Rozdział 58

Otóg Siana znowu spał. Spał zresztą przez większość czasu, a w każdym razie tak się wydawało, bo zamykał oczy i to wszystkie trzynaście par naraz. Stóg nie zmieniał zbyt często pozycji, a kiedy miał zamknięte oczy, nie można było stwierdzić z całą pewnością, czy śpi, czy tylko odgradza się od świata. Najprawdopodobniej nudziło mu się, myślał Bąbel, którego Decker nazywał Dymkiem. Czasami Dymkowi wydawało się, że powinien pozbyć się Stogu Siana, ale po dłuższych rozważaniach zawsze jednak się decydował pozostawić go przy sobie. Pomimo swego lenistwa Stóg Siana miewał dobre pomysły. Znalezienie kogoś podobnego do niego byłoby dość trudne, a nawet wręcz niemożliwe. Poza tym kiedy już raz wybrało się kogoś na partnera do triady, ciężko było zdecydować się na rozpad układu. Zbudowanie gładko funkcjonującej triady zajmowało wiele czasu, a Stóg Siana był w nim dłużej, niż sięgał pamięcią. Można by pomyśleć, że po całym tym czasie powinni być nierozłączni. No i rzeczywiście, jesteśmy nierozłączni, pomyślał Dymek, ale bynajmniej nie z powodu wielkiej przyjaźni, a dlatego, że Stóg Siana nie pozwoli mi siebie odprawić. Istniał jakiś czynnik psychologiczny, który sprawiał, że Stóg Siana, pomimo całej swojej mądrości był bardzo bojaźliwy. Musiał mieć kogoś, na kim mógłby się oprzeć, kogoś, kto ochroniłby go przed całym światem. Mógł narzekać i wybuchać złością, kiedy Pluskacz nie przestawał ani na chwilę skakać, mógł nawet grozić, że odejdzie, że rozbije triadę, ale nigdy by tego nie zrobił, bo wiedział, że bezpieczeństwo i ochronę może zapewnić mu jedynie triada.

Mlask, mlask, mlask, ciągnął Pluskacz.

Stóg Siana spał, a Deckera nie było w okolicy. Deckera często nie ma, mruknął do siebie Dymek. Czasami bywał wesołą i śmieszną istotą, a poza tym miał bujną wyobraźnię i, co ważne, był lojalny, chociaż czasami Dymek wątpił w jego oddanie triadzie. Decker był oportunistą, chociaż bardzo przydatnym oportunistą. Tak długo, póki nie pojawi się przed nim lepsza szansa, Decker zostanie z nimi, a dotychczas, tu Dymek dumnie się wyprężył, nie było dla niego żadnej lepszej możliwości egzystencji niż ta triada. W całym Centrum nie było innego Bąbla, który miałby podobną siłę, a siłę tę zawdzięczał właśnie mądrości Stogu Siana i odwadze Deckera. Wiedział, że zbudował swoją triadę w dobrze przemyślany sposób. Dlaczego w takim razie od czasu do czasu odczuwał irytację i odrazę w stosunku do swoich dwóch partnerów? Czy kiedy zakończy się rekonstrukcja dwojga nowo przybyłych ludzi, uda mu się przyłączyć ich do triady i zamienić ją w kwintet? Czy w ogóle odważy się to zrobić? Czy pozwolą mu na to? Już dawno odrzucił konwenanse i konserwatywne myślenie. Dobrze wiedział, że w takim wypadku ataki na niego nasilą się jeszcze bardziej. Jeśli jednak miałyby one polegać jedynie na krytykowaniu jego postępowania, to bez problemu mógł sobie z tym poradzić. Czy będzie to jednak mądre posunięcie? Trójka Deckerów zdecydowanie zmieniłaby ten układ, ale ci tak zwani ludzie posiadali w sobie jakąś siłę. Z mądrością Stogu Siana i oportunizmem trojga ludzi…

Zdecydował, że musi się nad tym zastanowić i to bardzo dokładnie.

Mlask, mlask, mlask, ciągnął niestrudzenie Plu-skacz.

Chociaż właściwie czemu nie? Prawdę mówiąc, już w tej chwili tworzyli kwartet, chociaż nikt nie był tego świadom, a w każdym razie miał nadzieję, że nikt nie jest tego świadom. Ukrywał to (przynajmniej do tej pory) twierdząc, że Pluskacz jest tylko zwierzątkiem domowym. Gdyby jednak miał wybierać, wolałby wyrzucić tych dwoje, żeby tylko móc zatrzymać Pluskacza. Był jego cichym sprzymierzeńcem, nikt nawet nie podejrzewał, co robi naprawdę.

Dlaczego właściwie tak mu zależało na Pluskaczu? Pluskacz nie był mędrcem, jak Stóg Siana, nie miał takiej odwagi i wyobraźni jak Decker, ale dawał mu wielkie moralne oparcie i spokój, które były czymś zupełnie niezwykłym wśród członków jego rasy.

