Rozdział 27

]VLary usiłowała usiąść na łóżku.

— Wyrzucili mnie! — krzyczała. — Wyrzucili mnie z Nieba!

Wysiłek okazał się nadaremny i kobieta opadła na poduszkę. W kącikach ust miała pianę. Szeroko otwarte oczy wydawały się nie zauważać niczego.

Pielęgniarka podała Tennysonowi strzykawkę. Wbił igłę w ramię Mary i powoli wstrzyknął jej lek. Później oddał strzykawkę pielęgniarce.

Mary podniosła rękę i zacisnęła kilkakrotnie dłoń w powietrzu, tak jakby starała się coś schwycić. Zaczęła coś mamrotać. Po chwili dało się odróżnić poszczególne słowa:

— Duży i czarny… Pogroził mi palcem…

Jej głowa ciężko opadła na poduszkę. Powieki przesłoniły oczy, w których widniało szaleństwo. Usiłowała jeszcze raz podnieść dłoń, by chwycić coś w powietrzu, lecz ręka opadła na prześcieradło, a palce się rozluźniły.

Tennyson spojrzał na Ecuyera stojącego po drugiej stronie łóżka.

— Niech mi pan powie, co się stało. I jak to się stało.

— Wróciła w tym stanie z ostatniej wyprawy. Majaczyła w przestrachu.

— Przytrafiało się to już wcześniej? Jakimś innym Słuchaczom?

— Czasami, chociaż raczej rzadko — odparł Ecuyer. — Prawdę mówiąc, bardzo rzadko. Bywa, że wracają przestraszeni z miejsca, które niezbyt przypadło im do gustu, ale jest to jedynie chwilowy, szybko mijający strach. Kiedy orientują się, że są na miejscu i nic im nie zagraża, wszystko wracało do normy. W przypadkach ekstremalnych przeżycia, jakich doznali, mogą mieć wpływ na ich psychikę. Mogą powracać w snach. Efekt jest jednak zawsze krótkotrwały, po niedługim czasie ustępuje. Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego jak w przypadku Mary.

— Za chwilę się uspokoi — Tennyson spojrzał z troską na pacjentkę. — Lek, który jej podałem, ma dość silne działanie uspokajające. Powinien wystarczyć na kilka godzin. Kiedy się ocknie, będzie dosyć skołowana. To przez spowolnienie przekazu impulsów w ośrodkach nerwowych. Nawet jeśli nadal będzie pamiętać, to i tak nie powinno to mieć większego znaczenia. A później zobaczymy.

— Wciąż jej się wydaje, że znalazła Niebo — powiedział cicho Ecuyer. — Została stamtąd wyrzucona, ale nadal myśli, że to Niebo. Dlatego właśnie jest tak wzburzona. Rozumiesz, jakie to ma dla niej znaczenie. Znalazła Niebo, z którego jednak została usunięta.

— Powiedziała coś więcej? Zanim przyszedłem? Ecuyer zaprzeczył kręcąc głową.

— Parę szczegółów, to wszystko. Mówiła coś o mężczyźnie, czarnym i wielkim. Zrzucił ją ze schodów. Ze Złotych Schodów. Staczała się po nich na sam dół. Jest przekonana, że całe jej ciało pokrywają siniaki.

— Przecież nie ma nawet śladu po jakimkolwiek upadku.

Oczywiście, że nie, ale tak właśnie myśli. Nie za-pominaj, że doznanie było dla niej bardzo rzeczywiste, Jason. Najsilniej odczuła jego okrucieństwo i odrzucenie.

Nie oglądał pan jeszcze sześcianu?

Nie. I, prawdę mówiąc, nie mam na to szczególnej ochoty. Nawet jeśli zdaję sobie sprawę, co można tam znaleźć…

— Rozumiem…

— Martwi mnie tylko to, że Niebo, jego mieszkańcy albo w każdym razie to, co tam jest, odkryło nasze podglądanie. Obawiam się, że mogli śledzić Mary i odnaleźć nas. Powinniśmy byli…

— Chyba pan przesadza — przerwał mu Tennyson. — Wątpię, żeby mogli iść za nią. Nie mam też pojęcia, w jaki sposób mogli odkryć jej obecność. Przecież ona tak naprawdę tam nie była, w każdym razie nie jako byt materialny.

— O Boże, już zupełnie nie wiem, co robić — westchnął Ecuyer. — Nie powinniśmy byli pozwolić jej na tę podróż. Trzeba było się zastanowić nad niebezpieczeństwem.

— Wątpię, żeby mogli ją wykryć. Żeby mogli wykryć wasz projekt — powtórzył Tennyson.

