Rozdział 41

Jeszcze nigdy w życiu tak jej nie poniżono. Nigdy dotąd nie była też równie wściekła. O co chodziło tym ludziom? Co odbiło tej głupiej pielęgniarce, żeby opowiadać takie bzdury?

Jill trzasnęła drzwiami zamykając je za sobą i szybkim krokiem przeszła przez pokój. Usiadła na kanapie przed kominkiem, ale nie mogła tam jakoś wytrzymać. Podniosła się i nerwowo zaczęła się przechadzać po pokoju.

Przecież to nie Mary dokonała cudu, niezależnie od tego, co mówiła pielęgniarka. Po pierwsze nie był to cud, a po drugie dokonał tego Jason. Gdyby tylko udało się kogoś do tego przekonać, to na pewno wkrótce zdołałaby znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie tego faktu. Ale, niestety, nic nie wskazywało na to, żeby ktoś chciał jej słuchać. Zresztą to nie ona powinna wyjaśnić całe zajście, tylko Jason, a była pewna, że on nie zechce tego uczynić. Nie próbowała więc nawet dyskutować z hasłami wykrzykiwanymi przez tłum na ulicy.

Zatrzymała się na chwilę, po czym usiadła na kana-pie wpatrując się w mały płomyczek skaczący po prawie wypalonych kawałkach drewna w kominku. Za jakiś czas będzie musiała wyjść i stanąć twarzą w twarz z otaczającym ją światem. Mimo to każda cząstka jej własnego „ja” instynktownie sprzeciwiała się akceptacji rzeczywistości. Chciała tylko schować się tutaj liżąc rany powstałe na skutek publicznego poniżenia. Wiedziała jednak, że w końcu będzie musiała wyjść z ukrycia. Watykan jej nie pokona, nikt jej jeszcze nigdy nie pokonał. Zdarzało się przecież, że Jill Roberts musiała stawić czoło trudniejszym wyzwaniom.

I jeszcze coś: na pewno nie zdołają wyrzucić jej z Watykanu. Tkwiła po uszy w dokumentach i nie miała zamiaru teraz odchodzić. Nagle uzmysłowiła sobie, jak bardzo zmienił się jej punkt widzenia od momentu, gdy przybyła tutaj. Czuła wtedy wstręt i rozczarowanie. Złościły ją dyplomatyczne gierki, jakie prowadzili kardynałowie starając się zniechęcić ją do przyjeżdżania na Koniec Wszechświata i nie odpisując na jej listy. Dlatego gdy zaproponowano jej pracę, w pierwszym momencie odmówiła. Od tamtej pory jej punkt widzenia i priorytety się zmieniły. Zajęło jej trochę czasu, zanim się zorientowała w znaczeniu prac prowadzonych na Watykanie nie tylko dla robotów, ale również dla ludzi i to nie tylko dla tych, żyjących na Końcu Wszechświata, ale w dowolnym miejscu kosmosu. Wyraźnie wyczuwało się tutaj wielkość ludzkiej myśli i idei, do której nie mogła odwrócić się plecami. W pewien sposób stała się więc częścią programu i chciała nią pozostać, razem z Jasonem, który również był znaczącym elementem układanki. Tak czy inaczej, powtarzała sobie, nie opuści Końca Wszechświata, nawet gdyby chciała, bo Jason jest tutaj szczęśliwy i odnalazł w tej dziwnej społeczności taki styl życia, jaki mu odpowiadał. A od niego przecież nie odejdzie. Nie mogła nawet o tym myśleć. Szczególnie po tym, co stało się poprzedniej nocy, kiedy dotknął palcami jej twarzy i starł hańbę, którą nosiła dotąd na policzku. Z całą pewnością była to hańba, mogła to sobie teraz wyraźnie powiedzieć, chociaż przez cały czas starała się sobie wmówić, że tak nie jest. Traktowała bliznę z otwartością niepodobną kobiecie, pyszniąc się nią, skoro nie mogła jej ukryć, i oznajmując całemu światu, że wcale się nią nie przejmuje.

