— Do pewnego momentu pamiętam wszystko — powiedział Decker. — Pamiętam, jak przykleiłem się do kadłuba statku, starając się wczepić palcami w metalową ścianę, patrzyłem przez okno i widziałem centralną budowlę wzbijającą się w niebo wprost w moim kierunku i drogi rozchodzące się od tego miejsca jak szprychy koła. Nie pamiętam, jak dostałem się do kapsuły ratunkowej, bo to nie ja, Decker II, który siedzi tu i rozmawia z wami, chciałem się w niej skryć, tylko prawdziwy, oryginalny Decker, który był moim wzorcem.
— Wszystko się zgadza z tym, co prawdziwy Decker, jak go nazywasz, mi opowiedział — zauważył Tennyson. — Nie było tego jednak wiele. Nie grzeszył zbytnio otwartością.
— Ja nie — odparł Decker II — ale szok i, że się tak wyrażę, przyjemność ze spotkania z ludźmi, sprawiają, że mam ochotę z wami porozmawiać.
Siedzieli w przytulnym pokoiku znadującym się wysoko na jednej z wieżyczek. Podłogi wyściełane były grubymi dywanami, a na ścianach wisiały obrazy. Oprócz tego pokój wyposażony był w eleganckie meble.
— Cieszę się, że udało ci się znaleźć nam takie miłe mieszkanko — rzekła Jill. — W tym obcym świecie naprawdę wydaje się ono przypomnieniem stron rodzinnych.
— Zajęło mi to trochę czasu, ale Bąbel upierał się przy tym, żeby znaleźć dla was odpowiednie miejsce — wytłumaczył Decker. — Ma fioła na punkcie gościnności.
— Bąbel?
— Ta bańka mydlana ze śmieszną twarzyczką — wyjaśnił Decker. — Jest tylko jednym z wielu mieszkających tutaj Bąbli. Oczywiście nazywają siebie zupełnie inaczej, ale nie można tego wymówić w ludzki sposób, a dosłowne tłumaczenie brzmi śmiesznie. Bąbel, którego spotkaliście, jest kimś w rodzaju mojego przyjaciela, może nawet więcej niż przyjaciela. To trudno wyjaśnić. Mówię do niego Dymek, z powodu jego śmiesznej twarzy, chociaż oni wszyscy mają takie same twarze. Nie wie, co oznacza słowo „Dymek”. Wydaje mu się, że to jakieś pieszczotliwe zdrobnienie nadawane bliskiej osobie. Gdyby kiedyś dowiedział się, jakie jest właściwe znaczenie tego słowa, pewnie by się na mnie obraził. Widzieliście Stóg Siana, który tam z nim był?
— Tak, zauważyłem — odparł Tennyson. — Przyglądał się nam.
— To najlepszy przyjaciel Dymka. Znają się już od bardzo dawna. Ja jestem jego drugim najlepszym przyjacielem, bo nie mieszkam tu jeszcze zbyt długo. Tworzymy triadę. Żaden Bąbel nigdy nie jest sam. Zawsze otaczają go dwa inne. To taki rodzaj braterstwa, braterstwa krwi czy czegoś w tym rodzaju. W każdym razie jestem z nimi bardzo blisko zaprzyjaźniony. Ale wracając do Stogu Siana, ciekawa z niego istota, co?
— Z całą pewnością — zgodziła się Jill.
— To miły gość — kontynuował Decker. — Kiedy się go pozna lepiej, można go nawet polubić. Przede wszystkim nie jest taką obrzydliwą poczwarą jak większość spotykanych tu istot.
— Tu masz całkowitą rację — znowu przytaknęła Jill.
— Nie narzekam — ciągnął Decker. — Traktują mnie nieźle. Na początku zastanawiałem się nad swoją pozycją. Czy jestem pojmanym, uciekinierem, czy może eksponatem? Nadal tego nie wiem, ale już się tym nie zamartwiam. Bąble potrafią dobrze zadbać o człowieka.
