Rozdział 9

W chwilę później Avery pożegnała się z Cherry i odjechała samochodem Lili. Cherry przekonała ją, żeby wzięła wóz, twierdząc, że po tym, co się stało, matka przynajmniej przez kilka dni nie siądzie za kierownicą.

Wracając do centrum, Avery cały czas myślała o tym, co właśnie usłyszała: Hunter wróciłby swoim powrotem ukarać rodzinę. Wcześniej zlekceważyła podobne oskarżenie Cherry wysunięte pod adresem brata, ale po tym, jak zobaczyła, do jakiego stanu doprowadził własną matkę, była gotowa uwierzyć jej słowom.

Im dłużej o tym myślała, tym większa wzbierała w niej złość. Jak Hunter mógł w ten sposób odnosić się do rodziny? Tak im odpłacał za całą miłość i dobro, jakich od nich zaznał?

Może to i nie jej sprawa, ale nie zamierzała patrzeć spokojnie, jak ten człowiek bezkarnie znęca się nad swoimi najbliższymi. Stevensowie byli dla niej prawie rodziną. Nie pozwoli, by ktokolwiek ich krzywdził, Hunterowi też nikt nie dał takiego prawa.

Skręciła w Walton i skierowała się w stronę skrzyżowania z Johnson. Znalazła wolne miejsce do parkowania o dwie posesje od dawnej kwiaciarni Barkera, ustawiła samochód i wysiadła.

Za jej czasów kwiaciarnia Barkera była najpopularniejszą kwiaciarnią w Cypress. Bukieciki na bale szkolne miała zawsze stąd.

I wszystkie od Matta, uświadomiła sobie. Każdy, od pierwszego po ostatni.

Puste okno wystawowe wywierało ponure wrażenie. Avery poczuła się, jakby coś straciła, drobny, ale drogi sercu okruch przeszłości. Kiedyś lubiła przystawać przed wystawą i podziwiać świeżo cięte kwiaty.

Nacisnęła klamkę. Zamknięte. Za szybą wisiał zegar z kartonu z uprzejmą informacją: „Wrócę o…”. Sęk w tym, że kartonowy zegar dawno stracił wskazówkę godzinową, a z nią możliwość informowania o czymkolwiek poza swoim smętnym stanem.

Cherry mówiła, że Hunter urządził sobie biuro w kwiaciarni, a sam zamieszkał w dawnym mieszkaniu Barkerów, na tyłach sklepu. Wejście do mieszkania musi się mieścić od podwórza, wydedukowała i obeszła posesję.

Drzwi właściwe były otwarte, dostępu broniły tylko siatkowe, zapukała więc w futrynę i zawołała głośno:

– Hunter? To ja, Avery. – Z wnętrza doszedł jakiś dziwny odgłos, jakby szamotaniny, szurania, potem ni to pisk, ni skomlenie. Trochę zaniepokojona zawołała jeszcze raz, tym razem głośniej:

– Hunter?

Znowu doszedł ją jęk. Przytknęła nos do brudnej, zniszczonej siatki, usiłując coś dojrzeć w tonącej w półmroku kuchni, bo najwyraźniej drzwi prowadziły do kuchni. Nikogo nie wypatrzyła. Pusto.

Usłyszała głuchy łoskot. Jakby coś ciężkiego upadło na podłogę.

Coś, a może ktoś?

Pchnęła drzwi siatkowe i weszła do środka. Jeśli nie liczyć kilku naczyń w zlewozmywaku, w kuchni panował idealny porządek.

Z bijącym sercem, lekko wystraszona, postąpiła kilka kroków.

– Hunter? – zawołała ciszej niż poprzednio.

– To ja, Avery. Co się stało?

Cisza. Żadnego skomlenia, pisku, szmeru, nic.

Niedobrze.

Weszła do przylegającego do kuchni pokoju i zamarła. Pies.

Wpatrywała się w nią, szczerząc kły, wielka, straszliwa bestia.

Avery cofnęła się o krok.

Znowu usłyszała pisk, spojrzała w kąt pokoju, skąd doszedł odgłos, i zobaczyła koc, a na nim sześć maleńkich, ślepych jeszcze szczeniaków.

– W porządku, moja pani – przemówiła spokojnie do groźnej bestii. – Nic nie zrobię twoim dzieciom.

