Rozdział 30

John, ogrodnik, zszedł po wielu kondygnacjach kamiennych schodów prowadzących do wnętrza watykańskiego wzgórza i nareszcie znalazł się w pomieszczeniach papieskich. Przeszedł długi korytarz i dotarł do małych drzwi. Ze schowka znajdującego się w korpusie wyjął klucz i otworzył nim drzwi, które, jak się okazało, prowadziły do malutkiego pokoiku, gdzie stało tylko jedno krzesło. Kiedy zamknął drzwi za sobą, zamek się zatrzasnął. Na ścianie naprzeciw krzesła w litym kamieniu pobłyskiwała wmurowana tam metalowa płyta.

Ogrodnik usiadł na krześle.

— Wasza Świątobliwość — powiedział niepewnie. — Przyszedł John, żeby złożyć raport.

Pokratkowana twarz wyłoniła się powoli na metalowym monitorze.

— Miło cię widzieć, John — odezwał się Papież. — Co cię sprowadza tym razem?

— Wasza Świątobliwość — odparł robot — przyszedłem opowiedzieć o ostatnich wydarzeniach. Mam nadzieję, że tym razem Wasza Świątobliwość z uwagą Wysłucha moich słów. Nie po to robię z siebie idiotę odgrywając głupkowatego ogrodnika rozmawiającego ze swoimi różami, żeby moje raporty wyrzucane były na śmietnik. Wypełniam zadania wyznaczone mi osobiście przez Waszą Świątobliwość. Zadania, których nie można powierzyć tym kretynom kardynałom. Szpieguję, słucham, co ludzie mówią, zbieram informacje i wzniecam plotki. Dlatego proszę przynajmniej o to, żeby Wasza Świątobliwość wysłuchał mnie.

— Zawsze słucham, John.

— Nie zawsze — odparł hardo robot.

— Ale tym razem na pewno z uwagą wysłucham tego, co masz mi do powiedzenia.

— Chodzą plotki, chociaż są to na razie tylko plotki, że Słuchaczka Mary powróciła do Nieba i została stamtąd wyrzucona.

— Ciekawe. Jeszcze o tym nie słyszałem — zdziwił się Papież.

— Oczywiście, że nie. Kardynałowie przecież nie powiedzą tego Waszej Świątobliwości. Będą owijać w bawełnę…

— Z czasem na pewno coś by się im wypsnęło.

— Z czasem, tak. Kiedy wszyscy by już o tym wiedzieli i przedyskutowali sprawę do cna, spoglądając na problem ze wszystkich stron i zastanawiając się, jak najlepiej przedstawić to Waszej Świątobliwości.

— Są dobrymi i wiernymi sługami. Robią to, co robią, jedynie z powodu wielkiej troski o mnie.

— Robią to po to, żeby wypaczyć właściwy sens i cel istnienia Waszej Świątobliwości — odrzekł z zacięciem w głosie ogrodnik. — Kiedy założono Watykan, jego celem było znalezienie prawdziwej religii. W przeciwieństwie do ludzi żyjących na Ziemi, mieliśmy odwagę cywilną przyznać, że szukamy lepszej wiary od wszystkich tych, które znane były na Ziemi. Czy Wasza Świątobliwość nadal szuka prawdziwej religii?

— Chyba tak — odparł niepewnie Papież — chociaż nie jest to mój jedyny cel.

Tak właśnie myślałem: „Nie jest to mój jedyny cel” Pojawiło się zbyt wiele niepotrzebnych celów. Systemy technologiczne, trendy filozoficzne, które nie maja wiele wspólnego z naszym celem nadrzędnym…

Ależ, John. Filozofia ma wiele wspólnego z tym, co nazywasz naszym celem nadrzędnym. Ty, jak widzę, chciałbyś odrzucić wszystko, co nie jest szalonym, zapamiętałym poszukiwaniem wiary, którą, jak nam się kiedyś wydawało, jesteśmy w stanie odnaleźć.

— Wasza Świątobliwość już tak nie myśli? — spytał John.

— Pytasz mnie, czy nadal wierzę w logiczność i celowość poszukiwań? Odpowiedź brzmi oczywiście: tak. Tym niemniej to, co wydawało się proste tysiąc lat temu, teraz już takie nie jest. Nie jest to tylko kwestia wiary, znalezienia właściwego boga, jeśli w ogóle stwierdzimy, że potrzebujemy boga. Jest to raczej problem związany z rozwikłaniem wielu systemów życiowych i ewolucyjnych, które zostały stworzone przez istoty odnajdywane przez naszych Słuchaczy. Jedynie poprzez analizę tych systemów oraz myślenia istot pojawiających się w takich układach możemy znaleźć odpowiedzi, które doprowadzą nas do tego, co nazywasz prawdziwą religią.

— Wasza Świątobliwość nabija się ze mnie!

— Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił, John. Zbyt długo już pracujemy razem. Tym niemniej widzę, że przez te wszystkie lata nasze poglądy zaczęły się znacznie od siebie różnić.

