Rozdział 45

Avery patrzyła na tonący w deszczu ogród. Hunter wyszedł dawno, zanim jeszcze rozpętała się burza. Musi iść do Sary, wyjaśnił, ale ona wiedziała, że prawda jest inna. Chciał zostać sam i uporządkować myśli.

Był bardzo poruszony, to pewne, ale co myślał? Tego nie potrafiła powiedzieć.

Jeszcze raz przejrzeli jej listę. Wszyscy, którzy mieli coś wspólnego z dochodzeniem, zmarli nagłą śmiercią w ciągu ostatnich miesięcy.

Avery zamknęła oczy.

Wszyscy z wyjątkiem dwóch.

Czy Buddy był jednym z tych dwóch? Groziło mu niebezpieczeństwo? A może przeciwnie, to on stanowił zagrożenie?

Odwróciła się od okna.

Buddy był dobrym człowiekiem. Prawym. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby mógł w jakikolwiek sposób naruszyć prawo, a co dopiero popełnić zbrodnię.

Nie, Buddy nie mógł tego zrobić.

Przeszła do kuchni.

Ustalili z Hunterem, że zadzwoni rano do Buddy’ego i do doktora Harrisa. Spojrzała na zegar, nie było jeszcze ósmej. Poczeka kilka minut i zadzwoni. Najpierw do Buddy’ego potem jeszcze raz spróbuje połączyć się z Gwen.

Gwen nie odezwała się poprzedniego wieczoru. Kiedy Hunter usnął, Avery próbowała dodzwonić się do swojej wspólniczki na komórkę. Telefon był włączony, ale Gwen nie odpowiadała. Dzisiaj wczesnym rankiem spróbowała znowu. Z tym samym skutkiem.

Usiadła przy stole i natychmiast się poderwała, zbyt zdenerwowana, by usiedzieć spokojnie na miejscu. Zaczęła chodzić po kuchni tam i z powrotem.

Gdzie podziewa się Gwen? Dlaczego milczy?

Chwyciła słuchawkę i wystukała ponownie numer jej komórki. Odezwała się natychmiast poczta głosowa, co oznaczało, że Gwen musiała wyłączyć telefon.

– Cześć. Tu Avery. Mam dla ciebie wiadomości. Zadzwoń.

I co teraz. Ma dzwonić do pensjonatu? Z domu? Z automatu? Jeszcze trochę poczekać? Zdecydowała, że poczeka.

Wybrała domowy numer doktora Harrisa.

Koroner podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Dzień dobry, doktorze. Mówi Avery Chauvin.

– Witam, pani Chauvin. Co u pani? Lepiej się pani czuje? – zagadnął serdecznie.

– Dziękuję. Trochę lepiej.

– Cieszę się. W czym mogę pani pomóc?

– Zbieram materiały do artykułu na temat śmierci Sallie Waguespack.

– Powiedziała pani: Waguespack?

– Tak.

– Mój Boże, ileż to lat.

– Tak. 1988 rok. Był pan wtedy koronerem?

– Nie. Akurat wtedy nie pełniłem urzędu. Doktor Bill Badeaux, jeśli mnie pamięć nie myli, był wtedy koronerem.

– Jak mogłabym się z nim skontaktować?

– Byłoby trudno, zważywszy, że biedak dokonał był żywota jakiś czas temu.

A więc został tylko Buddy. On ostatni.

– To przykre – powiedziała, starając się nadać głosowi normalne brzmienie. – Kiedy zmarł?

– Mniej więcej rok temu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Od dawna nie mieszkał w naszej parafii.

Mniej więcej rok. Mógł być pierwszy. Pod Avery ugięły się kolana. Osunęła się bez sił na najbliższe krzesło.

– Chauvin, jest tam pani?

– Tak, tak. – Odchrząknęła. Chciała zapytać, jak zmarł doktor Badeaux, ale bała się, że jej ciekawość może wzbudzić podejrzenia starszego pana, tym bardziej że miała kolejne podejrzane pytanie: – Czy Buddy Stevens kontaktował się z panem ostatnio?

– Nie. A powinien?

– Zagubiły mu się gdzieś wyniki sekcji Sallie Waguespack. Miał do pana dzwonić w tej sprawie. Widać zapomniał.

– Sekcja z całą pewnością była przeprowadzona w Baton Rouge, ale bez wątpienia mam kopię raportu. Odnajdę ją i zadzwonię do pani.

– Mógłby pan zrobić to teraz? Przepraszam, doktorze, że jestem taka namolna, ale redakcja czeka na materiał. Zarezerwowali już miejsce w kolejnym numerze „Post” i absolutnie nie godzą się na przesunięcie terminu.

– Nie mogę. W tej chwili to niemożliwe – usprawiedliwiał się. – Kiedy pani zadzwoniła, wychodziłem właśnie do szpitala, a odnalezienie właściwej teczki zajmie kilka minut. Zrobię to zaraz po powrocie i za kilka godzin oddzwonię do pani.

Avery podała numer swojej komórki, pożegnała się i natychmiast połączyła się z Hunterem.

– Cześć. Koronerem w 1988 roku – zaczęła bez zbędnych wstępów – był niejaki Bill Badeaux. Zmarł mniej więcej rok temu.

– Cholera. Wiesz jak?

– Bałam się dopytywać. Pomyślałam, że zajrzę znowu do archiwum „Gazette” i…

– Ja to zrobię.

– Ale…

– Żadne ale. Już tam węszyłaś. Wystarczy.

– Wierzysz mi wreszcie?

Usłyszała w słuchawce jakiś szelest, potem szczekanie Sary.

– Zadzwonię do ciebie później.

Głos Huntera zmienił się gwałtownie, był teraz spięty, niemal wściekły. Sara ujadała na całe gardło.

– Jesteś sam?

– Niezupełnie – burknął Hunter. – Zadzwonię do ciebie później – powtórzył.

– Ale…

– Czekaj na mój telefon. Rozłączył się.

Загрузка...