Rozdział 47

— U co mu właściwie chodziło — spytała Jill.

— Watykan się rozpada — odparł Tennyson — i Papież zdaje sobie z tego sprawę.

— Dużo mu nie pomogliśmy.

— W ogóle mu nie pomogliśmy. Zawiedliśmy go. Roboty nadal mają dziecinne wyobrażenie, że ludzie są wielkimi magami, że jeśli tylko chcą, to potrafią udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, że kiedy oni utkną w jakimś punkcie, pomożemy im się z tego wykaraskac. Mają utrwalony obraz ojca, Starego Człowieka, który może dokonać cudów. Papież jest taki sam. Może nawet wiedział, że nie będziemy mogli nic dla niego zrobić, a mimo to miał taką nadzieję. A teraz jest rozczarowany.

Tennyson podniósł się i dorzucił parę drew do ognia. Potem wrócił i usiadł obok Jill.

— Tylko Program Poszukiwań trzyma jeszcze Watykan — kontynuował. — Kiedy przylecieliśmy tu, Ecuyer powiedział mi, że Watykan to tylko dobry pretekst, aby kontynuować Program Poszukiwań. Myślałem, że tylko się przechwala, stara się zaimponować mi swoją pozycją. Teraz jednak widzę, że było w tym wiele prawdy. Mając Program Poszukiwań, Watykan jest dynamicznie działającą instytucją, gdy go utraci, stanie się nikłą pozostałością po czymś, czego nikt nie rozumiał.

Rozpoczną się nieskończone spory i rozprawy filozoficzne, a herezje z powodzeniem zaczną zwalczać autorytet kościoła. Bez Słuchaczy Watykan w swej obecnej formie nie przetrwa więcej niż tysiąc lat. A nawet jeśli przetrwa, będzie instytucją bez żadnego znaczenia.

— Ale Jego Świątobliwość powiedział nam, że posiada ogromne zapasy wiedzy zgromadzonej przez Słuchaczy — przypomniała Jill. — Wygląda na to, że ma już tego dość. Może będzie chciał kontynuować pracę z tym, co zgromadził do tej pory? Posiadając wszystkie te informacje…

— Nie rozumiesz? — przerwał jej Tennyson. — W końcu znalazłby się w kropce. Większość z informacji, które posiada, nigdy nie zostanie wykorzystana. Może kontynuować przekopywanie się przez nie w nieskończoność, a i tak nie znajdzie zastosowania dla dużej części danych. Jeśli chce, aby jego praca miała jakikolwiek sens, aby posuwała się naprzód, jego zasoby wiedzy muszą stale się powiększać. To jak dorzucanie drewna do ognia. Jednakże jeśli teologom uda się przejąć władzę, za kilka lat Słuchacze zostaną wyeliminowani. Obecnie pracujący umrą, a jeśli nie będzie się zatrudniać nowych na ich miejsce i szkolić ich klonów, Program Poszukiwań umrze razem z nimi. Taki będzie finał.

— A w takim wypadku nie będzie go można już nigdy ponownie uruchomić.

— Właśnie — przytaknął Tennyson. — Siedzimy tu sobie i rozmawiamy o śmierci jednego z najbardziej ambitnych programów badań, jakie kiedykolwiek ujrzały światło dzienne. Bóg jeden wie, jak wiele pracy zostanie zaprzepaszczone. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie tego wpływ na życie robotów i ludzi. Bo trzeba zauważyć, że to, co zebrały roboty, należy również do ludzi. Myślimy o robotach i ludziach jako o dwóch różnych rasach, ale tak nie jest. Posiadamy wspólnych przodków, roboty są częścią nas samych. Należą do nas, a my należymy do nich.

— Jason, musimy coś zrobić. Ty i ja. Jesteśmy przecież jedynymi, którzy mogą coś na to poradzić.

— Jest jeszcze Ecuyer.

— Tak, jest jeszcze Ecuyer, ale on za bardzo związany jest z Watykanem.

— Chyba masz rację. Jest w mniejszym stopniu skażony filozofią Watykanu niż inni ludzie na Końcu Wszechświata, ale na pewno i on poddał się indoktrynacji. Jest człowiekiem Watykanu.

— Jason, musimy coś zrobić — powtórzyła Jill.

— Kochanie, naprawdę nie wiem, co moglibyśmy zrobić. W tej chwili jestem zupełnie wypruty z jakichkolwiek pomysłów. Chociaż, gdybyśmy dostali się do Nieba…

— I przynieśli dowód. Musielibyśmy przynieść dowód.