— To Wasza Świątobliwość się zmienił. Ja nadal jestem prostym robotem, który przybył tutaj z Ziemi. Mój punkt widzenia jest znacznie bliższy pierwotnym założeniom. Pomagałem przy tworzeniu planu prac i konstruowaniu Waszej Świątobliwości jako istoty wielkiej, mądrej i świętej: Proszę mi wybaczyć, ale Wasza Świątobliwość nie jest już tym samym kapłanem, którego skonstruowaliśmy.

Papież wydał odgłos podobny do zduszonego chichotu.

— Nie, oczywiście, że nie jestem. A powinienem? Myślałeś, że kiedy mnie skonstruujecie, będę już zawsze bezrozumnie wypełniał swoje obowiązki? Że w świetle nowych faktów i przemyśleń będę nadal kontynuował pracę tak, jak to zaplanowałeś ty i twoi towarzysze ponad tysiąc lat temu? Masz rację, nie jestem już tylko robotem. Utraciłem większość ludzkich cech, jakie mi zaimplantowaliście. Stałem się, jakby to powiedzieć… „bardziej obcy”. Wprowadzono mi tyle obcych elementów, że rzeczywiście powoli zacząłem przeistaczać się pod pewnymi względami w obcą istotę. Ale tego przecież mogliście się spodziewać, prędzej czy później. Nawet ty, John. To naturalna kolej rzeczy. Musiałem stać się po części obcym, żeby być w stanie przetwarzać wszystkie koncepcje obcych, które ciągle we mnie w takich ilościach wpychacie. Zmieniłem się. Nie da się ukryć. Nie jestem już instrumentem w waszych rękach i dziwię się, że tego nie rozumiecie. Tysiące zebranych informacji czekają tylko na wtłoczenie w jakąś istotę, która będzie w stanie zrobić z nich jakiś użytek. A zapewniam cię, że nie jest to łatwe. Z mojego smutnego doświadczenia wynika, że tryliony małych kawałków układanki często zupełnie do siebie nie pasują, nawet jeśli wam się wydaje, że wszystko jest proste. Dlatego niektóre z nich muszę czasowo odkładać na półkę do momentu, gdy pojawi się jakiś nowy kawałek, który stworzy z innymi sensowną całość. Nie jest przecież tajemnicą, że zapycham się na wpół ułożonymi układankami. Niektóre z nich potrzebują już tylko kilku elementów, inne, a jest ich zdecydowana większość, mogą nigdy nie zostać ułożone w całość. To jest właśnie problem z wami, robotami. Chcecie odpowiedzi, a ja nie ich wam udzielić. Jak ci już powiedziałem, wszechświat nie jest taki prosty, jak wam się kiedyś wydawało. Jestem projektem długoterminowym, a wy oczekujecie szybkich rezultatów…

Wasza Świątobliwość, tysiąc lat to nie jest mało czasu — zauważył ogrodnik.

Papież ponownie zachichotał.

Z punktu widzenia moich zadań, jest. Jeśli dacie mi milion lat…

— Jestem pewien, że Wasza Świątobliwość będzie jeszcze pracować przez milion lat.

— …wtedy być może osiągniemy twój cel — dokończył Papież.

— „Mój cel”? Wasza Świątobliwość mówi to tak, jakby to nie był jej cel?

— Nie, oczywiście że jest to również mój cel. Tym niemniej inne aspekty naszych poszukiwań również nie mogą być ignorowane. Nigdy nie wiadomo, w jakim kierunku pójdzie dany segment poszukiwań. Już wielokrotnie zmieniały one całkowicie swe zadania.

— Wasza Świątobliwość pozwala na to, aby Watykan błądził po bocznych ścieżkach i plątał się w badania nad innymi kierunkami poszukiwań. Kardynałowie chcą tylko władzy…

— Nie zaprzeczam — przerwał mu Papież — że niektórzy z moich kardynałów okazali się być jedynie bezmyślnymi maszynami. Nie mogę im jednak zarzucić zupełnego sprzeniewierzenia się naszym celom. Z punktu widzenia prowadzenia administracji niektórzy z nich działają bardzo mądrze. Na przykład program pielgrzymów przebiega nadzwyczaj dobrze.

— Zadziwia mnie cynizm Waszej Świątobliwości. Przecież program pielgrzymów kontynuujemy jedynie dlatego, że jest dobrym źródłem zarobku. Wpajamy im ohydną papkę zmieszanych koncepcji religijnych, których nie rozumieją, ale przyjmują ze względu na pozytywny wydźwięk. Koncepcje te odznaczają się bardzo małą zawartością prawdy i jeszcze mniejszą szczerości. Najgorsze jest to, że ponieważ nic z tego nie pojmują, wierzą we wszystko, co im powiemy.

— Mało prawdy? Mógłbym cię zapytać, co to jest prawda, ale tego nie zrobię, bo jeszcze zaczniesz odpowiadać i tylko bardziej mi namieszasz. Nie jestem taki pewien wszystkiego co mówisz, ale ogólnie rzecz biorąc zgadzam się. Nie zapominaj jednak, że program przynosi pokaźne zyski. Po pierwsze daje nam pieniądze, których bardzo potrzebujemy, a po drugie jest wymarzoną przykrywką dla naszej pracy. Jeśli ktoś głębiej zastanawia się nad naszą działalnością, myśli, że jesteśmy tyglem kultów.

