IN ajpierw wyjaśnijmy sobie parę spraw — zaczęła Jill. — Po tak krótkiej znajomości, nie mam zamiaru wskakiwać z tobą do łóżka, a właściwie do koi, bo łóżkiem nazwać się tego nie da. Będziemy spać na zmianę, tak jak kapitan i mat. Będziemy razem jadać posiłki, rozmawiać i grać na moich muzycznych kryształach. Ponieważ z natury jestem ugodowa, będę starała się wytrzymać z tobą, ale jeśli staniesz się nie do zniesienia, wyrzucę cię bez ogródek.
— Postaram się dobrze zachowywać — odparł Tennyson — chociaż wydaje mi się, że będę wystawiony na pokuszenie. Czuję się jak bezdomny pies, którego ktoś wreszcie zechciał przygarnąć.
Połówką kromki chleba wyczyścił talerz zbierając resztę sosu z gulaszu.
— Przy moim wilczym głodzie, nawet ten posiłek był smaczny, ale i tak wyraźnie wyczułem, że zalatywał czymś dziwnym — zastanawiał się na głos Tennyson. — To chyba gulasz, ale z czego on był właściwie zrobiony?
— Lepiej nie pytaj — odpowiedziała Jill. — Po prostu zamknij oczy i jedz. Zatykanie sobie nosa również pomaga, jeśli tylko człowiek się nie udusi. Istnieje pewne podejrzenie, że kiedy umiera któryś z pielgrzymów, a trochę ich tam umiera, bo jak wiadomo warunki w czwartej klasie nie są najlepsze…
26 Chttora u.
Tennyson machnął szybko ręką.
— Proszę, przestań — przerwał jej. — Mój organizm potrzebuje pożywienia, a poza tym chciałbym, żeby zostało ono tam, gdzie znajdzie się teraz.
— Nigdy bym nie pomyślała, że lekarz może być tak wyczulony na tym punkcie.
— Lekarze, moja droga, nie są wielkimi brutalami.
— Odstaw talerz — zakończyła dyskusję Jill. — Wytarłeś go tak, że aż się świeci. Zapomniałeś, że nadal mam butelkę od kapitana.
— Zauważyłem. Przezornie nie wypuściłaś jej z ręki ani na chwilę.
— Tak naprawdę, to ta butelka nie należy do kapitana. Buchnął ją z ładunku, który przewozi. W czasie każdego kursu dostaje do transportu kilka skrzynek w ramach dostaw specjalnych dla gnomów biorących udział w Projekcie Papież.
— Gnomów biorących udział w Projekcie Papież? Co do diabła ma to wspólnego z gnomami i co to jest Projekt Papież?
— Chcesz mi powiedzieć, że nic nie wiesz?
— Nic a nic — potwierdził Tennyson.
— Cóż, chyba jednak to nie są gnomy, chociaż często tak się ich nazywa. Niektórzy to ludzie, ale zdecydowaną większość stanowią roboty.
— Nic z tego nie rozumiem — wtrącił Tennyson. — Może zacznij od początku. Muszę przyznać, że brzmi to tajemniczo i…
— Zaraz, zaraz, ale ja też tu czegoś nie rozumiem — przerwała Jill. — Kapitan powiedział, że jesteś pasażerem na gapę, ale zgodziłeś się zapłacić za swój przejazd. Jeśli nie wiesz nic o Projekcie Papież, to dlaczego chcesz dotrzeć na Koniec Wszechświata? Jedynym powodem, dla którego się tam leci, jest Projekt Papież.
— Dobrze więc — odparł Tennyson. — Przyznaję, że zanim moja noga stanęła na tym statku, nigdy nie słyszałem o Końcu Wszechświata ani o Projekcie Papież. A w ogóle, to co to jest ten Koniec Wszechświata?
— W odpowiednim czasie będę pierwszą osobą, która z przyjemnością podzieli się z tobą wszystkimi posiadanymi informacjami. Ale to chyba ty pierwszy powinieneś zacząć wyjaśnienia. Pamiętaj, że przyjęłam cię do swojej kabiny. Dzielę z tobą koję. Napijmy się, a potem opowiedz mi całą historię.
Jill pociągnęła duży łyk. Tennyson wziął od niej butelkę, napił się i oddał z powrotem.
— Wiesz — powiedział — to draństwo jest mocne.
— Mów — odpowiedziała.
— Cóż, po pierwsze, naprawdę jestem lekarzem.
