zamieniać się miejscami. Na początku zmiany te były powolne, jakby rozważne, wkrótce jednak zdecydowanie zwiększyły tempo. Wszystko kręciło się jak w kalejdoskopie, zamieniając miejscami, kształtem, symbolami. Tennysonowi wydawało się, że blok stara się z nim porozumieć, nawiązać kontakt. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w grę kolorów i gdy wydawało mu się już, że zaczyna coś rozumieć, równania przybierały nową postać zacierając wszystko, co zdawało się przemawiać do jego wyobraźni.

Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Ponownie zrobił krok do tyłu, ale nie było już dokąd uciekać. Pozostałe bloki wyraźnie zaczęły go osaczać. Stworzyły już dość ciasny pierścień odcinając ewentualne drogi ucieczki. Na powierzchni wszystkich bloków równania i wykresy zmieniały swoje układy w szalonym tempie. Widok był dość przerażający. Mimo że w pobliżu nadal nie rozlegał się żaden dźwięk, Tennysonowi wydawało się, że słyszy ich głośne pokrzykiwania.

Ze wszystkich stron nieprzerwanym strumieniem napływały kolejne bloki, tak że niektóre z nich musiały wspinać się na te otaczające Tennysona formując wokół niego coraz wyższą ścianę umacnianą niewidocznym cementem. Tworzyły wokół niego coraz ciaśniejszy okrąg, aż Tennyson poczuł, że od tego dzikiego zamętu zaczyna mu się kręcić w głowie. Miał wrażenie, że nie próbują już skomunikować się z nim, lecz z niejasnego powodu zebrały się tutaj, aby rozwiązać jakiś skomplikowany i ważki problem. Równania i wykresy nieustannie powiększały się do niewyobrażalnych wymiarów.

Nagle runęły na niego. Krzyknął przerażony, ale kiedy bloki zaczęły na niego spadać, przerażenie ustąpiło miejsca ogromnemu zdziwieniu. Nie zmiażdżyły go. Prawdę mówiąc, nie stało mu się nic oprócz tego, że znajdował się teraz w środku stosu zawalonych bloków. Stał nietknięty w samym centrum morza różnokolorowej galaretki i przez moment bał się, że albo utonie, albo się udusi, ponieważ w tej wielkiej galaretowatej masie z pewnością nie znajdzie ani odrobiny powietrza. Jego nozdrza, usta i gardło za chwilę wypełnią się galaretką, później przedostanie się do płuc…

Na szczęście nic takiego się nie stało. Uczucie nie było nawet tak bardzo nieprzyjemne. Przez chwilę starał się płynąć przez galaretowatą masę próbując dotrzeć do powierzchni, gdzie znajdzie trochę powietrza. Wkrótce jednak dał za wygraną, bo instynktownie zrozumiał, że nie potrzebuje powietrza i nie utonie. Bloki z równaniami nadal więziły go w swoim wnętrzu, ale wiedział, że jest tam bezpieczny. Nikt mu tego nie powiedział, jednak był o tym głęboko przekonany. Miał wrażenie, że informacja ta dotarła do niego na drodze jakiejś dziwnej osmozy.

Równania cały czas krążyły wokół niego, niektóre oplatały się wokół jego ciała, inne przechodziły przez niego lub wnikały do jego wnętrza i pozostawały tam. W pewnym momencie zaczęło mu się wydawać, że stał się jednym z nich. Czuł wyraźnie ich obecność wewnątrz i na zewnątrz ciała. Część wykresów połączyła się i uformowała dla niego mieszkanie o skomplikowanej strukturze. Wczołgał się do środka wciąż niepewny tego, kim lub czym się stał. Wiedział jednak, że taka egzystencja mu odpowiada.

Загрузка...