Rozdział 40

Wygląda na to, że nikogo nie ma w domu — rzekł Tennyson do Ecuyera.

— Dlaczego?

— Nie widzę dymu z komina.

— To jeszcze nic nie znaczy.

— Może nie. Ale Decker zawsze rozpala w kominku. Czasami może to być mały ogień, ale tak czy inaczej pali się, dzięki czemu dorzucając trochę więcej drewna, Decker w każdej chwili może wzniecić płomienie. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby z komina nie unosił się dym, kiedy jest w domu.

— Cóż, zaraz zobaczymy — westchnął Ecuyer. Kontynuowali wspinaczkę na wzgórze. Zdezelowany pojazd Deckera stał zaparkowany po drugiej stronie chaty. Pomiędzy dwoma drzewami służącymi za podpórki znajdował się starannie ułożony stos drewna na opał. Zaraz obok rozpoczynał się ogród z równymi, zazielenionymi już grządkami pełnymi warzyw oraz dość pokaźną kępą różnokolorowych kwiatów posadzonych w rogu działki.

— Przyjemny widok — zauważył Ecuyer. — Nigdy tu jeszcze nie byłem.

— Nigdy nie poznałeś Toma?

— Nie. Niełatwo go spotkać. Jest niezbyt towarzyski. Myślisz, że będzie chciał z nami rozmawiać?

— Pewnie. Nie jest dzikusem ani gburem. To cywilizowany, wykształcony człowiek.

— Powiedz mi jeszcze raz dokładnie, co ci powiedział o Niebie?

— Tylko raz wyrwało mu się, że chyba wie, gdzie znajduje się Niebo. Później już nigdy nie powracał do tego, a ja nie chciałem go do tego zmuszać. Bałem się, że zamknie się w sobie i nie powie już nic więcej na ten temat. Chciałem dać mu trochę czasu.

— Może teraz wyjawi nam coś więcej. Będziemy musieli mu wytłumaczyć, jakie to dla nas ważne. Jeśli nie znajdziemy kostek, nie będzie już żadnej możliwości znalezienia potrzebnych nam współrzędnych. Być może nawet z kostkami nie mieliśmy wielkich szans, ale teraz nie mamy dosłownie żadnych. A tym razem zgadzam się z tobą w zupełności, że cholernie potrzebujemy tych współrzędnych. Ktoś musi wybrać się do Nieba.

— Mam nadzieję, że Tom naprawdę wiedział, co mówi — odezwał się Tennyson. — Chociaż nie dam za to głowy. Wcześniej byłem tego pewien, ale teraz, kiedy przyszło co do czego, zaczynam mieć wątpliwości. Opowiadał mi o tym, jak jego statek wpadł w jakieś tarapaty i musiał salwować się ucieczką w kapsule ratunkowej. W ten sposób przybył tutaj.

Doszli do chaty. Tennyson zapukał do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Zapukał ponownie.

— Może śpi — powiedział do Ecuyera.

— Wątpię — odparł Ecuyer. Usłyszałby. Rozejrzyjmy się.

Obeszli całe podwórze wołając Deckera, ale znikąd nie otrzymali żadnej odpowiedzi. Wrócili do chaty. Tym razem Ecuyer załomotał głośno do drzwi. Poczekali chwilę, po czym Ecuyer zapytał:

— Myślisz, że możemy wejść?

Tak. Decker nie miałby chyba nic przeciwko temu. On nie ma nic do ukrycia.

Ecuyer nacisnął na klamkę i drzwi się uchyliły. Weszli do środka i przez chwilę przyzwyczajali wzrok do panującej tam ciemności.

Pokój był posprzątany i czysty.

Tennyson rozejrzał się i rzekł:

— Nie ma strzelby. Zawsze wisiała tam, nad kominkiem. Torbę podróżną i śpiwór trzyma na półce nad stołem, ale ich też nie ma. Wygląda na to, że wyruszył na jedną ze swoich wypraw po kamienie.

— Na jak długo?

— Nie wiem. Pewnie zależy to od wielu rzeczy. Kiedyś zaprosił mnie na taką wycieczkę. Powiedział, że jeśli będę miał parę dni wolnego, mogę z nim iść. Wynika z tego, że pewnie zazwyczaj zajmuje mu to tylko kilka dni. Podejrzewam, że niedługo wróci.

— Jason, musimy zdobyć informacje najwcześniej, jak to tylko możliwe. Nie możemy pozwolić, żeby odłam teologiczny zyskał nad nami zbyt dużą przewagę. Gdybyśmy ogłosili, że zapewne niedługo wybierzemy się w podróż do Nieba, z pewnością zamknęłoby im to usta.