— W to akurat nigdy nie wątpiłam. Rzuciłam okiem do wnętrza twojej torby.
— Co wiesz o Gutshot, planecie, z której wylecieliśmy?
Jill wstrząsnął dreszcz.
— Okropne miejsce, chociaż cieszyłam się, kiedy tam doleciałam. To ostatni przystanek w drodze na Koniec Wszechświata, a ja miałam już dość przesiadek. Oczywiście nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie myślałam, że będę musiała lecieć na tak obrzydliwym statku jak ten, jednak kiedy się rozglądałam za jakimś środkiem lokomocji powiedzieli mi, że to jedyny statek, jaki kursuje między Gutshot i Końcem Wszechświata. Nasz kapitan, chcąc nie chcąc, zawsze przewozi jedynie pielgrzymów.
— A co do pielgrzymów…
— Poczekaj. Najpierw opowiedz mi o Gutshot, a potem ja opowiem ci o gnomach, papieżach i pielgrzymach.
— Historia jest prosta — zaczął Tennyson. — Gutshot, jak być może wiesz, to planeta feudalna. Wiele małych lenn kierowanych przez brudnych zarządców. Niektórzy z nich to ludzie, jednak większość to obcy. Byłem nadwornym lekarzem margrabiego Daventry. Człowieka, jak łatwo się domyślić. Człowiek-lekarz uczony w medycynie ludzkiej nie byłby zbyt przydatny obcym. Nie była to praca, jaką sobie wymarzyłem, ale i tak uważałem się za szczęściarza. Młody lekarz, który dopiero co opuścił akademię medyczną, zazwyczaj nie jest w stanie znaleźć pracy, chyba że ma jakieś pieniądze. Ja jednak nie miałem pieniędzy, a w okolicy jakoś nie roiło się od szpitali poszukujących świeżych talentów. Poza tym, żeby założyć własną praktykę, trzeba mieć naprawdę kupę forsy, a i tak przez pierwsze kilka lat, dopóki ludzie nie poznają cię i nie zaczną do ciebie przychodzić się głoduje. Po pierwszym szoku związanym z Gutshot przyzwyczaiłem się do nowych warunków, tak jak można się z czasem przyzwyczaić do bólu zęba. W ten sposób zostałem. Pensję miałem dobrą, a nawet bardzo dobrą. Margrabia nie był złym człowiekiem. To nie znaczy, żeby był dobry, ale zły też nie. Jakoś nam szło. I kiedy wszystko się jako tako ułożyło, pewnego dnia zmarł. Nic mu nie dolegało. Po prostu przewrócił się i już. Zawał serca, jak podejrzewam, chociaż nic wcześniej na to nie wskazywało. Prawdę mówiąc, nawet nie miałem okazji stwierdzić przyczyny zgonu i…
— Nikt nie może ci nic zarzucić. To nie twoja…
— Nie rozumiesz — przerwał jej Tennyson. — System feudalny rządzi się swoimi własnymi prawami. Zgraję wilków trzyma na odległość jeden człowiek. Kiedy się popuści smycz, rzucają się sobie do gardeł. Nigdy świadomie nie mieszałem się do polityki, ale nieoficjalnie byłem doradcą i giermkiem margrabiego. Dlatego walka skierowana była również przeciw mnie.
prawie natychmiast rozeszła się plotka, że margrabia został otruty, ale ma szczęście, jeszcze zanim walka zaczęła się na dobre, mnie już tam nie było. Nie miałem żadnego zaplecza wojskowego i wiedziałem o tym. Dla każdego z pretendentów byłem łatwym celem. Zgarnąłem wszystkie oszczędności, jakie przez długi czas gromadziłem, ukradłem lotnię i wziąłem nogi za pas tak szybko, jak to tylko było możliwe. Nadchodziła noc. Musiałem lecieć nisko, tak aby nie wyłapały mnie radary. Wiedziałem, że na tej planecie nie znajdę bezpiecznego miejsca…
— Więc kierowałeś się do portu.
— Tak. Wiedziałem, że zostało mi już niewiele czasu. Pościg znajdował się tuż za mną. Dlatego też musiałem znaleźć jakiś statek i to szybko. Statek, który znajdzie się w przestrzeni kosmicznej, jeszcze zanim obława dotrze do portu.
— Więc tak wygląda twoja historia?
— Właśnie tak — potwierdził. — Jedyne, co mnie w tej chwili martwi, to fakt, że musiałem zdradzić część mojej tajemnicy kapitanowi. Powinienem był skłamać, jednak miałem za mało czasu, żeby wymyślić coś sensownego.