Ale nie tylko Jason zatrzymywał ją tutaj. Drugą osobą był stary kardynał Enoch, który przychodził do niej każdego dnia i opadając ciężko na krzesło obok jej biurka rozmawiał z nią długimi godzinami, zupełnie jakby ona sama była zwykłym robotem albo jakby on był zwykłym człowiekiem. Przypominał trzęsącego się staruszka, ale nigdy nie odważyła się pomyśleć o nim jak o głupcu. Po prostu taki już był. Nigdy nie przypuszczała, że robot mógłby być miły, a Enoch nie dość, że był miły, troszczył się o nią bardziej niż powinien. Na samym początku tytułowała go „eminencją” zgodnie ze ścisłymi wskazówkami protokołu watykańskiego, ostatnio jednak często zapominała się i plotkowali jak dwoje niefrasobliwych nastolatków. Nie miał nic przeciwko temu. Może nawet uważał za przyjemność rozmowę z kimś, kto na pewien czas był w stanie zapomnieć, że zajmuje wysoką pozycję w hierarchii watykańskiej.

Jason opowiedział jej o świecie równań i teraz nagle zaczęła się zastanawiać, jak też mógł on wyglądać. Doktor opisał jej swoje przeżycia najlepiej, jak potrafił, starając się nie zapomnieć o niczym, co widział i czego doświadczył. Były to jednak miejsca i wydarzenia, które niełatwo przychodziło opisywać. To, co tam przeżył, z trudnością mieściło się w mózgu ludzkim, a już na pewno nie dawało się ubrać w słowa i przekazać innemu człowiekowi. „Nie potrafię ci tego powiedzieć, Jill” mówił do niej. „W każdym razie na pewno nie wszystko. Trudno mi znaleźć słowa, gdyż widziałem tam rzeczy, które nie zostały jeszcze przez nikogo nazwane.”

Krzyki i hałasy na ulicy nie ustawały. Może mnie szukają? — zastanawiała się. Zapewne sprawia im satysfakcję patrzenie na dowód wielkiego cudu, który odmieni ich życie. Co za idioci!

„Widziałem tam rzeczy, które nie zostały jeszcze nazwane.” Była to zapewne kultura tak stara i samowystarczalna, że bazowała na daleko rozwiniętym systemie logiki, którego żaden człowiek nie był w stanie pojąć. Coś jak fuzja jąder atomowych w epoce kamienia łupanego z jej prymitywnymi narzędziami. Oczyma duszy widziała grupkę sześcianów siedzących na wielkiej, zielonej równinie i manipulującym symbolami i wykresami bawiącymi się w jakąś skomplikowaną grę lub rozwiązującymi problemy. A może symbole i wykresy były wizualnym obrazem myśli obcych, jakiegoś zespołu filozofów siedzących na nieformalnym seminarium, kłócących się i dzielących włos na czworo, marnujących swój cenny czas lub też formułujących nowe, uniwersalne prawdy. Być może istoty ze świata równań kiedyś w przeszłości spenetrowały cały czas i przestrzeń, a teraz cofnęły się do miejsca, z którego na początku wyruszyły, i starają się podsumować i przeanalizować wszystko, co widziały i odczuły?

Ależ musiały się zdziwić, gdy Jason tak brutalnie wtargnął do ich świata, pomyślała. Był on formą życia podobną do tych, które prawdopodobnie widziały wcześniej i o których zapomniały albo które w jakiś sposób pominęły w swoich badaniach. Nic dziwnego, że zachowały się tak, jak się zachowały. Po prostu szalały mieniąc się barwami i zmieniając równania i wykresy. Nic dziwnego, że zbudowały z równań dom, który miał ukryć Jasona przed ich wzrokiem. Mimo to jednak dały mu prezent, taki, jak daje się gościowi przychodzącemu z wizytą.