— Kiedy byłeś na statku, Bąble zrobiły twoją matrycę. Właściwie nie twoją, tylko tamtego, prawdziwego Deckera — rzekł Tennyson. — Użyły jej do stworzenia swojego własnego Deckera, czyli ciebie. Z takiej odległości, kiedy byłeś schowany za powłoką statku…
— Pamiętaj, że chodzi tu o coś znacznie więcej niż tylko matrycę postaci cielesnej — przypominał Decker. — Nie wiem, na czym polega ta technika, ale znam jej podstawowe zasady. Spróbuję wam to wyjaśnić. Jest urządzenie podobne do skanera ciała wynalezionego dawno temu na Ziemi. Na początku nazwano go skanerem mózgu, bo używano go głównie do skanowania tej części ciała w poszukiwaniu nowotworów. Później jednak wykorzystano je jako skaner do całego ciała. Rejestrował kolejne przekroje poprzeczne ciała. Przecinał tkankę robiąc zdjęcia rentgenowskie przy różnych przekrojach. Właściwie termin „zdjęcia” nie oddaje istoty rzeczy. Dane przesyłane były do komputera, który następnie łączył je w całość tworząc obraz przestrzenny. Mniej więcej w ten sposób działa wynalazek Bąbli. Różnica polega jednak na tym, że odległość, w jakiej może działać, jest znacznie większa. Otrzymane dane mogą być użyte do rekonstrukcji każdego rodzaju materii. Powiedziano mi, że w moim przypadku oprócz danych dotyczących mojego ciała zebrano również in’ormacje o statku. Wykorzystali jednak tylko dane o moim organizmie. Z tego, co wiem, dane statku nadal są gdzieś przechowywane i jeśli kiedyś zajdzie taka potrzeba, będzie go można odtworzyć.
— Ale Decker, ten oryginalny był jakiś dwieście lat poza swoim czasem — rzekł Tennyson. — Tak mi przynajmniej powiedział. Spędzili dużo czasu w kapsule ratunkowej szukając planety o warunkach biologicznych dających mu szansę przeżycia. Właśnie to poszukiwanie trwało jakieś dwieście lat. Jak w takim razie możliwe, że jesteś tu zaledwie od stu lat?
— Prawdopodobnie Bąble poczekały sto lat, zanim dokonały rekonstrukcji mego ciała. Mają tu mnóstwo roboty. Czasami muszą wybierać, kogo zrekonstruować, a i tak niektóre ich dane są tu już od setek lat i nigdy nie zostały wykorzystane. I pewnie już nie zostaną.
— Poczekaj. Mieszkasz tu od stu lat. Ile lat miałeś, kiedy zostałeś zrekonstruowany? Czterdzieści? Nie wyglądasz mi jakoś na stuczterdziestoletniego dziadka. Nie różnisz się ani trochę od Deckera, którego znałem.
— Cóż, chodzi o to, że Bąble udoskonalają otrzymane dane — wyjaśnił Decker. — Kiedy wybierają jakiś organizm najpierw starają się skreślić jego słabe punkty. Na przykład wydaje mi się, że kiedy ja byłem rekonstruowany, w moim zapisie istniał ten zupełnie zbędny ludzki organ, nazywany wyrostkiem robaczkowym. Ponieważ Bąble uznały go za niepotrzebny, nie poddały go rekonstrukcji w czasie odbudowy mego ciała. Dlatego nie mam wyrostka. Naprawili mi też słabą i zniekształconą zastawkę serca. Dodali brakujący ząb, wymienili spróchniały. W przypadku chorej nerki i podejrzanej długości jelita…
— Brzmi to tak, jakbyś był nieśmiertelny.