Potrząsnęła głową.
— Nie musisz się martwić o naszego drogiego kapitana. Jeśli ktoś go o coś spyta, przysięgnie, że nic o tobie nie wie. Ma dosyć problemów. Monopol na Koniec Wszechświata bardzo mu przypadł do gustu i nie ma zamiaru go stracić. To jak żyła złota. Pakuje towary i pielgrzymów na pokład, wyrzuca ich i znów pakuje tych, których transportował w czasie poprzedniego lotu z Gutshot.
— Wszyscy przylatują z Gutshot? Nigdy nie słyszałem o pielgrzymach na Gutshot.
— Żaden z nich pewnie nie pochodzi z Gutshot. Po prostu jest to jedyna stacja wylotowa na Koniec Wszechświata. Przylatują z całego obszaru galaktyki, zbierają się tu i czekają na statek zmierzający na Koniec Wszechświata. Następnie nasz kapitan zabiera ich na pokład i zawozi na miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papież.
— Ale ty nie jesteś pielgrzymem?
— Czy ja wyglądam na pielgrzyma?
— Prawdę mówiąc, nie. Mogłabyś na chwilę dać mi potrzymać tę butelkę?
Jill podała mu trunek.
— Nie znam całej historii — zaczęła z kolei swoją opowieść. — Jadę, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Mam nadzieję, że będzie to dobry materiał na kilka artykułów. Może nawet na książkę.
— Ale masz przynajmniej o tym jakieś pojęcie, a to już i tak więcej, niż ja wiem.
— Właściwie znam tylko plotki. Opowieści, które ktoś usłyszał i przekazał dalej. Niektórzy sądzą, że te plotki to cała historia, chociaż ja uważam, że tam musi być coś więcej. Pomyśl tylko o tłumach pielgrzymów. Najpierw próbowałam wyśledzić, skąd oni wszyscy przybywają, ale nie udało mi się znaleźć takiego miejsca. Prawie każdy pochodzi z innej planety. Żaden z nich nie jest człowiekiem. Być może należą do jakiegoś specyficznego rodzaju obcych, chociaż tego nie jestem pewna. Najwyraźniej są to członkowie różnego rodzaju ciemnych kultów i sekt. Może każda sekta oznacza inną wiarę, jeśli można to w ogóle nazwać wiarą. Tak czy inaczej, każdy z nich związany jest z projektem. Nie świadczy to bynajmniej, iż wiedzą o nim cokolwiek. Prawdopodobnie jest on czymś, na czym opierają swoją dziwną wiarę. Wszyscy oni pragną wiary, potrzebują czegoś, co będzie tajemnicze lub spektakularne, a najlepiej żeby było i tajemnicze, i spektakularne. Jedyną rzeczą, która jest w tym wszystkim interesująca, jest fakt, że w całą tę sprawę wplątani są ludzie. Miejsce, gdzie prowadzony jest Projekt Papież nazywa się Watykan-17…
— Zaraz, zaraz — przerwał jej Tennyson. To rzeczywiście ma cos’ wspólnego z ludźmi. Watykan, to przecież miejsce, które istniało kiedyś na Ziemi…
— Mylisz się. Ono dalej istnieje. Centrum wiary rzymskokatolickiej, która nadal wyznawana jest na Ziemi i kilku zamieszkiwanych przez ludzi planetach. Głową kościoła nadal jest Papież. Ale wątpię, czy Watykan-17 ma coś wspólnego z tym na Starej Ziemi. Wygląda to raczej na parodię. Po pierwsze, wszystkim kierują roboty…
— A co one mają wspólnego z religią Starej Ziemi?
— Nie wiem, lecz wydaje mi się, że to nie jest ta sama religia. Ktoś zapożyczył jedynie terminologię… prawdopodobnie roboty…
— Roboty?
— Wiem, że to dziwne, ale to właśnie usiłuję wytłumaczyć.
— A Koniec Wszechświata?