Usiadła wygodniej starając się uspokoić i zebrać myśli. W tym momencie w jednym z rogów zacienionego pokoju zauważyła migotanie. Mam jakieś majaki, pomyślała z przestrachem, tego jeszcze brakowało.

Migotanie zamieniło się w mglistą kulę świecącego pyłu, malutkich, drobnych iskierek.

Szeptacz? — spytała instynktownie, podobnie jak Jason, który opowiadał jej jak się to robi.

Widzisz mnie, Jill?

Widzę, Szeptaczu.

I słyszysz?

Tak.

Zdrętwiała na moment zastanawiając się: Przecież to niemożliwe. Jason nigdy nie mówił, że Szeptacz może przyjść do mnie, a już z pewnością nie mogę go ani widzieć ani z nim rozmawiać.

Jason powiedział mi, żebym trzymał się od ciebie z daleka, rzekł Szeptacz. Powiedziałem mu, że mogę z tobą rozmawiać, ale zakazał mi tego. A ja nie mogę, Jill. Musiałem do ciebie przyjść.

W porządku, odparła.

Być może wszystko widzisz inaczej niż Jason. Może lepiej.

Co widzę lepiej?

Istoty ze świata równań.

O nie, rzekła stanowczo Jill. Co to, to nie!

Czemu? Boisz się?

Tak. Boję się. To straszne stworzenia.

Zawdzięczasz im swój nowy wygląd.

Tak wiem.

Jason otrzymał prezent. Ty też jakiś dostaniesz. A mają wiele do ofiarowania, zapewniam cię.

Dlaczego mieliby nam cokolwiek dawać?

Nie wiem, odparł Szeptacz. Z Jasonem dotarłem dość daleko, ale nie do końca.

Jason nic mi o tym nie mówił.

Bo nie był w stanie zobaczyć wszystkiego, co widziałem ja. Nie dostrzegał cudów, które jawiły się moim oczom. Nie zabrał też wszystkiego, co znalazł. Nasze umysły jednak bardzo się różnią.

A ja? Przecież ze mną będzie to samo.

Może nie. Jason widzi to, co jest niewidzialne dla ciebie i na odwrót.

Szeptaczu, nie pójdę do świata równań. Nie widziałam przecież sześcianu z jego zapisem.

Ale ja tam byłem, odparł nie zniechęcony Szeptacz. To wystarczy. Mamy wszystko, czego nam potrzeba. Odnajdę właściwą drogę.

Nie wiem, Szeptaczu… Nie, nie mogę!

Nie masz się czego obawiać. Przecież Jason wrócił. Nic mu się nie stało.

Skąd wiesz, że nic mu nie groziło? Może miał po prostu szczęście.

MU, proszę. To ważne.

Będę musiała to przemyśleć.

Jason kazał mi się trzymać od ciebie z daleka. Mówił, żebym cię do tego nie wciągał. A ja cię wciągnąłem.

Już ci mówiłam, nie ma sprawy.

Nie będę cię już męczył. Jeśli powiesz nie, to nie.

Nie mogę, pomyślała Jill. Musiałabym zwariować. Przecież Jason tam był i nie ma powodów, żebym ja również musiała się tam wybierać. A mimo to…

Nigdy w życiu nie zaprzepaściłam pojawiającej się szansy nowych doświadczeń, powiedziała do Szeptacza. Nie cofnęłam się nawet przed podróżą na Koniec Wszechświata. Kiedy tylko nadarza się okazja zobaczenia czegoś nowego, z pewnością ją wykorzystywałam.

I była to prawda. Jako dobra dziennikarka zawsze podążała tropem interesujących odkryć. Czasami drżała ze strachu, przerażona myślą co odkryje lub co może się jej przydarzyć, ale nigdy nie unikała konfrontacji. Zaciskała zęby i podejmowała ryzyko. Wracała zazwyczaj notatnikiem pełnym pospiesznie kreślonych słów, rolkami zdjęć, zszarganymi nerwami i mózgiem pełnym nowych pomysłów.

