Rozdział 26

.Decker jeszcze raz przypomniał sobie tę chwilę. Przez lata o tym nie pamiętał, ale odkąd odnalazł kadłub kapsuły, często zdarzało mu się wracać myślami do tego momentu. Za każdym razem przypominał sobie nowe elementy, które już dawno zatarły się w pamięci.

Wyciągnął rękę i dotknął metalowej skrzynki stojącej na biurku, którą przyniósł wcześniej z kapsuły. Musiało tam być wszystko, co zostawił za sobą. Wahał się jednak, czy ma ją otworzyć i obejrzeć zapis podróży statku. Być może powinien był zostawić ją we wraku, tam, gdzie spoczywała zupełnie zapomniana przez dwanaście lat.

Dlaczego bał się wspomnień? Może nie chciał, żeby znów ogarnęło go tamto przerażenie? Czy statek mógł zarejestrować jego strach? Czy nadal tam jest, zachowany w tej samej postaci co tamtego dnia, wiele lat temu? Zmarszczył czoło usilnie starając się skoncentrować. Znał ten statek bardzo dobrze, poznał każdy jego centymetr, kochał go, był z niego dumny, nawet rozmawiał z nim w czasie długich, samotnych godzin spędzonych w przestrzeni kosmicznej. Czasami wydawało mu się nawet, że statek również próbuje z nim rozmawiać.

Właściwie była tylko jedna rzecz, jakiej nie był pewien. Nie wiedział, jak wiernie zapis czarnej skrzynki oddawał podróż statku. Był przekonany, że dane były dokładne i nieomylne oraz że nie pominęły niczego znaczącego — Podawały punkty w przestrzeni i odległości między nimi, dokładne współrzędne, zanotowaną tem-neraturę, ciśnienie, zawartość substancji chemicznych, wartości grawitacji, rodzaj życia, jeśli istniało ono w danym miejscu, oraz wskazywały na niewidoczne, czyhające zewsząd niebezpieczeństwa. Ale uczucia? Czy mogły rejestrować uczucia? Czy były w stanie zapisać przerażenie ogarniające w tamtej chwili całą jego odważną i doświadczoną załogę, która natychmiast rzuciła się w popłochu do kapsuł ratunkowych?

Siedział przy biurku dotykając wciąż palcami metalowej skrzynki. Zamknął oczy i usiłował po raz kolejny przypomnieć sobie coś, co uszło jego pamięci.

Lecieli właśnie do któregoś z odległych zakątków systemu Coonskina, kiedy zostali pochwyceni. To dziwne, ale ciągle wydawało mu się, że zostali schwytani przez tę legendarną, niewyjaśnioną jak dotąd szczelinę w kontinuum czasoprzestrzeni, która, jak się okazało, nie była jedynie legendą. Szczelinę, która wciągnęła ich statek do innego czasu i/lub przestrzeni. W każdym barze, na każdej planecie można było usłyszeć mrożące krew w żyłach opowieści opisujące podobne przypadki, ale sam fakt opowiadania ich przez osoby klnące się na wszystko, że opowieść jest prawdziwa, sprawiał, że nikt, nawet w najmniejszym stopniu nie wierzył w istnienie szczelin czasowych.

Tak czy inaczej, statek został wciągnięty. I jak to bywało zazwyczaj w przypadku lotów FTL, statek wisiał w czarnej nicości, jakby znieruchomiały, kiedy nagle coś szarpnęło i pojazd przechylił się na jedną burtę. Decker pamiętał, że sam stał właśnie przed jednym z przednich paneli wizyjnych wpatrzony w zupełną Pustkę otaczającą statek, zafascynowany jak zwykle brakiem jakichkolwiek cech, przy pomocy których można by ją opisać. Była czarna i pusta, to wszystko co przychodziło mu do głowy. Czerń jednak nie była tak zupełnie czarna. Można ją było tak nazwać tylko dlatego, że w polu widzenia nie znajdowało się dosłownie nic. Pustka natomiast nie wynikała z tego, że przestrzeń została pozbawiona czegoś, co było tam wcześniej. Nie, chodziło właśnie o to, że nigdy wcześniej nic tam nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Wiele razy zastanawiał się, co go tak pociągało w tej samotnej i jałowej próżni, ale jakoś nigdy nie doszedł do żadnych konkretnych wniosków.

Pokład pod jego stopami zaczął podskakiwać i Decker się przewrócił. Upadłszy boleśnie na podłogę zaczął się zsuwać po pokładzie razem z przechyłami statku. Próbował złapać się czegoś, jakichś mocno przytwierdzonych przedmiotów, jednak nie udawało mu się niczego dosięgnąć, a nawet jeśli zdołał już tego dokonać, palce ześlizgiwały się z nich pod wpływem ciężaru ciała. Uderzył o jakiś twardy przedmiot i odbił się w drugą stronę. Nagle stuknął głową w ciężki, metalowy obiekt i świat zapełnił się wybuchającymi gwiazdami.