— Ten czarny mężczyzna, ten jej diabeł gonił ją po schodach.

— A więc dobrze — zdenerwował się Tennyson — załóżmy, że istotnie ją gonił. Chociaż nie wydaje mi się, żeby miał co gonić. Mówię panu, że przecież Mary tam nie było. Przypuśćmy, że w jakiś dziwny sposób wykryli]Q i ten mężczyzna rzeczywiście ją gonił. Nie może pan obwiniać siebie. Nie miał pan szans, żeby to przewidzieć.

— Prawie nigdy w światach, do których kierują się nasi Słuchacze, nie ma żadnej bezpośredniej reakcji na ich obecność — rzekł Ecuyer. — Zazwyczaj nasi ludzie są jedynie obserwatorami. Kiedy próbują być kimś więcej niż tylko obserwatorami, stają się częścią tego innego świata. W jakiś sposób rodzi się w nich poczucie przywiązania do nowego świata, coś programuje ich umysł tak, że czują się jego częścią. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale co ja mogę o tym wiedzieć. Nie mam zielonego pojęcia, co robią Słuchacze, kiedy dotrą w jakieś miejsce albo jak sobie radzą w różnych sytuacjach. Nie mogę do tego dojść, a oni nie mogą mi pomóc. Twierdzą, że tego nie da się wytłumaczyć. W każdym jednak razie to, co zdarzyło się Mary, nie przydarzyło się jeszcze nikomu. Kiedy nasi ludzie za bardzo angażują się emocjonalnie, kiedy wczuwają się w fizyczne aspekty danego miejsca, stają się zupełnie innymi istotami. Ale Mary zaangażowała się jako Mary. Rzeczywiście była w Niebie i spotkała tego człowieka, który gonił ją po schodach…

— Tak tylko mówi.

— Coś ci powiem — Ecuyer zmarszczył brwi. — Tego akurat jestem pewien. To wszystko prawda. Zobaczysz, że sześcian potwierdzi moje słowa.

— Z pewnością — odparł ze zjadliwym uśmiechem Tennyson. — Jeśli ona w to wierzy, na pewno na kostce znajdzie się taki zapis. Przecież to właśnie rejestruje się na nich, prawda? Nie wydarzenia rzeczywiste, ale odczucia Słuchacza. Jednak nawet gdyby kostka pokazała to, co rzeczywiście się stało, nawet jeśli ta istota goniła ją po schodach, skąd może pan wiedzieć, że uda im się odnaleźć Mary w naszym świecie?

— Nie powiedziałem, że jestem tego pewien — odparł Ecuyer. — Mówiłem tylko, że istnieje takie prawdopodobieństwo. Istnieje możliwość, że, jak to się mówi, wydała nas. Nasi Słuchacze nigdy nie wiedzą, co przydarzy im się podczas kolejnej podróży. Człowiek, którego spotkała, może nie być istotą, jaką widziała. Ryć może był czymś zupełnie nieznanym, a jej ludzki umysł dokonał translacji jego istnienia do wymiarów zbliżonych człowiekowi, w byt, którego istnienie, niezależnie od tego jak potwornie wyglądał, mogło zostać przez nią zaakceptowane i zrozumiane. Mary jest doświadczonym obserwatorem, jednym z naszych najcenniejszych pracowników. Jestem pewien, że wie dokładnie, co widziała, a jednocześnie daję głowę, że jeśli spotkała formę życia zbyt przerażającą, aby mogła na nią patrzeć, starała się podświadomie obronić przed nią właśnie poprzez translację.

— Nie rozumiem pańskich obaw — pokręcił głową Tennyson. — Roboty watykańskie też potrafią podróżować w swoich statkach napędzanych myślą, czy jak je tam nazywacie, do miejsc odkrytych przez pańskich ludzi.

— To prawda, ale istnieje pewna różnica. Roboty nie podróżują na chybił-trafił. Wiedzą dobrze, w co się pakują. Cel ich wędrówki jest zawsze starannie sprecyzowany.

Mary leżała spokojnie, najwyraźniej lek przyniósł jej ukojenie.