Jak dobrze, rzekła. Pójdę. Jesteś pewien, że możesz mnie ze sobą zabrać, Szeptaczu? Nawet jeśli nie widziałam kostki?

Tak, ale najpierw muszę wniknąć w twój umysł. Musimy stać się jednością.

Zawahała się, gdyż podświadomie sprzeciwiała się temu, by ktoś obcy miał znaleźć się we wnętrzu jej mózgu. Szczególnie że miał to być ktoś, kogo nie znała, ktoś zupełnie inny od wszelkich istot, jakie widziała wcześniej.

A mimo to ta dziwna istota zdążyła już przeniknąć do umysłu Jasona. „Nie wiedziałem nawet, że jest ze mną” opowiadał Jason. „Mimo to byłem pewien, że mnie nie opuścił. Czasami słabo go wyczuwałem, chociaż nigdy nie byłem świadom jego obecności. Wydawało mi się, że moje»ja«zostało zmienione, lecz nie mogłem dojść, na czym polegały te zmiany. Odczuwałem tylko wielką siłę, głęboki sens rozumowania”.

Dobrze, powiedziała wreszcie do Szeptacza.

I tak znalazła się w świecie równań. Bez żadnych przygotowań, wstępów czy zaczerpnięcia głębokiego oddechu.

Dokładnie tak, jak opisał to Jason, zobaczyła wielką zieloną równinę wtapiającą się na horyzoncie w miękkie, lawendowe niebo. Na zazielenionej płaszczyźnie posadowione były bloki z równaniami, połyskujące różnorodnymi kolorami i dzięki ciągle zmieniającym się wykresom oraz powoli przepływającym przez nie ciągom nieznanych znaków, przypominające żywe istoty.

Do diabła, pomyślała. Powinnam była wziąć ze sobą aparat fotograficzny. Mogła przecież powiesić go sobie na szyi i zabrać w tę wyprawę. Ubranie było wciąż na niej, nie przyszła tu nago, więc z pewnością mogła zabrać również aparat.

Dlaczego była taka głupia i nie pomyślała o tym wcześniej!

— Szeptaczu — rzekła na głos, chcąc spytać swojego nowego przyjaciela, czy wie, w jaki sposób znaleźli się tutaj. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, a w jej umyśle nie było śladu jego obecności. Przypomniała sobie, że nie ma się czemu dziwić. Jason opowiedział jej, co czuł w czasie swojej wyprawy. On również wołał Szeptacza, ale diamentowy pyłek nie ukazał mu się, ponieważ nie przybyli tu oddzielnie, lecz jako jedna istota. Tak więc Szeptacz był gdzieś wewnątrz Jasona, a jego rozproszone atomy najprawdopodobniej zmieszały się z atomami umysłu doktora. Tak było i w jej przypadku.

Szeptaczu, powtórzyła. Cholera jasna, odpowiedz mi. Daj mi jakiś znak, żebym wiedziała, że jesteś ze mną.

Szeptacz nie odpowiedział.

Czy to możliwe, pytała siebie, żeby ten mały, szczwany lis wrzucił ją do tego świata, a sam pozostał na Watykanie? Rozważała taką możliwość, ale w końcu stwierdziła, że było to mało prawdopodobne. Szeptacz za bardzo chciał wiedzieć, poznawać wszystkie zakątki wszechświata. Ale żeby to zrobić, najwyraźniej musiał mieć przewodnika, który pokazałby mu, dokąd ma iść. Kiedy już raz pokazano mu drogę, mógł udać się w dane miejsce sam lub z kimś, tak jak to było w przypadku Jill.

