Jeszcze tego samego dnia Theodosius odnalazł Nestora.
Podszedł do niego blisko i czekał, by ten go zauważył. Po chwili, kiedy nie widząc by Nestor czynił jakikolwiek gest powitania, Theodosius odezwał się:
— Przyszedłem z wizytą.
Nestor zaczął wydawać wibrujący odgłos przypominający bicie werbli, na tle którego z czasem dało się wyróżnić słowa.
— Witam. Wydaje mi się, że cię znam. Stałeś na schodach, kiedy przyniosłem Deckera, prawda?
— Tak. Nazywam się kardynał Theodosius.
— Ach, to ty jesteś tym kardynałem. Słyszałem już o tobie. W takim razie być może ta istota organiczna, która stała na stopniach obok ciebie, to Tennyson?
— Tak, to Tennyson. Był przyjacielem Deckera.
— Wiem — odparł Nestor.
— Powiedziałeś, że słyszałeś już o mnie. Czy znasz wielu z nas? Albo czy słyszałeś już o wielu z nas?
— Nie znam nikogo — odpowiedział Nestor. — Ja tylko obserwuję.
Na początku wydawało się, że mówienie sprawia mu trudność, ale Theodosius spostrzegł, że po wypowiedzeniu paru zdań Nestor mówił z większą łatwością i płynnością.
— Obawiam się, że nie byliśmy zbyt dobrymi sąsiadami — zaczął kardynał. — Chciałem cię za to przeprosić. Ta wizyta powinna była mieć miejsce wiele wieków wcześniej.
— Baliście się nas — stwierdził Nestor. — Baliście się jak ognia, a my nie chcieliśmy wyprowadzać was z błędu, gdyż było nam to obojętne. Zależy nam jedynie na planecie, a wy jesteście tylko tymczasowymi mieszkańcami zajmującymi część jej powierzchni. Obchodzi nas tylko to, w jaki sposób traktujecie planetę.
— Wydaje mi się, że traktujemy ją dosyć dobrze — rzekł niepewnie kardynał.
— Tak, masz rację, i za to wam dziękujemy. Być może jesteśmy wam nawet winni coś więcej niż podziękowanie. Dlatego chętnie ofiarujemy wam pomoc. Czy znasz Pyłkowca?
— Pyłkowca?
— Decker nazywał go Szeptaczem. Może słyszałeś kiedyś tę nazwę.
— Nie, nigdy — odparł zdumiony kardynał.
— Kiedyś było ich wielu na naszej planecie, ale potem odeszli. Zostawili tylko jednego. Karła.
— I tym karłem jest właśnie Szeptacz? Szeptacz Deckera?
— Dokładnie. W tej chwili karzeł, którego w takiej pogardzie zostawili jego pobratymcy, wydaje się istotą dosyć obiecującą. Zaczynamy być z niego dumni.
— Chciałbym go kiedyś spotkać — rzekł kardynał. — Ciekawe, dlaczego dotąd nie udało mi się go dostrzec. Nigdy też nie słyszałem, żeby ktokolwiek o nim wspominał.
— Nie możesz się z nim teraz spotkać. Odszedł. Odszedł z Jill i Tennysonem. Szukają razem Nieba.
Theodosius podskoczył zaskoczony.
— Nieba! Powiedziałeś Nieba?
— O Niebie chyba słyszałeś. Wiesz, co to jest?
— Wiem. Możesz mi powiedzieć, co wiesz na ten temat?
— Mogę ci tylko powiedzieć, że cała trójka wybrała się na poszukiwanie Nieba. Pomagają im w tym istoty ze świata równań. Słuchacze odnaleźli je już wiele lat temu.
— Zaskakujesz mnie swoją wiedzą na nasz temat.
— Nasza troska o planetę nakazywała nam kontrolować przynajmniej pobieżnie wasze poczynania.
— Niebo! — powtórzył Theodosius wciąż nie mogąc uwierzyć.
— Tak jest, Niebo — przytaknął Nestor. Kardynał czuł, że powinien już odejść. Obrócił się więc na pięcie i pomaszerował w dół wzgórza, przedzierał się przez niskie zarośla nie zważając na to, że gałązki drą mu szatę.
U stóp wzgórza dotarł do płytkiego potoku, na którego dnie leżały wielkie, płaskie głazy, które przez wieki staczały się tu ze wzgórz. Po kamieniach cicho szemrząc przepływała woda.
Tutaj kardynał Enoch Theodosius padł na kolana. Splótł palce składając ręce do modlitwy i przycisnął je do piersi. Potem opuścił głowę i czołem dotknął złożonych dłoni.
— Wszechmogący Boże — modlił się — pozwól, aby wszystko zakończyło się po naszej myśli! Proszę!