Suka przechyliła łeb, jakby rozważała, czy może zaufać Avery, po czym powoli odwróciła się i podeszła do maluchów. Położyła się na boku, a kiedy szczeniaki przyssały się do niej, westchnęła ciężko i od niechcenia raz machnęła potężnym ogonem.

Avery z niedowierzaniem pokręciła głową. Dopiero teraz uświadomiła sobie absurdalność własnego zachowania. Co ona sobie wyobrażała? Ze idzie z odsieczą spętanemu Hunterowi? Nieustraszona Avery Chauvin… Nie, raczej nieustraszona Avery Croft, najdzielniejsza pogromczyni złoczyńców.

Rozejrzała się po pokoju. Schludne, acz spartańskie wnętrze. Stara kanapa, której obicie kiedyś pewnie jaśniało złocistą barwą, dawno jednak straciła blask nowości. Stary stolik. I piękny skórzany fotel.

Pozostałości minionych czasów, starocie, których nie miał serca wyrzucić.

Odwróciła się. W kącie pokoju dojrzała biurko i segregator. Na blacie biurka stał laptop, obok pokaźna sterta wydruków.

Wiedziona ciekawością, Avery podeszła do biurka. Manuskrypt książki. Chyba powieści, jak się domyślała. Na samym wierzchu leżała strona tytułowa. Autor: Hunter Stevens. Tytuł „Przełom”. To wszystko.

Hunter pisze powieść? Dlaczego Matt ani Cherry nie wspomnieli o tym ani słowem? Czyżby nie wiedzieli?

Może rzeczywiście nie wiedzieli…

– Ależ proszę, serdecznie zapraszam, wejdź i czuj się jak u siebie – rozległ się za plecami Avery kpiący głos.

Odwróciła się gwałtownie.

– Hunter! – zawołała trochę bez sensu.

– Tak cię zaskoczył mój widok? Spodziewałaś się zobaczyć kogoś innego?

– To nie tak, jak myślisz. Ja nie chciałam…

– Nie chciałaś wdzierać się do cudzego domu? Rozumiem.

Avery zaczerwieniła się, ale hardo wysunęła brodę.

– To nie tak – powtórzyła stanowczo. – Mogę wszystko wytłumaczyć.

– Nie wątpię. – Hunter podszedł do biurka, zgarnął wydruki i schował do szuflady.

– Przeczytałam tylko tytuł – powiedziała cicho. – I wcale się nie wdzierałam. Po prostu weszłam. Drzwi były otwarte.

Zamknął pieczołowicie szufladę, kluczyk schował do kieszeni, po czym obrócił się do Avery, ręce założywszy na piersi.

– Co za lekkomyślność z mojej strony.

– Chciałam się z tobą zobaczyć. Podjechałam tutaj. Usłyszałam jakiś dziwny odgłos. Jakby… płacz, potem łoskot. Jakby ktoś… upadł. Pomyślałam, że… – Widząc niedowierzanie na twarzy Huntera, westchnęła z rezygnacją. – Potem do mnie dotarło, że słyszałam twoją sukę i jej małe. Myślałam, że stało się coś złego.

– Mówisz o Sarze? – Na dźwięk swojego imienia groźna bestia spojrzała na pana i radośnie uderzyła potężnym ogonem o podłogę, co oczywiście wywołało głuchy łoskot.

– Słyszysz? – Avery szerokim gestem wskazała na winowajczynię.

Hunter uśmiechnął się nieoczekiwanie.

– Masz rację, tak wali ogonem, że można się wystraszyć. – Z dumą spojrzał na Sarę. – Myślałaś, że przyszła po mnie zła wiedźma? Dzielna Avery chciała uratować małego Hunterka?

Kiedy się uśmiechał, wyglądał znowu jak tamten chłopak, którego pamiętała sprzed lat. Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech.

– Dlaczego nie? Różne rzeczy się zdarzają. Zawsze mam przy sobie gaz, tak na wszelki wypadek. Poza tym nie jestem lękliwą blond panienką, jedną z takich, co je po kolei podrywałeś w szkole. – Zatrzepotała rzęsami, jej głos stał się słodkim głosikiem. – Ach-jesteś-taki-silny-i-odważ-ny-ach-przy-tobie-czuję-się-bezpieczna.