— Koniec Wszechświata znajduje się w galaktyce Wieniec. Jest jedną z niewielu planet tej galaktyki. Jedyną rzeczą, jakiej tam nie brakuje, jest pusta przestrzeń. To już zresztą sam kraniec międzygalaktycznej przestrzeni. Jeśli chodzi o planetę jako taką, nie wiem o niej chyba nic oprócz tego, że jest podobna do Ziemi. W każdym razie ludzie mogą tam żyć bez przeszkód. Jak mi powiedziano, statek powinien dotrzeć tam w ciągu miesiąca, a nawet wcześniej. Nie pytaj mnie, ile razy przekroczyliśmy prędkość świetlną, bo nie mam zielonego pojęcia. Ta stara łajba wyposażona jest w naPCd inercyjny, o co nie można by jej nawet podejrzewać. Ale bez obaw. Na swojej trasie zazwyczaj nie spotyka żadnych innych statków i bez problemu dociera na miejsce. Każdego roku sześć razy przebywa trasę tam i z powrotem, dzięki czemu przewozi mrowie pielgrzymów. Kapitan jest dość tajemniczy. Z powodzeniem mógłby dowodzić jednym z najnowocześniejszych liniowców międzygwiezdnych, zdolności na pewno mu nie brakuje. Mimo to niańczy pielgrzymów, których nie cierpi.
— Ale zbija na tym fortunę — dorzucił Tennyson. — Powiedział mi, że jeśli tak dalej pójdzie, to za pięć lat będzie mógł przejść na emeryturę na planecie zwanej Kwiat Jabłoni.
— Tak, mnie też to powiedział. Najwyraźniej mówi o tym wszystkim. Nie wiem, czy to rzeczywiście prawda.
— Myślę, że tak — powiedział Tennyson. — Ludzie robią różne dziwne rzeczy, żeby tylko móc zrealizować swoje marzenia.
— Jason — rzekła nagle Jill. — Lubię cię. A wiesz dlaczego?
— Bo jestem szczery i godny zaufania — zgadywał Tennyson. — Jestem człowiekiem, potrafię wczuć się w twoją sytuację, jestem uczciwy…
— Eee tam. Gadanie. Lubię cię, bo potrafisz patrzeć na mnie bez wzdragania się. Nie odwracasz oczu. Ludzie, z którymi zaczynam rozmawiać, zawsze odwracają wzrok. Pogodziłam się już ze swoim wyglądem i chciałabym, żeby ludzie również się z nim pogodzili.
— To dlatego, że prawie tego nie zauważam.
— … a poza tym jesteś uroczym łgarzem. Tej blizny po prostu nie można nie zauważyć.
— Szok, którego się doznaje patrząc na ciebie po raz pierwszy, wynika stąd, że gdyby nie ta blizna byłabyś po prostu piękna. Posiadasz klasyczny typ urody. Jedna strona twarzy nieodparcie przyciąga pięknem, druga odrzuca szpetotą.
Proszę. Potrafisz w dodatku opowiadać o tym — uśmiechnęła się Jill — i to w taki sposób, że brzmi to zupełnie naturalnie. Żadnej litości. Nawet współczucia. Tak, jakby to było zupełnie normalne. Muszę przyznać, że to pomaga. Miło, że akceptujesz mnie taką, jaką jestem. Na początku było mi trudno. Odwiedzałam wielu różnych lekarzy, a za każdym razem i tak diagnoza była taka sama. Naczyniak włośniczkowy. Nic nie można poradzić. Jeden ze specjalistów poradził mi nawet, żebym nosiła maskę zakrywającą połowę twarzy. Zapewniał mnie, że można by było wykonać taką maskę bez problemów…
— Jeśli potrzebujesz maski — odparł Tennyson — to masz do wyboru najlepszą, jaką tylko można sobie wyobrazić. Samoakceptacja.
— Naprawdę tak myślisz?
— Oczywiście.
— W takim razie podaj mi proszę butelkę i wypijmy za to.
Pociągnęli na zmianę z butelki.
— Jedno pytanie — rzekł Tennyson. — Nie to, żebym chciał zmienić temat, ale jest to dla mnie kwestia podstawowa. Kiedy dolecimy wreszcie na Koniec Wszechświata, czy znajdziemy tam jakieś warunki do egzystencji? Jest tam gdzie mieszkać?
— Mam rezerwację — uspokoiła go Jill. — Miejsce nazywa się Dom dla Ludzi. Tym niemniej nie wiem o nim nic prócz tego, że jest drogi, jeśli jest to w ogóle jakaś informacja.
— Kiedy tam dotrzemy, czy będę mógł pierwszego wieczoru zaprosić cię na kolację? Trzeba jak najszybciej usunąć ten smak z naszych ust.
— Cóż, oczywiście proszę pana — roześmiała się Jill. — Będzie mi bradzo miło.