— Widzę, że naprawdę się ich boisz…

— Jeśli uda im się umocnić, doprowadzą do zakończenia Programu Poszukiwań. Zawsze tego chcieli. Wyeliminować nas albo przynajmniej dyktować, co mamy robić. Jest jeszcze gorsza możliwość. Mogą narzucić nam interpretację naszych odkryć. Zrozum, nie obawiam się o siebie. Nic mi nie zrobią. Mogę zostać i zająć się czym innym. Może nawet pozwoliliby mi kontynuować pracę nad programem, dając mi złudne Poczucie, że robię coś ważnego. Ale tak czy inaczej, Program zostałby zniweczony. A ja nie mogę do tego dopuścić. To przecież dusza Watykanu. Jeśli chcą, niech się bawią swoimi teologicznymi zabawkami, ale prawdziwy cel może zostać osiągnięty tylko dzięki Programowi Poszukiwań.

— Ale chyba i na Watykanie są tacy, którzy myślą podobnie jak ty.

— Chyba tak. Nie wiem, ilu ich jest, ale są wśród nich nawet kardynałowie. Znam zresztą jeszcze paru innych.

— A Jego Świątobliwość?

— Nie można na nim polegać. Jest zimnym, mechanistycznym umysłem. Nigdy nie wiadomo, co myśli naprawdę. Poza tym jest tak napakowany danymi zebranymi przez naszych Słuchaczy, że pomimo swoich ogromnych możliwości nie ma zbyt dużo czasu na rozmyślania nad tym, co się dzieje w chwili obecnej. A tak nawiasem mówiąc, mam czasami wrażenie, że sam się w tym wszystkim gubi. Nie zapominajmy o tym, że jego zadaniem nie jest kierowanie Watykanem w chwili obecnej, lecz raczej w dalekiej przyszłości.

— Wydaje mi się, że Watykan nie może obejść się bez Słuchaczy — rzekł Tennyson. — Słyszałem już sporo opowieści o tym, jak wiele zyskał dzięki waszym obserwacjom. Na przykład statki napędzane siłą myśli. Co jeszcze?

— Nie wiem, czy znam wszystkie ich wynalazki. Na pewno jednak wiele osiągnęli. Słyszałeś już o klonowaniu. Ale jest jeszcze coś więcej. Nie potrzebują już komórek do klonowania. Wystarczy im drobna ranka, żeby zbudować łańcuch DNA i używać go później dla swoich potrzeb. Sztuczne życie. Inżynieria biologiczna w dowolnym zakresie. A poza tym potrafią podróżować w czasie. Zresztą do diabła z podróżami w czasie, mają coś o wiele lepszego. Zatrudniają do pracy neutrina, chociaż nie mają stuprocentowej pewności, czy rzeczywiście są to neutrina. Dzięki temu są już prawie gotowi do podróżowania w wielu wymiarach w czasie. Nie tylko w przyszłość i przeszłość, ale również w innych kierunkach. Dziwisz się, że są jeszcze jakieś inne kierunki? Ja też się dziwiłem. Sam niezupełnie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. W każdym razie gdy tylko dopracują odpowiednie technologie, będą mogli uganiać się po przeszłości i przyszłości, a także innych punktach czasowych. Może nawet po światach równoległych. Nie wiem. To dla mnie zbyt skomplikowane, jestem jednak pewien, że to, co mają, jest kluczem do podróży w czasie, przestrzeni i prawdopodobnie innych zmiennych. Te dwa przykłady są chyba najlepszym dowodem, że wiedzą niemało.

— I mając to wszystko zrezygnowaliby z dalszych badań?

Nie wszyscy. Chociaż oczywiście frakcja teologiczna z pewnością tak. Niektórzy z jej zwolenników rzeczywiście uważają, że Watykan zapomniał już lub zdradził główny cel ich pracy. Pozostali natomiast, których jest zdecydowana większość, boją się. Wszechświat okazał się o wiele większy, niż podejrzewali. Znaleźć w nim można nieskończoną ilość wydarzeń i sytuacji, o których nawet się im nie śniło. Są zaskoczeni wagą tego, co znajdują Słuchacze. Wszechświat jest tak ogromny, a możliwości tak nieograniczone, że czują się malutcy. Szukają miejsca, żeby się ukryć.

— A może by tak zablefować? — podrzucił pomysł Tennyson. — Rozpowiemy, że znaleźliśmy sposób na dotarcie do Nieba. Przecież gdyby ktoś się tam wybrał i odkrył, że to wcale nie jest Niebo, stracilibyśmy grunt Pod stopami. Ich działania zostałyby przynajmniej opóźnione i mielibyśmy więcej czasu na zastanowienie się co robić dalej.

— Nie, nie możemy tego zrobić — odparł Ecuyer. — Gdyby odkryli, że to tylko blef, jeszcze bardziej umocniliby się w swoich poglądach. Każde nasze posunięcie musi być dobrze przemyślane. Nie możemy dać im do ręki kolejnych argumentów.

— Rzeczywiście — przyznał Tennyson. — Masz chyba rację.

— Jason, kiedy Decker powiedział ci, że jest pewien albo raczej że domyśla się, gdzie jest Niebo, miałeś wrażenie że ma na myśli jakąś dokumentację czy tylko swoje rozważania?

