Rozdział 39

LJ o Watykanu dotarła plotka krążąca już po całym Końcu Wszechświata: „Mary dokonała cudu. Usunęła szramę z twarzy Jill. Położyła rękę na jej policzku, a blizna zniknęła…”

Pielęgniarka twierdziła, że widziała cud na własne oczy. Mary poprosiła Jill, by się pochyliła, tak aby mogła jej dosięgnąć. Gdy tylko chora dotknęła policzka dziennikarki, straszna szrama znikła. Twarz nie była już oszpecona znamieniem.

Cud! Cud! Cud!

Nie ulegało wątpliwości. Ci, którzy widzieli Jill, rozpowiadali wszystkim, że informacje te są prawdziwe, gdyż na twarzy dziennikarki rzeczywiście nie ma już żadnej blizny.

Gdy Jill spostrzegła, że przechodnie przyglądają się jej badawczo, a potem na widok braku znamienia głośno oznajmiają cud, ukryła się w domu.

Grupka zdenerwowanych kardynałów przekazała informację Jego Świątobliwości, a Papież jakby zirytowany ich głupotą, cmoknął kilka razy, wydał z siebie inne, podobne odgłosy dezaprobaty i poradził kardynałom, aby przyjęli bardziej sceptyczną postawę do momentu, gdy poznają więcej faktów. Gdy jeden z kardynałów zaproponował, aby zwołać kościelną komisję sądową, mającą na celu stwierdzenie zasadności kanonizacji Mary. Papież odpowiedział, że jest jeszcze o wiele za wcześnie, aby podejmować takie decyzje. Widać było wyraźnie, że Jego Świątobliwość jest raczej niezadowolony z zaistniałej sytuacji i nie da się przekonać do pod-iecia jakichś dalszych, bardziej stanowczych kroków.

Automatycznie, prawie instynktownie ogłoszono święto. Robotnicy na fermach, w ogrodach i sadach porzucili swoje miejsca pracy i połączyli się w procesji kierującej się do Watykanu. Drwale przybiegli z lasu. Wielu mnichów i innych pracowników Watykanu nadchodziło ze wszystkich stron, żeby przyłączyć się do wesołego tłumu. Strażnicy Watykanu robili, co mogli, aby uchronić go przed zalewem wiwatującej gawiedzi. W obszernej bazylice ludzie i roboty walczyli o kawałek podłogi, na którym mogliby uklęknąć i pomodlić się. Dzwony kościelne na początku milczały, ale później zaczęły rozbrzmiewać gromko, aby zaskarbić sobie przychylność tłumu wykrzykującego hasła skierowane przeciw obojętności Watykanu na oczywisty cud.

Grupki ludzi zbierały się wokół kliniki śpiewając psalmy na cześć Mary, tratując rosnące w ogrodzie krzewy i kwiaty. Strażnicy nie wpuszczali jednak rosnącego z minuty na minutę tłumu do środka kliniki.

Mary budząc się usłyszała krzyki: „Mary! Mary! Mary!”. Kiedy po chwili udało jej się z trudem usiąść na łóżku, zdziwiła się, czemu jej imię wykrzykiwane jest tak głośno. Pielęgniarki nie było w pokoju, gdyż przeszła do innego pomieszczenia, gdzie z okna lepiej mogła obserwować rozwój sytuacji.

Mary, zbierając wszystkie siły, wyślizgnęła się z łóżka i podpierając na stojącym obok krześle usiłowała przyjąć pozycję wyprostowaną. Na chwiejnych nogach podeszła do drzwi i opierając się o ścianę doszła korytarzem aż do wielkich drzwi wejściowych, które jak zwykle były otwarte, wpuszczając świeże powietrze i chłód poranka.

Tłum zauważył ją w momencie, gdy przechodziła przez próg trzymając się jedną ręką framugi i starając się nie upaść. Nagle zapadła cisza, wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej stronę dostrzegając cierpienie i niekwestionowaną świętość w wizerunku stojącej w drzwiach kobiety.

Staruszka podniosła zaciśniętą dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym i pogroziła wpatrzonym w nią twarzom. Jej głos był cienki, piskliwy i drżący. W zupełnej ciszy niósł się jednak daleko.

— Niegrzeczni! — skrzeczała nerwowo. — Niegrzeczni! Niegrzeczni!

Загрузка...