JTapież miał pokratkowaną, ludzką twarz. Właściwie była to jedynie imitacja twarzy, ale żeby to stwierdzić, należało przyjrzeć się jej bliżej i posiadać trochę wyobraźni, gdyż była płaska, metalowa płyta wmurowana w nagą kamienną ścianę. Przypominało to Tenny-sonowi zdjęcie jednej z pierwszych maszyn z dziewiętnastego wieku, które widział w książce znalezionej wiele lat temu w bibliotece, a także w pewien śmieszny sposób przywodziło na myśl pole do gry w kółko i krzyżyk. Twarz nie była widoczna pod każdym kątem i w każdym momencie, jednak Tennysonowi udało się od czasu do czasu uchwycić jej zarysy. Konstruktor nie starał się ukryć ponurej sztywności twarzy, nie dodał niczego, co mogłoby przydać jej odrobiny wyrazu. Być może chciał przez to osiągnąć obraz powagi i szczerości, które sprawiały, że twarz ta robiła duże wrażenie.
Mały pokój audiencyjny, w którym siedzieli, również urządzono bardzo prosto. Wyraźnie było widać, że został wyryty w masie granitu będącego sercem szczytu górującego nad budynkami Watykanu. Otaczały ich cztery nagie ściany. Tylko w jednej z nich widniała metalowa płyta przedstawiająca Papieża. Żeby dotrzeć do pokoju, musieli pokonać wiele setek wykutych w skale stopni z zagłębiającymi się w granit galeryjkami przed każdym odcinkiem schodów. Bez wątpienia komputerowy Papież był ukryty głęboko, w samym sercu wzgórza.
Prawdopodobnie istniało jeszcze wiele innych twarzy Papieża w pozostałych salach audiencyjnych, wśród których musiały być pomieszczenia większe od tego, gdyż zapewne zdarzały się okoliczności, kiedy cały personel Watykanu gromadził się na audiencji u Papieża. Papież wielozadaniowy, mechanizm tak ogromny i przenikający wszystko, że mógł być w tym samym czasie w wielu miejscach rozwikłując skomplikowane problemy.
Nagle papież przemówił. Ton jego głosu nie wyrażał żadnych uczuć, był jednocześnie łagodny i zimny. Zupełnie niepodobny do głosu ludzkiego ani tego, którym mówiły roboty. Nie posiadały one ludzkiej intonacji, jednak czasami udawało im się zaszczepić trochę ciepła słowom, które wypowiadały. Ten głos jednak nie wyrażał żadnych emocji, nie wyczuwało się w nim ani krzty-ny serdeczności. Nie był podobny do głosu ludzkiego ani wydawanego przez roboty, nie kojarzyło się go również ze sposobem mówienia innych maszyn wyposażonych w sztuczną inteligencję. Słowa były wypowiadane jasno i wyraźnie, a umysł formułujący je był bezwzględny i nieustępliwy. Umysł maszyny, komputera, elektronicznego mózgu.
— Doktorze Tennyson — odezwał się Papież. — Niech mi pan opowie o Słuchaczce Mary. Jaki jest jej stan psychiczny?
— Niewiele mogę na ten temat powiedzieć, Wasza Świątobliwość — odrzekł Tennyson. — Jedyne, co jestem w stanie zbadać do końca, to jej stan fizyczny. Nie mam niestety wglądu w jej umysł. Nie jestem specjalistą od chorób psychicznych.
— Do czego w takim razie może nam się pan przydać? — spytał Papież. — Gdybyśmy wyszkolili robota na lekarza, co już wielokrotnie rozważaliśmy, z pewnością mógłby on diagnozować również umysł chorych.
— Cóż — odparł urażony Tennyson — w takim razie proszę bardzo. Niech pan zbuduje swojego lekarza-robota.
— Wasza Świątobliwość wie — wtrącił szybko Theodosius — że ludzie na Watykanie nie zaufaliby lekarzowi-robotowi. Zastanawialiśmy się nad tym przecież wiele razy…
— To wszystko nie należy do tematu naszej rozmowy — przerwał mu bez ogródek Papież. — Nie potrafi pan odpowiedzieć na moje pytanie. A pan, Ecuyer? Czy pan ma wgląd w jej umysł?