Stóg Siana spał, a Decker nadal nie wracał. Stożki odleciały, więc siedział sam, prawie sam, jedyną istotą wykazującą objawy życia był skaczący Pluskacz. Głupie galarety, które przybyły tu z dwojgiem ludzi i Pyłkow-cem (nie widział go, ale Decker twierdził, że był z nimi) zostały na parkingu. Starały się tam znaleźć dla siebie miejsce i porozumieć się, krzycząc na siebie nawzajem przebiegającymi po ich powierzchni błyskającymi symbolami.

Zastanawiał się nad różnorodnością galaktyki, zmiennością form życia i koncepcji, jakimi się kierowała. Zresztą niektóre spośród nich nie miały najmniejszego sensu, inne z kolei aż tętniły interesującymi możliwościami. We wszystkich jednak istniała pewna logika i gdyby udało się ją znaleźć, z całą pewnością pojawiłyby się ogromne możliwości wykorzystania takiego potencjału. Centrum było właśnie miejscem, gdzie taka logika mogła zostać wychwycona. Taki był przecież cel jego istnienia. Kiedy jednak obce koncepcje zostaną już zrozumiane, należało poczynić jeszcze jeden krok, wykorzystać je we właściwy sposób. Cel, być może mógł się okazać dość egoistyczny, ale takie właśnie wykorzystanie było lepsze niż żadne. Spośród wszystkich żyjących tu istot jedynie on posiadał wystarczające umiejętności i wiedzę, aby właśoiwie wykorzystać zebrane informacje. Z pomocą Stogu Siana i Deckera oraz przy bliskiej współpracy Pluskacza, który zawsze powtarzał mu, że idzie właściwą drogą, mógł właściwie (choć egoistycznie) wykorzystać wszystkie idee i całą wiedzę zbieraną przez tysiąclecia. Inni, którym wydawało się, że to właśnie oni tego dokonają, bardzo się rozczarują. On i tylko on potrafił skorzystać z szansy. Wyobrażał już sobie wyraz zaskoczonych na ich śmiesznych twarzach, kiedy w końcu dowiedzą się, co zrobił.

Najpierw galaktyka, potem wszechświat, pomyślał, po czym powtórzył: Najpierw galaktyka, potem wszechświat.

Wszyscy inni, którzy siedzą cicho na swoich ograniczonych orbitach i którym wydaje się, że są bezpieczni w swoich triadach, stracili szansę. Stracili ją z powodu swojej arogancji i bezgranicznego zadowolenia z siebie, z powodu niemożności rozpoznania prostej prawdy mówiącej, że nie mają racji.

W ciągu tysiącleci Centrum natknęło się na setki, może nawet tysiące systemów wiary. Chociaż ciężko było je przebadać, dokonano tego w końcu i okazało się, że żaden z nich nie zdał egzaminu; wszystkie okazały się zupełnie bezwartościowe. Nie tylko stwierdzono, że wszyscy bogowie są fałszywi, ale także dokonano wnikliwej oceny, z której wynikało, że bogowie w ogóle nie istnieją, silni czy słabi, prawdziwi czy fałszywi. Wiara okazała się tylko samookłamywaniem się przez słabe istoty, zmuszone wznosić swoje domostwa w gorzkiej prawdzie egzystencji, na przekór wszechogarniającym ich dowodom, że nikt w całym wszechświecie nie interesuje się ich istnieniem.

Pluskacz wylądował wprost przed nim i teraz, zamiast odskoczyć znowu w jakimś kierunku, zaczął szybko podskakiwać w miejscu. Mlask, mlask, mlask.

Patrząc na niego, na wpół zahipnotyzowany rytmicznym pluskaniem, Dymek poczuł, że pojawia się w nim odwieczne pytanie; czuł w sobie pobożność, energię i władzę. Wszystkie trzy stanowiły jedność. Żadna nie istniała bez drugiej i żadna nie była ważniejsza od innej. Pomyślał, że tak właśnie powinno być. Szczególnie zależało mu na władzy. Byli co prawda tacy, którzy twierdzili, że władza jest zła i że jej używanie jest złem samym w sobie. Ale nie była to prawda, mylili się. Podobnie jak mylili się twierdząc, że nie ma bogów. Mylili się, bo on odkrył swego własnego boga, boga jego, Stogu Siana i Deckera. Z czasem dostarczy mu on odpowiedniej siły do przeprowadzenia ich planu. Kiedy nadejdzie czas, otrzymają władzę.

Chwal mnie — powiedział bóg.

Więc go chwalił, bo taki zawarł z nim układ.

Mlask, mlask, mlask, ciągnął Pluskacz.

Загрузка...