Niemal w tym samym momencie rozległo się wycie policyjnych syren i w wypalonej fabryce zaroiło się od ludzi w mundurach.
Cherry i Lila wezwały jednak policję. Potem Cherry przypomniała sobie, że ojciec zawsze woził w bagażniku swoją strzelbę. Znalazła ją i ruszyła na pomoc Hunterowi.
Avery i Hunter zostali zabrani do parafialnego szpitala w St. Francisville. Założono jej kilkanaście szwów, zrobiono tomograf i położono w separatce.
– Cześć, piękna.
Odwróciła głowę. W drzwiach sali stał Hunter.
– A ty co? – zdziwiła się.
– Nie chcą mnie tutaj. – Uśmiechnął się.
– Wychodzę.
– To niesprawiedliwe. – Też się uśmiechnęła.
– Dobrze się czujesz?
– Powierzchowna rana. Mnóstwo krwi, ale tak naprawdę głupstwo.
– Nie to miałam na myśli.
– Wiem. – W jego oczach zamigotał tragiczny refleks tego, przez co przeszli. – Policja już cię przepytywała?
– Tak. – Przepytywali ją ludzie z policji stanowej i z biura szeryfa. Przez wiele godzin. W końcu musiał interweniować lekarz. Zabronił dłużej męczyć pacjentkę, więc dali jej spokój.
– Masz ochotę na przejażdżkę?
– Porywasz mnie stąd?
– Niezły pomysł, ale jeszcze nie teraz. – Podsunął wózek do łóżka. – Siadaj.
– Wiesz, że mogę się obejść bez tego sprzętu – naburmuszyła się.
– Wiem, że ledwie udało mi się zdobyć od siostry oddziałowej pozwolenie na tę przejażdżkę.
Hunter pchnął wózek. Długim korytarzem, koło recepcji, dotarli do OIOM-u. Tu Hunter zatrzymał wózek koło łóżka, na którym leżała przeraźliwie blada kobieta. Cała w bandażach i rurkach, podłączona do monitorów.
Ale żywa. Żywa.
– Gwen?
Kobieta uniosła powieki. Spojrzała na Avery pustym wzrokiem, lecz po chwili na jej ustach pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
– Avery… To naprawdę ty…?
– To naprawdę ja. – Chwyciła Gwen za rękę, łzy zakręciły się jej w oczach. – Matt powiedział mi, że nie żyjesz.
– Myślał, że nie żyję.
Gwen na powrót zamknęła oczy. Ranna, z postrzałem, zbiegała znów ze schodów w fabryce… znów uciekała… potem już nic, obraz się zacierał, ginął w białej mgle.
Avery spojrzała na Huntera i spytała:
– Skąd wiedziałeś, że ona tu jest?
– Usłyszałem, jak pielęgniarki rozmawiają o jakiejś pacjentce z postrzałem. Doszła do szosy 421, gdzie znalazł ją przypadkowy kierowca i przywiózł tutaj.
– Kierowca na 421? W środku nocy?
– Cud. Opatrzność boska – mruknął Hunter. Tak, cud prawdziwy.
Avery spojrzała na Gwen. Znowu miała otwarte oczy.
– Czy Matt…
– Nie żyje? – Avery pokiwała głową. – Nie żyje. Ale ty żyjesz. To najważniejsze.
W progu pojawiła się siostra i oznajmiła stanowczo:
– Koniec rozmów. Pani Lancaster musi odpocząć.
– Nie mogłabym z nią zostać? – zapytała Avery błagalnym tonem. – Będę cichutko.
– Pani też musi odpoczywać. Rano się z nią pani zobaczy.
Rano. Najsłodsze słowo na świecie. Będzie jeszcze jakieś rano.