— Sądzisz, że to coś w rodzaju dziennika pokładowego?

— Tak, na przykład. Przecież statki zawsze posiadają czarną skrzynkę. Jego problemy ze statkiem miały miejsce gdzieś w odległym zakątku kosmosu. Może zanim uciekł kapsułą ratunkową, zabrał ze sobą czarną skrzynkę?

— Prawdę mówiąc, tak mi się właśnie wydawało — odparł Tennyson. — Pomyślałem, że musi posiadać dokumentację, na której można polegać w większym stopniu niż na ludzkiej pamięci. Ale nigdy nic takiego nie powiedział. Nie dał mi również powodów, żebym tak myślał, i nie potrafię ci powiedzieć, co mnie do tego skłoniło. Z całą pewnością miałem wtedy takie wrażenie, ale teraz nie jestem już tego pewien.

— Myślisz, że moglibyśmy… — Ecuyer nie skończył zdania, a Tennyson zawahał się, zanim odpowiedział.

— Nie potrafiłbym. Decker jest moim przyjacielem. Zaufał mi.

— Ale, Jason, my musimy wiedzieć! Ja muszę wiedzieć!

— Dobrze — odparł Tennyson z westchnieniem. — Może masz rację. Do roboty. Ale pamiętaj, wszystko zostaje na swoim miejscu. Nie możemy mu zostawić bałaganu.

Rozpoczęli poszukiwania. Tennyson zauważył, że na stole znajdującym się w rogu pokoju nie było już oszlifowanych przez Szeptacza kamieni. Później odnalazł je w pudełeczku na jednej z półek. Najwyraźniej Decker schował je tam przed wyjściem.

Nie znaleźli niczego, co zaspokoiłoby ich ciekawość.

— Może ukrył to gdzieś na zewnątrz — rzekł niepewnie Ecuyer.

— Jeśli w ogóle coś rzeczywiście ma — przypomniał mu Tennyson. — Jeżeli tak, niezależnie od tego, gdzie by to schował, z pewnością to znajdziemy.

Pomyślał, że miejsce ukrycia mogło być znane Szep-taczowi.

— Jest jeszcze jedna szansa — powiedział na głos.

— Jaka?

Tennyson ugryzł się w język.

— Nie. Chyba nie. Nieważne.

Nie opowiedział Ecuyerowi o Szeptaczu i nadal nie miał zamiaru tego robić. Na szczęście w porę ugryzł się w język.

Istniała poza tym jeszcze jedna ewentualność dotycząca Szeptacza. Niestety, w tej chwili w pobliżu nie było również i jego. Gdzieś głęboko w podświadomości wydawało mu się, że jeśli Szeptacz był w stanie zabrać go do świata równań, to dzięki niemu może również przedostać się do Nieba. Przypomniał sobie jednak, że nie jest to chyba możliwe, ponieważ on, Tennyson, nie obejrzał ani jednej z kostek z zapisem Nieba.

W zasadzie prócz niego i Deckera, Jill była jedyną osobą, która wiedziała o Szeptaczu, i Tennyson zdecydował, że tak musi zostać.

Tak więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Decker jest ich ostatnią szansą. Będą musieli Poczekać na jego powrót z wyprawy, a wtedy być może spróbuje im pomóc. Jeśli mu się nie uda, jeśli się okaże, że to, co wie, nie jest wystarczające, wtedy Watykan zostanie na lodzie. Program Poszukiwań zostanie przerwany albo w najlepszym przypadku znacznie ograniczony, a Watykan zajmie się tym, czym chciał się zajmować na samym początku, czyli błądzeniem po omacku w poszukiwaniu ducha kosmosu.

Szeptacz prawdopodobnie był z Deckerem, musieli więc poczekać na ich powrót, aby się dowiedzieć, czy pozostała im jeszcze jakaś szansa.

Wyszli z chaty i zamknęli za sobą drzwi upewniając się, że zamek się zatrzasnął. Stanęli na szczycie wzgórza i patrzyli na Watykan. W świetle poranka białe budynki wyraźnie odcinały się od znajdującego się za nimi ciemnego lasu i wyrastających spoza niego szczytów górskich.

Kiedy tak stali, spoglądając na zbitą grupę dalekich budynków, z oddali doszło ich bicie dzwonów.

— To dzwony kościelne — rzekł powoli Ecuyer. — Czemu biją w dzwony? Na pewno nie jest to odpowiednia pora na bicie w dzwony. Używa się ich tylko o określonych godzinach. A poza tym chyba biją wszystkie jednocześnie…

Mocniejszy podmuch wiatru przywiał jeszcze wyraź-niejszy odgłos bicia wielkich dzwonów watykańskich.

— Teraz poznaję. To dzwony z bazyliki — powiedział Ecuyer. — Do diabła, co się tam dzieje?

Obydwaj w pośpiechu ruszyli w kierunku Watykanu.

Загрузка...