Hunter zaśmiał się głośno.

– Rzeczywiście nie jesteś blond panienką.

– Dziękuję za komplement.

– Przepraszam za tamten wieczór – zmienił raptem temat. – Zachowałem się jak ostatni dupek.

– Dupek i drań, jeśli już, niemniej przyjmuję przeprosiny.

Suka podniosła się, podeszła do swojego pana i spojrzała mu w oczy z uwielbieniem malującym się na wielkiej paszczy. Gdy Hunter pochylił się i ją pogłaskał, na pysku rozlał się zachwyt, można powiedzieć – czysty błogostan.

Widząc tę scenę, Avery pomyślała, że Hunter chyba jednak nie jest tak całkiem pozbawiony serca.

– Musi być do ciebie bardzo przywiązana.

– Ja do niej też. Kiedy ją znalazłem, była w dołku, ja też byłem w dołku, albo na zakręcie, jak wolisz. Pomyślałem, że będzie z nas dobrana para.

Zaległo milczenie.

Avery chciała zapytać Huntera, co miał na myśli, mówiąc o dołku, ale bała się, że znowu się zjeży.

Wybrała bezpieczniejszy, chyba bezpieczniejszy temat. Wskazała na komputer.

– Twoja rodzina nic nie mówiła, że piszesz powieść.

– Nie wiedzą. Nikt nie wie. Chyba że ktoś się wedrze do mojego mieszkania. – Przestał głaskać Sarę i wyprostował się. – Byłbym wdzięczny, gdybyś zachowała tę informację dla siebie.

– Jak sobie życzysz, ale myślę, że byliby szczęśliwi, gdyby…

– Tak sobie życzę.

– W porządku, nie ma sprawy. – Przechyliła lekko głowę. – O czym jest ta książka?

– To thriller – odpowiedział Hunter z kamienną twarzą. – O wziętym prawniku, który stacza się na samo dno.

– Autobiograficzna?

– Po co właściwie przyjechałaś, Avery? Uznała, że nie ma sensu dalej kluczyć, mącić i gmatwać.

– Chciałam porozmawiać o twojej matce.

– Jestem wstrząśnięty.

Avery też była wstrząśnięta – sarkazmem Huntera.

– Widziałam was dzisiaj na placu. Kłóciliście się. Była zupełnie wytrącona z równowagi. Bliska histerii, prawdę powiedziawszy.

Hunter nie odpowiedział. Ani nie okazał zdziwienia, ani skruchy, jakby informacja, którą właśnie usłyszał, nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Ta obojętność doprowadziła Avery do furii.

– Nie masz nic do powiedzenia?

– Nie.

– Była tak rozdygotana, że nie mogła prowadzić. Musiałam odwieźć ją do domu.

– Co chcesz usłyszeć? Że mi przykro?

– Chociażby.

– To nie usłyszysz. Coś jeszcze?

Avery osłupiała. Nie mieściło się jej w głowie, jak można być tak nieczułym, gdy chodzi o własną matkę. Z tak wielkim lekceważeniem traktować jej uczucia.

Powiedziała mu to, ale Hunter tylko się zaśmiał.

– To piękne – mruknął. – Przyganiał kocioł garnkowi, że ten usmolony.

– Co to znaczy?

– Doskonale wiesz, co to znaczy. Gdzie byłaś przez ostatnich kilka lat, Avery?

Nie mogła pozwolić, by wykpił się aż tak tanim kosztem, kierując rozmowę na jej osobę.

– Nie mówimy o mnie, tylko o tobie, Hunter. O tym, że winisz wszystkich wokół za swoje problemy. Dorośnij wreszcie, człowieku.

– Odpieprz się ode mnie z łaski swojej, dobrze? Wracaj do swojej wspaniałej pracy, do swojego biurka w „Washington Post”. Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy. W Cypress nie masz czego szukać.

Dotknięta do żywego, Avery zareagowała gwałtownie:

– Twoje szczęście, że masz taką wspaniałą rodzinę. Rodzinę, która cię kocha. Która zachowuje wobec ciebie lojalność, chociaż jesteś dupkiem, jakiego świat nie widział. Nie stać cię na krztynę wdzięczności?