Dobrze, stwierdziła Jill. Chowaj się. Mam nadzieję, że bawisz się świetnie. Poradzę sobie i bez ciebie.

Po cóż ja tu przyszłam? — myślała. Czy dlatego, że jestem dobrą dziennikarką, która nie przepuści żadnej nie sprawdzonej informacji? Dlatego, że chciałam dotknąć stopami ziemi, na której stał wcześniej Jason, żeby znaleźć kolejną nitkę wiążącą nas ze sobą jeszcze mocniej? Bóg jeden wie, odpowiedziała sobie. Może po prostu połknęłam haczyk rzucony przez Szeptacza mówiącego, że zobaczę rzeczy, których nie widział Jason, i w ten sposób dowiem się więcej o świecie równań?

Potrząsnęła głową. To nie miało żadnego sensu, ale najważniejsze, że znalazła się w tym świecie i jeśli miała zamiar porozmawiać z jego mieszkańcami, powinna zacząć się do tego zabierać. Rozmawiać z nimi? — powtórzyła w myślach. Pomysł wydawał się raczej śmieszny. Nie widziała żadnej możliwości kontaktu. Zacznie do nich coś trajkotać a oni odpowiedzą bełkotem równań. W ten sposób żadne z nich nie będzie miało najmniejszego pojęcia, o co drugiemu chodzi.

Tak czy inaczej, podeszła do stojącego najbliżej niej różowoczerwonego bloku noszącego na swej powierzchni jakieś śliwkowofioletowe równania i dziwacznie pokręcony wykres świecący jasną żółcią.

— Jestem Jill Roberts — powiedziała głośno. — Przyszłam porozmawiać z wami.

Jej słowa przerwały ciszę otulającą cały świat niczym miękki welon. Różowoczerwony blok zaczął się kurczyć i blaknąć do koloru wypłowiałego różu. W końcu powoli począł oddalać się od niej, tak jakby chciał uciec, chociaż wiedział, że nie jest to rozwiązanie dyplomatyczne.

Co za bezsens, pomyślała. Wiedziałam, że to cichy świat, Jason powiedział mi, że tu jest spokojnie, a ja wpadam sobie i zaczynam stawiać jakieś pytania. Poza tym mogłam zacząć w jakiś inny sposób. Po cholerę mówiłam, że jestem Jill Roberts. Nawet jeśli mnie słyszeli, nie mają najmniejszego pojęcia, co to jest „jill-roberts”. Jeśli w ogóle chcę się z nimi skomunikować, muszę rozmawiać z nimi w taki sposób jak z Szeptaczem. Jeśli mam zamiar Powiedzieć im, kim jestem… nie, to nie ma sensu. Powinnam im powiedzieć, czym, a nie kim jestem. Jak to zrobić, do diabła? W jaki sposób człowiek lub inna forma życia może opowiedzieć innej formie życia, czym jest?

Może powinnam zacząć od tego, że jestem istotą organiczną. Ale czy one wiedzą co znaczy „organiczny”? Nawet jeśli mnie słyszą i rozumieją?

Wszystko wskazywało na to, że prawdopodobnie w ogóle nie mają pojęcia, co znaczy słowo „organiczny”. Jeśli chciała z nimi porozmawiać, musiała zacząć od czegoś prostszego. Musiała opowiedzieć, co znaczy „organiczny”. Być może, kiedy przekaże im to pojęcie, zrozumieją, gdyż było możliwe (możliwe, a nie prawdopodobne), że spotkali się już z życiem organicznym. Zastanawiała się, skąd naszła ją myśl (chociaż nie była absolutnie pewna, że była to jej myśl), że istoty z tego świata nie są bytami organicznymi, lecz czymś zupełnie innym, czymś bardzo dziwnym.