— Nie. Ja również nie zostałem przeszkolony pod względem oceny funkcjonowania ludzkiego mózgu — odparł Ecuyer. — Mogę jedynie opisać jej zachowanie. Jak do tej pory przez cały czas pobytu u nas była spokojna i oddana swojej pracy. Jednak od dnia odkrycia Nieba czy też tego, co uważa za Niebo, jej zachowanie diametralnie się zmieniło. Czuje się wywyższona, co sprawia, że praca z nią graniczy z niemożliwością.
— Czy nie wydaje się panu to dziwne? — spytał Papież. — Przecież to zaskakujące. Gdyby rzeczywiście znalazła Niebo, jak twierdzi, powinna raczej stać się wzorem oddania i pokory. Poczucie wyższości, o jakim pan mówi, nie powinno się pojawiać u osoby, która uzyskała dowody na istnienie Nieba. Jako dobry chrześcijanin powinien pan to wiedzieć.
— Za pozwoleniem Waszej Świątobliwości, nie jestem dobrym chrześcijaninem — wyznał cicho Ecuyer. — Nie wiem, czy w ogóle jestem wyznawcą jakiejkolwiek wiary. Dlaczego Wasza Świątobliwość to mówi, przecież każdy o tym wie.
— A Słuchaczka Mary? Czy ona jest chrześcijanką?
Tak. Tego jestem pewien. Powinna jednak Wasza Świątobliwość zrozumieć, że Program Poszukiwań nie jest połączony w żaden sposób z kwestiami teologicznymi.
To dziwne. Przypuszczałbym raczej, że jest pan chrześcijaninem — odrzekł Papież nie zwracając uwagi na słowa Ecuyera albo przynajmniej starając się nadać taki ton swej wypowiedzi.
— Wasza Świątobliwość jest dzisiaj w bardzo złym nastroju — wtrącił kardynał Theodosius zwracając się do Papieża. — Zachowanie Waszej Świątobliwości nie przystoi osobie duchownej. Zasługi naszego przyjaciela z Programu Poszukiwań są nieocenione. W ciągu tych wielu lat swoim wkładem pracy przysłużył się znacznie naszej idei.
— Eminencjo — odparł kardynał Roberts kategorycznie. — Myślę, że posuwa się pan za daleko.
— Nie wydaje mi się — powiedział Theodosius z uporem. — W czasie spotkań i narad, takich jak ta, należy z uwagą wysłuchać wszystkich punktów widzenia. Każdy ze zgłoszonych problemów należy dokładnie przedyskutować.
— Dotychczas żaden z was nie starał się przedyskutować tego problemu — zauważył Papież kończąc sprzeczkę kardynałów. — Znalezienie Nieba albo raczej hipotetyczne znalezienie Nieba wymyka się spod kontroli. Czy wiecie, że wśród naszej społeczności szerzy się przekonanie, że Słuchaczka Mary powinna zostać Świętą? Jak na razie nikogo jeszcze nie kanonizowaliśmy. Nie mamy żadnego świętego. A jeśli już mielibyśmy to zrobić, należałoby poczekać, aż umrze.
— Wszyscy dobrze rozumiemy, co mówi Wasza Świątobliwość — powiedział Roberts. — Zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji i niebezpieczeństwa, jakie stoi przed nami. Oczywiście pomysł ten jest niewykonalny, tym niemniej w chwili obecnej nie możemy jawnie mu się sprzeciwić. Nie wolno nam zapomnieć o tym, że wielu, jeśli nie wszyscy szeregowi członkowie załogi Watykanu, nawet po tych wszystkich latach służby nadal łapią się naiwnie na obietnice dawane im przez chrześcijaństwo.
— Jakie obietnice, kardynale? — spytał Papież. — Z pewnością żaden robot, niezależnie od tego, jak głęboko by wierzył, nigdy nie będzie miał nadziei na znalezienie się w Niebie. Zresztą, jeśli właściwie o siebie dba, nigdy nie powinien mieć takiej potrzeby.
