Rozdział 48

Kardynał Enoch Theodosius przechadzał się po ogrodzie szpitalnym. Wokół niego było pusto. Nie mógł nawet dostrzec starego ogrodnika Johna. Parę znajdujących się daleko od siebie gwiazd usiłowało rozświetlić ciemność nocy. Od czasu do czasu dawało się spostrzec słabe migotanie odległych galaktyk przypominających o niezliczonej ilości innych światów. Nad horyzontem, na wschodzie jaśniał zimny szlak Drogi Mlecznej, galaktyki macierzystej oraz kilka jasnych punktów będących wiszącymi nad galaktyką planetami.

Wysypana ceglastym żwirem ścieżka chrzęściła pod stopami kardynała, kiedy powoli przemierzał zakamarki parku z założonymi rękami i zwieszoną nisko w zamyśleniu głową.

Być może mylimy się, myślał. Myliliśmy się co do Nestorów i równie dobrze możemy mylić się co do innych rzeczy. Wydaje nam się, że coś znamy, a jednak okazuje się, że tak nie jest. Przez lata uważaliśmy, że Nestorowie są dzikimi mięsożercami. Braliśmy ich za żądne krwi potwory mieszkające w lesie. Spotkanie z jednym z nich oznaczało dla nas śmierć. Zazdrośni o swoje losy i świat Przyglądali się nam badawczo i nie pozwalali się zbliżyć. A tu proszę, jeden z nich przyniósł dziś Deckera i Huberta. Zwrócił ich nam, położył na kamieniu przed bazyliką i wyprostował ich ciała, kiedy leżeli martwi na bruku, żeby nadać im bardziej dostojny wygląd. A potem przemówił. Powiedział, że Nestorowie są strażnikami i nie dopuszczą do bezsensownego zabijania. Strażnikami? Obrońcami tego świata? Przez te wszystkie lata przyglądali się nam i nie wchodzili w drogę prawdopodobnie dlatego, że udawało nam się pozostawać w zgodzie z regułami ich świata.

Patrzyli na nas, studiowali nasze zachowanie o wiele dogłębniej, niż nam się wydawało, ponieważ znają nasz język. Potrafią rozmawiać, ale nigdy przedtem tego nie próbowali, być może dlatego, że aż do tej chwili nie widzieli powodu, dla którego mielibyśmy rozmawiać. Porozumiewają się z nami z pewnym wysiłkiem, prawdopodobnie inaczej niż między sobą. Przystosowują się do nas, ponieważ wiedzą, że my nie potrafimy przystosować się do nich.

Żyliśmy przez tysiąc lat na Końcu Wszechświata zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Pozwolili nam postępować zgodnie z własną wolą i nie zrobili niczego, co mogłoby nas dotknąć pomijając zabicie tych ludzi opętanych wizją Nestorów jako dzikich bestii. Zrobili to w obronie własnej, to zupełnie jasne. Przecież ani ludzie, ani roboty również nie zawahaliby się zabić kogoś, kto jako jedyny cel wybrał sobie ich śmierć.

Opowiadano kiedyś historie o tym, że Nestorowie potrafią mówić ludzkim głosem, lecz był to zwyczajnie jeszcze jeden mit zbudowany wokół tych istot. Czy jakiś człowiek albo robot kiedykolwiek rozmawiał z nimi? Nie, odpowiedział sam sobie na to pytanie kręcąc w zamyśleniu głową. To tylko legendy opowiadane przy kominku. Chociaż wiadomo przecież, że w każdej legendzie znajduje się zalążek prawdy.

Co za strata. Przez cały czas mieliśmy ich u boku. Potencjalnych przyjaciół, którzy mogli mieć duży wpływ na nasze życie. Kiedy zaczyna się życie na nowej planetę, należy zapoznać się z jej strażnikami. Tak niewiele planet ma swoich strażników, może nawet żadna inna. W tym sensie Koniec Wszechświata jest wyjątkowy i powinniśmy byli o tym wiedzieć. Na pewno miałoby to duże znaczenie dla naszej egzystencji tutaj.

Nestor przyniósł nam Deckera i Huberta. Dlaczego właściwie Hubert to zrobił? Dlaczego zabił Deckera? Wyglądało na to, że Tennyson nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że to właśnie Hubert był winien przestępstwa. Bardzo możliwe, że działał z polecenia teologów, chociaż jakoś nie mogę w to uwierzyć. To dziwne, nietrudno mi uwierzyć w fakt, że teologowie ukradli kostki z zapisem Nieba, ale przecież kradzież i zabójstwo to dwie różne rzeczy. Jak robot mógł zabić człowieka? — zastanawiał się. Może jeden robot, któremu zupełnie poprzewracało się w głowie, mógł zrobić coś takiego, ale w przypadku morderstwa Deckera, jeśli Hubert rzeczywiście działał na polecenie teologów, zamieszanych w to było mnóstwo robotów, trudno nawet określić ile.

Myśl ta wstrząsnęła nim. Wyglądało na to, że spora grupa zdesperowanych robotów przedsięwzięła ostateczne środki w celu doprowadzenia do zwycięstwa ich idei. Poczuł nagle złość i strach, walczące ze sobą w jego wnętrzu.

