Rozdział 40

Wygląda na to, że nikogo nie ma w domu — rzekł Tennyson do Ecuyera.

— Dlaczego?

— Nie widzę dymu z komina.

— To jeszcze nic nie znaczy.

— Może nie. Ale Decker zawsze rozpala w kominku. Czasami może to być mały ogień, ale tak czy inaczej pali się, dzięki czemu dorzucając trochę więcej drewna, Decker w każdej chwili może wzniecić płomienie. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby z komina nie unosił się dym, kiedy jest w domu.

— Cóż, zaraz zobaczymy — westchnął Ecuyer. Kontynuowali wspinaczkę na wzgórze. Zdezelowany pojazd Deckera stał zaparkowany po drugiej stronie chaty. Pomiędzy dwoma drzewami służącymi za podpórki znajdował się starannie ułożony stos drewna na opał. Zaraz obok rozpoczynał się ogród z równymi, zazielenionymi już grządkami pełnymi warzyw oraz dość pokaźną kępą różnokolorowych kwiatów posadzonych w rogu działki.

— Przyjemny widok — zauważył Ecuyer. — Nigdy tu jeszcze nie byłem.

— Nigdy nie poznałeś Toma?

— Nie. Niełatwo go spotkać. Jest niezbyt towarzyski. Myślisz, że będzie chciał z nami rozmawiać?

zwykle były otwarte, wpuszczając świeże powietrze i chłód poranka.

Tłum zauważył ją w momencie, gdy przechodziła przez próg trzymając się jedną ręką framugi i starając się nie upaść. Nagle zapadła cisza, wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej stronę dostrzegając cierpienie i niekwestionowaną świętość w wizerunku stojącej w drzwiach kobiety.

Staruszka podniosła zaciśniętą dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym i pogroziła wpatrzonym w nią twarzom. Jej głos był cienki, piskliwy i drżący. W zupełnej ciszy niósł się jednak daleko.

— Niegrzeczni! — skrzeczała nerwowo. — Niegrzeczni! Niegrzeczni!

Загрузка...