— Zupełnie mi się to nie podoba — odparł ogrodnik. — Program służy jedynie do maskowania naszej działalności, a powinien być czymś więcej. Mógłby być czymś więcej. Powinniśmy nawracać każdą duszę, jaka zwraca się ku nam.

— To mi się właśnie tak bardzo w tobie podoba, John. Troska o duszę, mimo że sam jej nie posiadasz.

— Nie jestem wcale tego pewien. Myślę właśnie, że posiadam. Jest chyba logiczne, że każda inteligentna forma życia ma duszę.

— Niezależnie od tego, czym jest dusza — dorzucił Papież.

— Tak, niezależnie od tego.

— Nikt inny nie mógłby mi czegoś takiego powiedzieć — zastanowił się Papież. — Ja też zresztą nie powiedziałbym tego żadnemu z nich. Dlatego właśnie jesteś dla mnie tak cenny, prawie jak przyjaciel. Chociaż sposób, w jaki ze sobą rozmawiamy, nie przypomina przyjacielskiej pogawędki. W pewnym momencie myślałem nawet, że powinieneś zostać kardynałem, ale jesteś znacznie bardziej pomocny jako ogrodnik. Chciałbyś zostać kardynałem?

Robot prychnął.

Rozumiem — odparł Papież. — Jesteś niebezpieczny jako ogrodnik, a co dopiero jako kardynał. Powiedz, ale bez zastanowienia, bo nie chcę, żebyś miał czas na wydumanie jakiegoś kłamstwa. To ty wszcząłeś plotki o kanonizacji Mary?

— Tak, ja. Ale nie mam zamiaru za to przepraszać. My wszyscy, ludzie i roboty na Watykanie, potrzebujemy świętych. Nasza wiara słabnie, potrzebuje wzmocnienia. Wkrótce musi pojawić się coś, co utwierdzi nas w dążeniu do celu, jaki sobie wyznaczyliśmy przybywając tutaj. Chociaż, jeśli Mary została wykopana z Nieba…

— Czy wiesz o tym na pewno?

— Nie. Powiedziałem już, że to tylko plotki. Z pewnością jednak Mary znowu słuchała i odniosła jakieś obrażenia. Jakie, nie jestem pewien. Ecuyer odmówił przekazania sześcianu Watykanowi, a nasz pedantyczny doktor nie chce odpowiadać na moje pytania. Wie tyle, co Ecuyer. Są kumplami.

— Nie podoba mi się procedura ustanawiania świętych — odezwał się Papież. — Zbyt silnie odwołuje się do ziemskiego chrześcijaństwa. Nie chodzi zresztą o to, że chrześcijaństwo to coś złego, było po prostu czymś innym, niż uważano. Używam czasu przeszłego, chociaż wiem, że chrześcijaństwo nadal istnieje. Nie mam jednak pojęcia, jak wygląda w chwili obecnej.

— Wasza Świątobliwość może być pewien, że zmieniło się dość znacznie — odparł cierpko ogrodnik.

— Ale wracając do pomysłu kanonizacji: w świetle ostatnich wydarzeń, jeśli są one oczywiście prawdziwe, twój pomysł wydaje się być niezbyt trafny. Nie możemy kanonizować kobiety, którą kopniakami wyrzucono z Nieba.

— To właśnie starałem się od dłuższego czasu powiedzieć Waszej Świątobliwości — rzekł John. — Potrzebujemy świętego lub jakiegoś innego symbolu, który na pewien czas umocni naszą wiarę. Długo czekałem na pojawienie się kogoś, kto mógłby zostać świętym, ale nic z tego. Dopiero kiedy wyszła na jaw cała sprawa z Mary, dostrzegłem promyk nadziei. Dlatego nie możemy dopuścić, żeby Mary w jakiś sposób nam się wywinęła. Watykan musi dotrzeć do kostki zawierającej ostatnią podróż do Nieba i albo ją zniszczyć, albo bardzo dobrze schować. Później wystarczy z całą stanowczością autorytatywnie zaprzeczyć temu, że Mary została wyrzucona z Nieba.

— Po pierwsze — zauważył Papież — to wcale nie jest Niebo.

— Oczywiście, że nie.

— A mimo to chcesz, żeby ludzie w to wierzyli?

— Wasza Świątobliwość, my naprawdę potrzebujemy świętego. Potrzebujemy również Nieba.

— Dosłownie przed chwilą rozmawialiśmy o prawdziwej i szczerej religii, a tu proszę…

— Ależ, Wasza Świątobliwość…

— Jeśli rzeczywiście myślisz, że potrzebujemy świętego — przerwał mu Papież — to mam lepszego kandydata niż Mary. Inteligentnego, bardzo ambitnego robota, oddanego ludziom i przepełnionego nadzieją na ich zbawienie. Robota, który w imię pokornej pracy ogrodnika poświęcił możliwość zajęcia wysokiego stanowiska w Watykanie.

Robot po cichu zaklął.

Загрузка...