— Nieśmiertelny to może za dużo powiedziane, ale na pewno pożyję jeszcze troszkę. Gdyby przytrafiło mi się coś złego, a Bąble widziałyby jakiś sens w ratowaniu mnie, to z pewnością coś by na to poradziły, wymieniły serce, wątrobę, płuco. Tak się tu toczy życie. Jestem jedynym człowiekiem, jakiego posiadają i nie mieli pojęcia, w jaki sposób należy się mną opiekować. Ale kiedy tylko nauczyłem się ich języka i wytłumaczyłem im wszystko, dostarczyli mi to, czego potrzebowałem. Dywany, obrazy, meble, pożywienie, jakie mogłem zjeść. Postarali się nawet o parę dodatków od siebie. Tutaj tak już jest. Daj im opis tego, co potrzebujesz, a one już się o to postarają. Mają konwertery materii, czy coś w tym rodzaju. Nie są to urządzenia, do których wrzuca się parę łopat piasku, a po chwili otrzymuje bukiety kwiatów, lody na patyku czy cokolwiek sobie zażyczysz, ale najprawdziwsze wysokowydajne maszyny.
— Ale nie ma tu innych ludzi? — upewniała się Jill.
— Parę istot człekokształtnych, ale nie są to ludzie. Mają dwie nogi, dwie ręce, dwoje oczu, dwoje uszu, usta i nos, ale nie są ludźmi. Nie chcę przez to powiedzieć, że są to istoty mało inteligentne. Niektóre z nich stoją w hierarchii wysoko ponad człowiekiem. Znam je wszystkie i jakoś się dogadujemy. Prawdę mówiąc mamy trochę wspólnego. Wolimy w każdym razie trzymać się razem, z dala od najmądrzejszych nawet pająków i pulsujących inteligencją galaret.
— Ale czemu to wszystko ma służyć? — spytała Jill. — Wygląda to prawdę mówiąc jak jakieś galaktyczne zoo.
— Bo to rzeczywiście jest zoo. Ale oprócz tego jest to jeszcze coś więcej. Najlepsze tłumaczenie nazwy tego miejsca, jakie przychodzi mi na myśl, a na pewno jest ono dalekie od oryginału, to Centrum Badań Galaktyki. Podstawowe zadanie tego miejsca jest identyczne z zadaniem waszego Watykanu, chociaż z tego, co mówicie, wynika, że nasze podejście i motywy są zdecydowanie różne. Bąble rozpoczęły całe to przedsięwzięcie już jakiś milion lat temu, a teraz są jedynie jego częścią. Nadal pozostają najważniejsi, ale po drodze zyskali sprzymierzeńców z innych kultur również zorientowanych na badania naukowe. Kiedy spojrzy się na to wszystko, widać wyraźnie, jak wielkie jest to przedsięwzięcie. Idea zasadza się na podróżach w galaktykę, podróżach fizycznych, i gromadzeniu informacji. Kiedy dane zostaną zebrane, można dokonywać rekonstrukcji i badań nad różnymi formami życia. Dane nie dotyczą jednak tylko samych form życia, ale również artefaktów pozostałych po innych kulturach, maszyn, budowli, pojazdów, zabawek, pożywienia, upraw i wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić. Z tego względu wydaje się, że metoda ta jest lepsza od stosowanej przez Watykan. Informacje są pełniejsze, chociaż zakres działania ogranicza się do galaktyki. W czasie ostatniego wieku podnosiły się jednak głosy sugerujące, że trzeba zacząć pracować nad techniką umożliwiającą dalsze podróże, być może do okolicznych galaktyk.
— A co z bezpieczeństwem? — spytał Tennyson. — Przecież takie miejsce to składnica skarbów dla kogoś poszukującego informacji. Gdy tylko jakaś rasa zwietrzy, co tutaj robicie, natychmiast was napadnie. Watykan broni się oddaleniem od wszelkiego rodzaju osad i zamknięciem wypływu informacji. A wy jakoś nic sobie z tego nie robicie.
— Moja załoga albo raczej załoga oryginalnego Deckera została wystraszona bronią psychologiczną — odparł Decker. — W najbliższej okolicy emitowane jest poczucie strachu i nie potrafię wam wytłumaczyć, w jaki sposób odstraszający głos, którego i tak nie mogli zrozumieć, powiedział im, że muszą się stąd wynosić. Załoga była tak przerażona, że nikt nie mógł się ruszyć. W końcu zaczęli uciekać jak szczury starając się znaleźć sposób jak najszybszego wydostania się. Statek rozbił się pięćdziesiąt mil stąd. Nawet wasza Słuchaczka, Mary, została skutecznie odstraszona. Nic zresztą o tym nie wiedziałem aż do chwili, kiedy mi o tym opowiedzieliście, ale to dość oczywiste. Została wykryta, mimo że nie znalazła się tutaj w postaci cielesnej. Gdzieś w naszych archiwach znajdują się dane jej dotyczące, chociaż zdaje się, że dotąd nie rozpoczęto rekonstrukcji. Najwyraźniej nie była zbyt interesująca.