– Wdzięczność? – Zaśmiał się gorzko. – Wspaniała rodzina? Dziecino, jak na reporterkę jesteś wyjątkowo mało spostrzegawcza, powiedziałbym, wręcz tępa.

Pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że słyszy podobne słowa.

– Nie ma idealnych rodzin, ale w twojej istnieje przynajmniej poczucie więzi. Są sobie oddani, wspierają się, mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji.

– Od kiedy to jesteś taką ekspertką od mojej rodziny? Kiedy przyjechałaś? Tydzień temu?

I już wszystko przejrzałaś na wylot? Czekaj! – Uderzył się palcem w skroń. – Już wiem! Masz dar jasnowidzenia.

– Z tobą nie da się rozmawiać. Nie warto nawet próbować. – Ruszyła do drzwi. – Wychodzę.

– Jasne, wyjdź. Zniknij. Przecież to twój styl. Ty zawsze tak postępujesz, prawda, Avery?

Odwróciła się powoli i spojrzała mu prosto w twarz.

– Słucham?

– Gdzie byłaś przez ostatnich dwanaście lat?

– Pewnie nie zauważyłeś, ale Cypress Springs nie jest zagłębiem medialnym.

Hunter postąpił krok w jej stronę.

– Łatwo ci mnie pouczać, że niegodziwie postępuję z matką. Przypomnij sobie, jak traktowałaś swoją. Ile razy ją odwiedziłaś, odkąd się stąd wyniosłaś?

– Dzwoniłam. Przyjeżdżałam, kiedy tylko mogłam. Przy mojej pracy to nie takie proste: wsiąść w samolot i już jesteś na miejscu.

– Jak długo zabawiłaś w domu po jej pogrzebie? Dwadzieścia cztery godziny? A może trzydzieści sześć?

Ruszyła gniewnie w stronę drzwi, ale Hunter dogonił ją i chwycił za rękę.

– Gdzie byłaś, kiedy twój ojciec oblewał się ropą, bo nie mógł już dłużej wytrzymać?

Avery krzyknęła i wyszarpnęła dłoń z uścisku Huntera.

– Nie było cię tutaj, kiedy twój ojciec cię potrzebował.

– Go ty wiesz o moim ojcu? Skąd wiesz, co czuł? Czego potrzebował?

– Wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić. – Odsunął się o krok. – Wiem o rzeczach, o których nie masz bladego pojęcia. Powiedz, wiedziałaś, że nasi ojcowie przestali ze sobą rozmawiać? Że jeden drugiego omijał szerokim łukiem? Że udawali, że nie zauważają się na ulicy? Założę się, że ani Matt, ani Buddy nie poinformowali cię o tym drobnym szczególe.

– Przestań, Hunter.

– Nikt ci nie powiedział, że moi rodzice od ponad dziesięciu lat nie dzielą sypialni? Ani że mama jest lekomanką i alkoholiczką? Prawda? – Zaśmiał się gorzko. – Ojciec tak długo gra rolę jowialnego małomiasteczkowego gliniarza, że przestał już cokolwiek czuć, przestał myśleć. Matt jest na najlepszej drodze, żeby iść w ślady staruszka, i robi wszystko, by nie dostrzegać prawdy. A biedna Cherry poświęca się, żeby ta patologiczna banda jakoś funkcjonowała, przynajmniej na zewnątrz. – Przez drwinę przedzierał się ból. – Wspaniała rodzina, naprawdę wspaniała. Prawdziwie amerykańska, jak kreskówki Disneya i prozac.

Avery stała naprzeciwko Huntera i trzęsła się z bezsilnego gniewu.

– Masz rację. Nie było mnie tutaj, kiedy powinnam być. I wcale nie jest mi łatwo z tą świadomością. Dałabym wszystko, żeby cofnąć czas, odwrócić to, co się stało. Nie odwrócę. Nie wskrzeszę zmarłych. Straciłam rodziców. – Zacisnęła dłoń na klamce, walcząc z napływającymi do oczu łzami. – Cherry mówi, że wróciłeś, by ich ukarać – wykrztusiła. – Nie chciałam w to wierzyć. Teraz już wierzę.

Hunter podniósł głowę.

– Avery, ja…

– Dlaczego jesteś taki okrutny? – przerwała mu w pół słowa. – Dlaczego tyle w tobie małostkowej nienawiści?

Nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi i wyszła.

Загрузка...