— Tak, oczywiście. Bez niego nikt by nam nie uwierzył. Ale nie musimy się o to martwić, bo i tak się tam nie dostaniemy.

— Właśnie wpadłam na pomysł.

— Tak, jaki?

— A może to naprawdę było Niebo? Może Mary miała rację?

— Niebo to nie miejsce. To stan świadomości.

— Nie, Jason, skończ już z tym. Cały czas deklamujesz to samo zdanie. To tylko twoje podejrzenia. Mówiłam ci już o ludziach ze świata równań. Mówiłam, że wydaje mi się, iż funkcjonują na zasadzie zmiennej konstrukcji logicznej. Może cały nasz wszechświat funkcjonuje na zasadzie zmiennej konstrukcji logicznej? Przecież wtedy wszystkie nasze ludzkie koncepcje wzięłyby w łeb. Myślisz, że to możliwe?

— Jeśli chcesz mi powiedzieć, że istnieje Niebo…

— Nie o to chodzi. Pytam, co byś zrobił, gdyby rzeczywiście istniało?

— To znaczy, czy zaakceptowałbym je?

— Właśnie. Gdybyś niechcący znalazł Niebo…

— Trochę bym chyba pomarudził…

— Ale potem byś je zaakceptował?

— A miałbym inne wyjście? Ale skąd miałbym wiedzieć, że to rzeczywiście jest Niebo? Po złotych schodach, aniołkach…

— Ani jedno, ani drugie. To tylko takie opowieści, które miały sprawić, że ludzie w dawnych czasach postrzegali Niebo jako miejsce, za którym zawsze tęsknili, w którym zawsze chcieli żyć. Sielankowy piknik. Ale myślę, że wiedziałbyś, gdybyś znalazł się tam naprawdę.

— Strumień pełen ryb, piękne ścieżki do spacerów w lesie, góry do oglądania — drwił Tennyson. — Dobre restauracje, gdzie kelnerzy byliby twoimi przyjaciółmi, znajomi, z którymi można by sobie uciąć pogawędkę, dobre książki do czytania i rozmyślania i ty…

— Tak według ciebie powinno wyglądać Niebo?

— To tylko niektóre jego atrybuty. Daj mi jeszcze trochę czasu, a dorzucę parę kolejnych.

— Nie wiem — rzekła Jill kiwając smutno głową. — Jestem zupełnie zdezorientowana. Watykan, świat równań i cała ta reszta. Zaczynam w to wszystko wierzyć, chociaż czasami jestem za to na siebie bardzo zła. Jego Świątobliwość mówił o rzeczywistości. Życie tutaj z pewnością jest realne, ale kiedy tak się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że nie żyjemy w świecie rzeczywistym, w takim, który mogłabym kiedykolwiek wymyślić, zanim go jeszcze zobaczyłam.

Tennyson objął ją ramieniem i przytulił do siebie. Ogień na kominku cicho gaworzył w wieczornej ciszy. %li sami, bezpieczni w otchłani świata.

— Jason, jestem szczęśliwa.

— Ja też. I zróbmy wszystko, żeby tak zostało.

— Przybyłeś tu uciekając z Gutshot. Ja też uciekałam. Nie była to ucieczka przed czymś realnym, nawet przede mną samą. Po prostu uciekałam. Przez całe moje życie.

— Ale teraz to już skończone.

— Tak. Opowiadałeś Jego Świątobliwości o starych, średniowiecznych klasztorach. Watykan to właśnie nasz klasztor: mamy dobrą pracę, kryjówkę przed burzliwymi losami galaktyki, szczęście i pewność jutra. Może nie jest to miejsce dla mnie, bo przecież w tamtych klasztorach nie przyjmowano kobiet, prawda?

— Cóż, od czasu do czasu. Kiedy mnichom udawało się przemycić je do środka.

Światło z kominka zaiskrzyło się nad czymś, co unosiło się w powietrzu przed paleniskiem. Tennyson nagle usiadł wyprostowany.

— Jill — powiedział poważnie — Szeptacz jest tutaj.

Decker, powiedział Szeptacz. Decker. Decker. Decker. Właśnie się dowiedziałem, dodał.

Chodź do mnie, odparła Jill. Razem łatwiej będzie nam przez to przejść.

Chodź do nas, poprawił ją Tennyson.

Szeptacz wniknął w ich umysły i wspólnie zasmucili się śmiercią przyjaciela.

Загрузка...