— To właśnie z jej powodu tutaj jesteśmy — rzekła cicho Jill.
— Wiem. Co chcecie opowiedzieć Bąblom?
— Wystarczy chyba, że tobie opowiedzieliśmy wszystko.
— Cóż, rzeczywiście. Przekażę to Dymkowi. Czy chcecie, abym coś pominął w mojej opowieści?
— Nie. Nie mamy żadnych tajemnic — odparł Tennyson.
— To właśnie chciałem wam radzić — powiedział Decker. Bąble będą zaintrygowane całą tą historią i rozpoczną przeszukiwanie zbiorów. Nie musicie się ich obawiać, to naprawdę miłe stworzenia, nawet według ludzkich standardów. To naturalnie obcy i czasami cholernie trudno zrozumieć ich logikę, ale z całą pewnością nie są krwiożerczymi potworami. Byliście pierwszymi w historii, którym udało się przeniknąć do tego miejsca. Już sam ten fakt wystarcza, żeby bliżej się wami zainteresować. Swoją drogą, chyba nie udałoby się wam dokonać tego bez tych galaretowatych stworów.
— Ludzi ze świata równań? Są dobrzy w tym, co robią.
— Z zainteresowania, jakim Dymek ich obdarzył, domyślam się, że Bąble nie widziały ich nigdy wcześniej. Nie wiecie przypadkiem, w którym miejscu galaktyki mieszkają?
— Nie mamy zielonego pojęcia — odparł Tennyson.
— I nie wiedząc gdzie są, potrafiliście się z nimi skontaktować?
— Dokładnie.
— Ale jak?
— Słuchaj, Decker, powiedzieliśmy ci prawie wszystko. Zostaw nam jakiś argument przetargowy, co?
— W porządku. Po prostu wydawało mi się, że widziałem z wami Pyłkowca. Ale pewnie wydawało mi się.
— Pyłkowca?
— Pyłkowca. No wiecie, taki obłoczek migoczącego dymu.
— Rzeczywiście jeden z nich przyszedł z nami, ale gdzieś zniknął — przyznała Jill.
— Czy to dzięki niemu skontaktowaliście się z tymi galaretami?
— Decker, powiedziałem ci, to nasza tajemnica — powtórzył Tennyson.
— Przepraszam, już nie będę.
— Ale wracając do ludzi ze świata równań — przerwała mu Jill. — Nie wiesz przypadkiem gdzie są teraz?
— Zostali na parkingu Dymka — odparł Decker. — Zbili się w jedną grupę, a na ich powierzchni co chwila migają różnokolorowe symbole. Ale właściwie muszę już wam powiedzieć dobranoc. Pewnie chcielibyście odpocząć. Zresztą ja też idę jutro do pracy.
— Masz tutaj pracę?
— Pewnie. Prawie każdy ma. Masz prawo wybrać rodzaj pracy, o ile oczywiście masz odpowiednie kwalifikacje. Moją specjalnością są tłumaczenia. Ku mojemu zdziwieniu odkryłem kiedyś, że mam zdolności do nauki języków obcych. Znam ich już parę. Poza tym nadzoruję klasyfikację wszystkich informacji docierających do nas ze wszystkich zakątków kosmosu.
— Wiesz chyba, że nie chcemy tu zostawać na długo? — upewniła się Jill.
— Protokół wymaga, żebyście porozmawiali z Dymkiem i być może z paroma innymi Bąblami — odpowiedział jej Decker. — Z pewnością bardzo by ich uraziło, gdybyście tak po prostu odeszli. Z tego, co wiem, bardzo się wami interesują. Pójdę zresztą z wami jako tłumacz.