— Prawdopodobnie błąd leży w nas samych — odparł Theodosius. — Wielu z naszych ludzi znajdujących się na niższych szczeblach w hierarchii, rolników, ogrodników, drwali i innych ciężko pracujących braci, nawet wielu mnichów posiada niezbyt skomplikowane umysły. Dla nich, prosta idea chrześcijaństwa, chociaż nieco wypłowiała, pozostaje nadal jedną z najpotężniejszych sił. Oczywiście, nie w pełni ją rozumieją, ale przecież i na Ziemi ponad tysiąc lat temu wielu ludzi głoszących swoją przynależność do kościoła nie rozumiało jego nauki w większym stopniu. Nasi ludzie nie wiedzą tego, czego nauczyliśmy się my. Nie próbowaliśmy wcale im tego wytłumaczyć. Wiemy, że życie i inteligencja mogą pojawiać się w wielu formach, biologicznych, niebiologicznych oraz pod postacią tej dziwnej inteligentnej materii, jaką spotykamy w światach znajdujących się poza naszą czasoprzestrzenią. Wiemy na pewno, że istnieje co najmniej jeszcze jeden wszechświat. Może nawet dwa, trzy, chociaż co tego nie mamy pewności. Mamy poszlaki wskazujące na to, że może istnieć jakaś ogólna Zasada, bardziej skomplikowana niż reguły odnoszące się do naszego wszechświata. Dlatego wiemy, że jeśli jest jakieś Niebo (jeśli może ono istnieć w tego rodzaju układzie wielu wszechświatów), to z pewnością jest ono czymś więcej, niż zwykłe chrześcijańskie niebo, kraina wiecznych łowów, czy łono Abrahama, jakkolwiek by się go nie nazwało. Nie może to być nic tak oczywistego i banalnego jak szerokie, złote schody, grzmiące trąby i unoszące się powyżej anioły…
To wszystko prawda — rzekł Roberts — ale kwestia podzielenia się naszą wiedzą z braćmi zawsze była przedmiotem dyskusji i za każdym razem zgadzaliśmy się co do tego, że taki krok byłby co najmniej nieodpowiedni. Czy Wasza Eminencja wyobraża sobie te wszystkie interpretacje poszczególnych fragmentów naszych informacji? Na Watykanie stworzyliśmy własną elitę i tylko my posiadamy całą wiedzę, która została dotychczas odkryta. Może postępujemy niesłusznie, chociaż wydaje mi się, że uzasadnione jest to ciągle istniejącym niebezpieczeństwem odkrycia prawdy. Przecież gdybyśmy im o tym powiedzieli, natychmiast zalałaby nas fala herezji. Nikt nie wykonywałby już swojej pracy, bo przecież każdy robot byłby przekonany, że najlepiej zrozumiał całe przesłanie i że zostało mu powierzone nawracanie błądzących braci. Dochodziłoby do sprzeczek, kłótni i animozji, co w prostej linii doprowadziłoby nas do zagłady. Dlatego też doszliśmy do przekonania, że z każdego punktu widzenia lepiej będzie, jeśli pozwolimy naszym nie wtajemniczonym braciom trzymać się chrześcijaństwa, jakkolwiek bezsensowne by ono było.
— Sprzeczek! — rzekł Papież zimnym, przejmującym grozą głosem. — A jak wam się wydaje, co wy teraz robicie? A co najgorsze, robicie to przed dwojgiem ludzi, którzy jak dotąd nie znali naszej tajemnicy.
— Wasza Świątobliwość — rzekł Ecuyer — już od dawna znam większą część z tego, co mówiły Ich Eminencje. Reszty i tak się domyślałem. A jeśli chodzi o mojego przyjaciela, doktora Tennysona…
— Właśnie, Tennyson — uciął niecierpliwie Papież — co z nim?
— Wasza Świątobliwość może być spokojna — wtrącił Tennyson. — Jeśli zastanawiacie się, czy przypadkiem nie planuję krucjaty mającej na celu rozgłoszenie prawdy wszystkim członkom Watykanu, to mogę zapewnić, że nie leży to w moich zamiarach. Stoję z boku i przyglądam się z pewnym zainteresowaniem temu, co się tutaj dzieje.