Tennyson powiedział mu krótko, bez wdawania się w szczegóły, iż istniało prawdopodobieństwo, że Decker mógł wiedzieć coś na temat umiejscowienia Nieba i że prawdopodobnie z tego właśnie powodu został zamordowany. Ale Decker był nowy na Końcu Wszechświata i mimo całego szacunku dla zdania Tennysona, kardynałowi nie przychodziło łatwo uwierzyć w jego teorię. Przecież Tennyson również przybył tu niedawno, stał się przyjacielem Deckera, prawdopodobnie zresztą jedynym przyjacielem tego trzymającego się na uboczu człowieka. Decker prawdopodobnie powiedział mu lub zasugerował, że wie coś na temat Nieba, ale czy można w to wierzyć? Ten samotnik dla wszystkich był jedną wielką zagadką. Pojawił się tutaj znikąd, nie przyleciał na Wędrowniku — tego Watykan był pewien już od dłuższego czasu. W takim razie jak się tu dostał? Nigdy nie dowiedzieli się tego, a on nie chciał wyjawić swojej tajemnicy. Do czasu przybycia Tennysona nie miał żadnych przyjaciół. W ogóle rzadko z kimś rozmawiał, a w żadnej z rozmów nie odkrył nigdy swojej tajemnicy. W tym człowieku było coś dziwnego.

Ale przecież myliliśmy się co do Nestorów. Może co do Deckera też się mylimy? — zastanowił się kardynał. — Ile to już razy popełnialiśmy błędy?

Przybyliśmy tutaj wiele wieków temu, aby odnaleźć to, czego teologowie chcą teraz jeszcze usilniej szukać, wielkiej i prawdziwej wiary. Taki był nasz pierwotny cel. Dlatego właśnie opuściliśmy Ziemię. A teraz stoimy na rozstajnych drogach i nie wiemy, dokąd dalej iść. Czyżbyśmy tak daleko odeszli od tamtej koncepcji? Czyżbyśmy zbrukali się materialistyczną etyką ludzi, którzy zaprojektowali nas na swoje podobieństwo nie tylko fizyczne ale również psychiczne? Tych, którzy potem wykorzystywali nas bez litości? Tak, kontynuował, wykorzystywali nas bez litości, ale robili to zawsze z wrodzoną sobie uprzejmością. Robili to, ponieważ głęboko w swoich umysłach wiedzieli równie dobrze jak my, że jesteśmy braćmi, ni mniej, ni więcej tylko dwiema rasami nie mogącymi funkcjonować bez siebie. Patrząc na nas widzieli siebie, my też patrząc na nich widzimy siebie. Właściwie jesteśmy jedną rasą. Wszystko, co osiągniemy pracując tutaj, przekażemy im, jeśli tylko tego zażądają. Zadaliśmy sobie wiele trudu, aby odizolować się od całej galaktyki, ale nie od ludzi żyjących w tej galaktyce. Oddamy im z chęcią wszystko, co osiągnęliśmy, a oni, mimo że rozsiani po całym kosmosie, podzielą się z nami tym, co mają. Nic dziwnego, że przeniknął nas ich materializm, który sam w sobie nie jest złą rzeczą, gdyż gdyby nie było materializmu, gdyby ludzie nie robili wszystkiego, żeby ułatwić sobie życie, do tej pory powstałyby jedynie nowe gatunki ssaków żyjących na swojej rodzinnej planecie. Nie byłoby robotów i Watykanu.

Jeśli mam rację, to nasz materializm nie jest grzechem, chociaż teologowie są przeciwnego zdania, chyba że grzech pierworodny, o którym tyle słyszymy, zrodził się z takiego właśnie materializmu. Ale to przecież niemożliwe, bo gdyby nasi bracia, ludzie, nie próbowali polepszyć swojego bytu, nigdy nie osiągnęliby sprawności umysłowej pozwalającej im odnaleźć tę wspaniałą religię, którą tak cenimy. Nadal wielbiliby jakieś bezsensowne duchy uosabiane przez dziwaczne postaci ulepione z gliny, patyków i kości i chowaliby się w swoich jaskiniach przed ciemnymi marami nocy.

Nasi bracia wiele razy popełniali błędy, niepewnie i ze strachem stąpając po mającej już trzy miliony lat drodze. My też się mylimy, jesteśmy równie niepewni swoich wyborów chociaż istniejemy zaledwie tysiąc lat. Jeśli na tych rozstajach wybierzemy niewłaściwą ścieżkę, popełnimy wielki błąd, ale będzie to zaledwie powtórzenie jednego z ich błędów, które popełniali już wiele razy. Tym niemniej, podobnie jak oni, uporamy się z tym i znajdziemy w końcu właściwe rozwiązanie.

Zadaniem, jakie przed nami stoi, dla którego musimy wytężyć wszystkie nasze siły, jest upewnienie się, że Watykan przetrwa, że struktura, jaką zbudowaliśmy, zostanie nienaruszona, tak abyśmy, nawet w przypadku potknięcia i upadku, mogli się podnieść i kontynuować naszą pracę.


Jestem świadom, że wielu ludzi — i na Watykanie, i na całym Końcu Wszechświata — niepewnie przygląda się naszej skłonności do robienia wszystkiego z perspektywy długofalowych efektów, traktowania wieku czy nawet tysiąclecia jak krótkiej chwili, na którą zatrzymamy się, żeby potem dalej prowadzić nasze zadanie.

Kardynał przystanął na wybrukowanej czerwoną cegłą ścieżce i spojrzał na wschód, skąd dochodziło słabe lśnienie Drogi Mlecznej tak odległej, a jednak tak mu bliskiej. Połyskującego na niebie domu Człowieka.

Słyszał kiedyś, że podobno tam, na wschodzie, pośród wysokich wzgórz, ponad chatą Deckera mieszka Nestor. Może nawet ten sam, który przyniósł jego ciało do Watykanu. Ten, który czuwał nad Deckerem. Ale dlaczego właściwie jakiś Nestor miałby czuwać właśnie nad Deckerem?

Być może wypadałoby komuś z Watykanu pójść porozmawiać z Nestorem Deckera. Zwyczajna kurtuazyjna wizyta z podziękowaniami.

Загрузка...