Ozeptacz aż podskakiwał ze szczęścia. Cały świat kręcił się w ekstazie. Ześlizgnął się po spiralnym moście strumienia magnetycznego i tańczył z radości w samym środku rozbryzganej chmury jonów. Przebył trudną drogę wiodącą przez samo jądro eksplodującej galaktyki. Udało mu się umknąć promieniowaniu, które emitowała supernowa. Przekoziołkował przez pole pulsa-rów.
Kiedy dokonał już tego wszystkiego, ukrył się przed czerwonym karłem i wyciągnął wyimaginowane ręce, aby ogrzać je przy gwiezdnym płomieniu. Co ciekawe, czerwony karzeł był jedynym źródłem światła w polu widzenia. Poza nim wszystko było czarne, chociaż gdzieś, w bardzo dużej odległości można było dostrzec połyskiwanie bardzo intensywnego światła, tak jakby poza odległym horyzontem dalekiego kosmosu rozgrywały się jakieś ważne wydarzenia. Otoczony był pustką i nicością. Wyraźnie odczuwał również samotność, która jest nierozłączną przyjaciółką nicości, było to jednak dziwne, gdyż jako wytwór czasoprzestrzeni, w której nie ma miejsca na samotność, nie powinien był jej odczuwać.
Nie wiedział, gdzie jest, i zupełnie się nad tym nie zastanawiał, bo niezależnie od tego, gdzie naprawdę się znajdował, wszędzie czuł się jak w domu. Mógł pójść gdziekolwiek chciał, a i tak czułby się jak u siebie.
Przycupnął przy czerwono-czarnej gwieździe i usłyszał pieśń wieczności pulsującą w pustce tego zakątka wszechświata. Poczuł lekki zapach odległych istot i pomyślał o osiągnięciach, jakich te istoty dokonały. Każde z nich przypisane było odpowiedniej formie życia, lecz wszystkie razem, dokonane przez niezliczoną rzeszę najróżniejszych form życia kumulowały się w poszukiwaniu odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania, jakie musiały zostać zadane, aby można było w końcu zadać to ostatnie, najważniejsze pytanie.
Takie było jego dziedzictwo, pomyślał. Spadek oraz cel, do którego dążyło wielu jego pobratymców, a być może i innych istot, które w samotności, ciemności i niewiedzy mozolnie pełzły w stronę światła.
Nagle gwiazda i ciemność znikły i Szeptacz ponownie znalazł się w środku koła utworzonego przez bloki ze świata równań. Odnalazł różowoczerwony blok, za którym stały wszystkie inne. Ściany bloku świeciły pustką, ale kiedy tak się im przyglądał, na jednej z nich pojawiło się równanie, na początku ledwo widoczne, niewyraźne, później jednak coraz bardziej odcinające się od tła. Zaczął usilnie myśleć, starając się zgłębić sens równania, i w końcu zrozumiał je. W tym momencie różowoczerwona tablica oczyściła się i powoli, jakby niepewnie pojawiły się na niej kolejne symbole. Tym razem jednak równanie, które zostało wyświetlone, było jego własnym dziełem transmitowanym do różowo-czerwonego osobnika, dzięki czemu mogło zostać zauważone przez wszystkich innych.
Rozmawiam z nimi, powiedział do siebie Szeptacz i poczuł falę dumy rozpierającą jego umysł. Rozmawiam z nimi w ich własnym języku i na ich własny sposób.
Na powierzchni wszystkich okolicznych osobników pojawiło się to samo równanie. Poczuł wyraźnie ich zaciekawienie i zadowolenie z faktu, że w końcu przybył tu ktoś, kto potrafi porozumieć się z nimi. Prawdopodobnie nigdy nie spodziewali się czegoś podobnego. Tkwili w tym małym zakątku czasoprzestrzeni, spokojni w swojej samotności, odizolowani od wszystkich innych istot i miejsc, nie oczekiwali odwiedzin, nie podejrzewali, że kiedykolwiek nawiążą kontakt z jakąś inną formą życia. Samowystarczalna społeczność, przygotowana w sercu i duszy na wieczną samotność.
Sporządzone przez niego równanie zostało starte z tablicy, która po chwili zajaśniała kolejnym, pojawiającym się już zdecydowanie, bez wcześniejszego wahania.
Różowoczerwony osobnik odpowiadał mu.
Szeptacz usadowił się wygodniej przed długą rozmową z nowo poznanymi przyjaciółmi.