Jeśli chciała sprowadzić życie organiczne do najbardziej podstawowych koncepcji, to jak miała wyglądać jej opowieść? Co to w ogóle jest życie organiczne? Sama chciałabym wiedzieć, westchnęła. Gdyby Jason był tu ze mną, to na pewno mógłby mi pomóc. Jest przecież lekarzem, musi wiedzieć, co znaczą takie wyrażenia. W jej pamięci majaczyło coś mgliście na temat atomów węgla, nie mogła jednak przypomnieć sobie, o co dokładnie chodziło. Zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek wiedziała dokładnie, co to jest życie organiczne.

Niech to szlag! — zaklęła. — Wyznaczyłam sobie za punkt honoru wiedzieć jak najwięcej i proszę, w takim momencie, kiedy przychodzi co do czego, nie potrafi? wytłumaczyć tak podstawowej sprawy.

Jako dziennikarka zawsze gruntownie zgłębiała każdy temat, jakim się kiedykolwiek zajmowała. W czasie wywiadów musiała wiedzieć jak najwięcej o życiu, zainteresowaniach i pracy osoby, z którą rozmawiała, dzięki czemu mogła ograniczyć do minimum ilość głu-nich pytań. Teraz jednak, nawet gdyby miała wystarczająco dużo czasu, w żaden sposób nie mogłaby się dowiedzieć niczego o istotach ze świata równań, gdyż nie istniały odpowiednie źródła informacji. W każdym razie nie w świecie ludzi.

Najbardziej irytujące było to, że musiała załatwić wszystko na własną rękę. Szeptacz był przecież tutaj razem z nią i powinien wziąć udział w przedstawieniu. Mały chytrus ukrył się jednak i nie pomagał jej ani trochę.

Różowoczerwony blok zaniechał na chwilę ucieczki i stał teraz w pewnej odległości, niedaleko Jill. Inne bloki zaczynały gromadzić się za nim formując lity mur.

Zaczynają mnie okrążać, tak jak Jasona, pomyślała Jill.

Zrobiła ostrożnie kilka kroków w kierunku różowo-czerwonego bloku. W tym momencie z jego powierzchni zniknęły obliczenia i koślawy wykres, w wyniku czego ściana znajdująca się na wprost niej stała się czystą, różowoczerwoną płaszczyzną.

Jill zbliżyła się do bloku. Teraz, żeby widzieć jego górną krawędź, musiała podnieść głowę. Znajdująca się przed nią powierzchnia nadal była czysta, a inne bloki, stojące za najbliższym, pozostały nieruchome z równaniami i wykresami zamrożonymi na ścianach.

Teraz, powoli i z wahaniem, różowoczerwony blok zaczął formować na swojej ścianie nowy wykres złotego koloru. Praca postępowała powoli, tak jakby nie był Pewien, czy powinien to robić, jakby po prostu czuł, że tak trzeba.

Najpierw, na samej górze powstał odwrócony do 8°ry nogami trójkąt z wierzchołkiem zwróconym ku dołowi. Następnie pojawił się kolejny, większy trójkąt stykający się sterczącym w górę wierzchołkiem z małym trójkątem. Później, po krótkiej przerwie pojawiły się jeszcze dwie równoległe, pionowe kreski wychodzące z podstawy dużego trójkąta.

Jill patrzyła na to widowisko nic nie rozumiejąc. W końcu wzięła głęboki oddech i powiedziała głośno, ale bardzo spokojnie:

— Cóż, wygląda na to, że to ja. Górny trójkąt to moja głowa, a dolny to moje ciało ubrane w sukienkę. No tak, a te dwa patyczki to nogi!

Następnie, z boku rysunku, który miał przedstawiać Jill, nakreślona została falista linia z pięcioma punktami.

— To znak zapytania — powiedziała. — To na pewno znak zapytania. Pytają mnie, kim jestem.

Zgadza się, odezwał się gdzieś z głębi jej mózgu Szeptacz. Udało ci się ich zrozumieć. Ale teraz, pozwól, proszę, że przejmę inicjatywę.

Загрузка...