Prawdopodobnie na kilka chwil stracił przytomność, chociaż nie był tego pewien.

Następną rzeczą, jaką pamiętał, była próba podniesienia się i zajęcia jednego z miejsc pilotów przed panelami nawigacyjnymi. W głowie czuł zamęt. Mimo to wyraźnie słyszał dalekie, przerażone okrzyki jego ludzi. Ludzi panicznie przestraszonych, którzy nie kontrolowali już swoich odruchów.

Głupcy! — pomyślał. Zupełnie powariowali! Wiedział jednak, że mieli powody do paniki. Przerażenie zdzieliło go wprost między oczy. Wypełniło statek i przyszpiliło go do fotela, tak jakby było raczej zjawiskiem fizycznym niż emocjonalnym. Coś w środku niego krzyczało ełnym głosem, on jednak nie mógł wydobyć z siebie ani jednej sylaby.

Statek nie kołysał się już. Decker przytrzymał się fotela żeby nie upaść. Kiedy usiłował wstać, nogi ugięły się pod nim. Rzucił okiem na panele wizyjne i zauważył, że czarna pustka znikła. Statek powrócił do zwykłej przestrzeni kosmicznej.

Przerażenie pojawiało się falami szturchając go i uderzając, jak przeciwnik zadający ciosy zaciśniętą pięścią. Zrobiło mu się niedobrze. Wciąż opierając się w fotelu, przechylił głowę bezskutecznie starając się zwymiotować.

Czuł obezwładniający go strach, choć nie widział nic, co mogłoby wskazywać miejsce, z którego pochodził. Nie wiedział, dlaczego właśnie on ma być przerażony. W tle przez cały czas słyszał głos, który na niego krzyczał. Właśnie na niego, a nie na kogoś innego albo całą załogę. W prz’erwach, między kolejnymi zatrważającymi okrzykami dawało się słyszeć coraz dalsze porykiwania uciekającej w panice załogi. Usłyszał jeszcze dwa wyraźne głuche uderzenia i wiedział, że pochodzą one z odpalanych kapsuł ratunkowych.

Stał już na nogach i wydawało mu się, że może się poruszyć. Położył rękę na czole i wyczuł na nim pasemko mokrych włosów. Spojrzał na dłoń. Była cała czerwona i ociekała krwią. Obrócił się w kierunku najbliższego panela wizyjnego. Słaniając się na nogach dotarł do ściany kabiny i uchwycił się jej mocno palcami, opierając jednocześnie czoło na twardym krysztale panela.

Pod statkiem zauważył jakąś planetę. Znajdował się zbyt blisko, żeby uniknąć katastrofy. Widział wyraźnie drogi zbiegające się jak szprychy koła w miejscu centralnym, leżącym na wprost jego oczu. Statek znalazł się w odległości mniejszej niż najbliższa orbita i szybko spadał. Zapewne zostało mu już tylko parę minut do rozbicia. Gdyby nie fale przerażenia, które nadal go nawiedzały, Decker z pewnością usłyszałby charakterystyczny świst powstały w wyniku przecinania atmosfery z ogromną szybkością.

Jego ciało starało się zapaść, usnąć, tak jak opadły liść usycha przed zimą w trawie. Mocniej wpił się dłońmi w metalowy panel, chociaż nie było tam nic, czego mógłby się dobrze uchwycić. Mimo to bezrozumnie drapał paznokciami po gołym metalu, usiłując wbić weń palce. Spoglądając na zewnątrz widział teraz wyraźnie centrum, do którego zbiegały się wszystkie drogi. Była to wysoka, kamienna piramida górująca nad otaczającym ją płaskim krajobrazem. Drogi, które widział, nie kończyły się u stóp budowli, ale biegły pod górę spotykając się na samym jej szczycie.

Przez chwilę przyglądał się szczytowi piramidy, na którym dostrzegał grupę ostrych, wysokich struktur zdających się wyciągać ku niemu w oczekiwaniu, aż się na nie nadzieje. Kiedy je obserwował, instynktownie wiedział już, jakie było źródło przestrachu. Z jego gardła wydobył się krzyk. Na uginających się nogach odszedł parę kroków od panela. Przez chwilę się wahał. Potem nagle lata doświadczenia podświadomie wzięły górę i ruszył w kierunku pulpitu sterowniczego. Odbezpieczył z zapięć czarną skrzynkę, wziął ją pod pachę i wybiegł z pomieszczenia.

Przypomniał sobie, że słyszał tylko dwa głuche uderzenia. Jeśli miał rację, to pozostała jeszcze jedna kapsuła ratunkowa. Zimny pot oblewał mu ciało na samą myśl, że mógł nie usłyszeć jednego uderzenia i nie zauważyć, że wszystkie kapsuły zostały wykorzystane.

Pamięć jednak nie zawiodła go. Użyto dwóch kap-sół. Trzecia nadal tkwiła na swoim miejscu.

Загрузка...