— A co do świata zewnętrznego — wyjaśniał dalej Roberts — nie musimy się obawiać, że dwoje ludzi, którzy ostatnio się do nas przyłączyli, powie coś komukolwiek. Przecież oni nie wyjadą.
— Tego nie wiadomo — mruknął zgryźliwie Papież.
— Poza tym jest jeszcze jeden człowiek, Decker. Pojawił się nie wiadomo skąd. Czy któryś z was dowiedział się w końcu, skąd on się tu wziął?
— Niestety, Wasza Świątobliwość — rzekł ze skruchą Theodosius.
— Jeśli potrafią dostać się tutaj bez naszej wiedzy, to pewnie uda im się również opuścić planetę bez pytania nas o pozwolenie — zauważył Papież. — Ludzie to bardzo sprytna rasa. Musimy ich cały czas obserwować.
— Są naszymi braćmi, Wasza Świątobliwość — powiedział nieśmiało Theodosius. — Zawsze byli i pozostaną naszymi braćmi — powtórzył. — Między robotami i ludźmi istnieje niepisane przymierze. Przez wiele lat pomagaliśmy sobie wzajemnie.
— Wykorzystywali was — poprawił Papież.
— Dali nam wszystko, co mamy — ciągnął nie zwracając na niego uwagi Theodosius. — Bez ludzi roboty w ogóle by nie istniały. Stworzyli nas na swój wzór, żadna inna rasa nie zrobiła i nie zrobi czegoś podobnego. Inne rasy tworzyły maszyny, ale nie roboty.
A mimo to przed chwilą właśnie powiedzieliście mi że nie mogę opuścić Watykanu — wpadł mu w słowo Tennyson. — Że nie odejdę ani ja, ani kobieta, która ze mną przybyła. Czy to ma być okazanie wdzięczności ludzkości? Nie chcę powiedzieć, żebym był zdziwiony, ale nie podejrzewałem czegoś takiego.
— Uciekał pan ratując swoje życie — zauważył Theodosius. — My daliśmy panu schronienie. Czego więcej można oczekiwać?
— A Jill?
— Jill — powiedział w zamyśleniu Theodosius — to zupełnie inna sprawa. Jestem przekonany, że nie ma zamiaru wyjeżdżać.
— Jeśli o to chodzi, to zapewniam Waszą Eminencję, że ja również nie planowałem wyjazdu. Jeśli jednak chciałbym to kiedyś uczynić, miło by mi było wiedzieć, że nic nie stoi temu na przeszkodzie.
— Doktorze Tennyson — rzekł Papież surowym tonem — kwestia tego, czy zamierza pan nas opuścić, czy nie, nie jest obecnie przedmiotem dyskusji. Zostawmy ten temat do następnego spotkania.
— Dobrze — zgodził się Tennyson. — Przypomnę o tym Waszej Świątobliwości.
— Tak będzie lepiej — przytaknął Ecuyer.
— Powróćmy więc teraz do tematu Nieba — rzekł Papież.
— Wydaje mi się, że problem jest całkiem prosty do rozwiązania — powiedział Ecuyer. — Nie wiemy jeszcze, czy Niebo rzeczywiście istnieje. Jeśli nie, cała nasza dyskusja jest zupełnie bezsensowna. Dlaczego tego nie sprawdzicie? Przecież Watykan ma środki pozwalające dotrzeć prawie wszędzie…
— To prawda, ale nie posiadamy współrzędnych — rzekł smutno Roberts. — Kostka Słuchaczki Mary nie podaje żadnych namiarów.
— Mary może złożyć jeszcze jedną wizytę — wtrącił Tennyson. — To chyba możliwe, aby przy następnej podróży zarejestrowała współrzędne?
Ecuyer opuścił głowę i potrząsnął nią przecząco.
— Nie wydaje mi się, żeby zdołała tam dotrzeć jeszcze raz. Chyba nie chce. Zwyczajnie się boi.