— Już wszystko w porządku — powiedział Tennyson patrząc na nią. — Najgorsze minęło. Kiedy się obudzi, będzie jeszcze coś pamiętała, ale szczególnie mocne doznania zostaną stępione. Jedyne, czego jej w tej chwili potrzeba, to odpoczynek. Byłoby lepiej, gdybyście później wysyłali ją do innych miejsc. Mam nadzieję, że to możliwe? Nie możemy ryzykować pozwalając jej dotrzeć do Nieba jeszcze raz. Jeśli nie będziemy mieć pewności, że już tam nie zawędruje, najlepiej całkowicie odsunąć ją od programu. Jednak obawiam się, że w takim przypadku będzie przez cały czas rozmyślać o swoich ostatnich przygodach. Dlatego wolałbym, żeby zajęła się podróżami w inne miejsca. Dzięki temu ostatnie wspomnienia zatrą się w jej pamięci. A wątpię, żeby jeszcze kiedyś trafiła na coś równie mrożącego krew w żyłach jak Niebo.

— Nie wiem — Ecuyer potarł ręką czoło. — Kiedy się ocknie i przyjdzie jako tako do siebie, będziemy musieli się wspólnie nad tym zastanowić.

Tennyson zrobił ruch w kierunku drzwi.

— Czekają na mnie pacjenci. Wpadnę jeszcze później — rzucił na odchodnym.

Pacjentów było zaledwie kilku. Kiedy skończył obchód, nie od razu wrócił do Mary. Wiedział, że prawdopodobnie nadal śpi po śrdkach uspokajających, a jeśli działoby się coś złego, pielęgniarka z pewnością sprowadziłaby go na miejsce.

Było wczesne popołudnie, a dzień zapowiadał się świetnie. Ciemnoniebieskie góry kontrastowały z jas-nobłękitnym niebem. Patrząc na nie Tennyson wiedział dobrze, że tam właśnie chciałby się znaleźć po to, aby w ciszy i spokoju móc bez przeszkód przemyśleć niedawne wydarzenia. W ciągu ostatnich kilku dni, a nawet kilku godzin wydarzyło się tak wiele, że musiał to sobie wszystko spokojnie poukładać. Góry wydały mu się idealnym miejscem na ten cel.

Ogród był opustoszały. Zazwyczaj spotykał tu mnichów z wolna przemierzających alejki, ale tym razem nikt nie pojawiał się w zasięgu wzroku. Tennyson skierował swoje kroki ku ławce stojącej obok krzewu różanego. Tylko jedna róża kwitła. Miała bładożółty kolor i od razu było widać, że już dawno minął okres jej największej urody. Opadające z kwiatu płatki porywał wiatr.

Siedząc na ławce ponownie spojrzał w kierunku gór. To dziwne, że tak bardzo go pociągały. Postanoił że pewnego dnia skorzysta z oferty Deckera i wypuści się z nim na zwiedzanie gór. Obawiał się jednak, że parodniowa wycieczka, taka jaką proponował Decker, nie pozwoli im dojść nigdzie daleko. Być może dotrą jedynie do najbliższego większego wzgórza.

Przypomniał sobie, że wkrótce będzie musiał spotkać się ze swoim nowym przyjacielem i porozmawiać o Szeptaczu. Szeptacz, pomyślał, co za głupie imię! A poza tym, kim tak naprawdę był Szeptacz? Istotą, która mogła przedostać się do czyjegoś umysłu? Która mogła zespolić się z innym człowiekiem? „Jestem wewnątrz i mogę stać się częścią ciebie”. Chyba tak to ujął? A może to tylko wytwór jego wyobraźni?

Starał się zapomnieć o całej sprawie, gdyż nawet myślenie o niej niepokoiło go. Dowie się więcej, gdy porozmawia z Deckerem, więc nie ma sensu głowić się nad tym akurat teraz. Był pewien, że Decker posiada odpowiednie informacje o Szeptaczu.

Gdzieś niedaleko na ścieżce dał się słyszeć odgłos kroków. Tennyson odwrócił głowę. Tuż obok niego stał ogrodnik.

— Ach, to ty — rzekł Tennyson z uśmiechem.

— A któż inny miałby to być? — spytał robot. — Kto bywa tu częściej? Tu jest moje miejsce.

— Nie denerwuj się. Nie mam nic przeciwko twojej obecności. Chodzi tylko o to, że za każdym razem, kiedy tu przychodzę, wpadam na ciebie.

— Ogród jest dość mały — odparł ogrodnik, nie wyjaśniając jednak, o co mu chodzi.

— Kiedy znowu zakwitną róże? — spytał Tennyson. — Została już tylko jedna.

— Ale jaka piękna. Prawda?

— Tak, piękna.

— Dowiedziałem się z przykrością, że Mary znów jest chora.

— Niestety, to prawda.

— Słyszałem też, że znowu była w Niebie.

— Tego nie wiem — odpowiedział Tennyson łgając jak pies. — Wiem tylko, że jest chora.

Ogrodnik nie miał tu przecież nic do gadania.

Загрузка...