Avery patrzyła na tonący w deszczu ogród. Hunter wyszedł dawno, zanim jeszcze rozpętała się burza. Musi iść do Sary, wyjaśnił, ale ona wiedziała, że prawda jest inna. Chciał zostać sam i uporządkować myśli.
Był bardzo poruszony, to pewne, ale co myślał? Tego nie potrafiła powiedzieć.
Jeszcze raz przejrzeli jej listę. Wszyscy, którzy mieli coś wspólnego z dochodzeniem, zmarli nagłą śmiercią w ciągu ostatnich miesięcy.
Avery zamknęła oczy.
Wszyscy z wyjątkiem dwóch.
Czy Buddy był jednym z tych dwóch? Groziło mu niebezpieczeństwo? A może przeciwnie, to on stanowił zagrożenie?
Odwróciła się od okna.
Buddy był dobrym człowiekiem. Prawym. Nie sposób wyobrazić sobie, żeby mógł w jakikolwiek sposób naruszyć prawo, a co dopiero popełnić zbrodnię.
Nie, Buddy nie mógł tego zrobić.
Przeszła do kuchni.
Ustalili z Hunterem, że zadzwoni rano do Buddy’ego i do doktora Harrisa. Spojrzała na zegar, nie było jeszcze ósmej. Poczeka kilka minut i zadzwoni. Najpierw do Buddy’ego potem jeszcze raz spróbuje połączyć się z Gwen.
Gwen nie odezwała się poprzedniego wieczoru. Kiedy Hunter usnął, Avery próbowała dodzwonić się do swojej wspólniczki na komórkę. Telefon był włączony, ale Gwen nie odpowiadała. Dzisiaj wczesnym rankiem spróbowała znowu. Z tym samym skutkiem.
Usiadła przy stole i natychmiast się poderwała, zbyt zdenerwowana, by usiedzieć spokojnie na miejscu. Zaczęła chodzić po kuchni tam i z powrotem.
Gdzie podziewa się Gwen? Dlaczego milczy?
Chwyciła słuchawkę i wystukała ponownie numer jej komórki. Odezwała się natychmiast poczta głosowa, co oznaczało, że Gwen musiała wyłączyć telefon.
– Cześć. Tu Avery. Mam dla ciebie wiadomości. Zadzwoń.
I co teraz. Ma dzwonić do pensjonatu? Z domu? Z automatu? Jeszcze trochę poczekać? Zdecydowała, że poczeka.
Wybrała domowy numer doktora Harrisa.
Koroner podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.
– Dzień dobry, doktorze. Mówi Avery Chauvin.
– Witam, pani Chauvin. Co u pani? Lepiej się pani czuje? – zagadnął serdecznie.
– Dziękuję. Trochę lepiej.
– Cieszę się. W czym mogę pani pomóc?
– Zbieram materiały do artykułu na temat śmierci Sallie Waguespack.
– Powiedziała pani: Waguespack?
– Tak.
– Mój Boże, ileż to lat.
– Tak. 1988 rok. Był pan wtedy koronerem?
– Nie. Akurat wtedy nie pełniłem urzędu. Doktor Bill Badeaux, jeśli mnie pamięć nie myli, był wtedy koronerem.
– Jak mogłabym się z nim skontaktować?
– Byłoby trudno, zważywszy, że biedak dokonał był żywota jakiś czas temu.
A więc został tylko Buddy. On ostatni.
– To przykre – powiedziała, starając się nadać głosowi normalne brzmienie. – Kiedy zmarł?
– Mniej więcej rok temu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Od dawna nie mieszkał w naszej parafii.
Mniej więcej rok. Mógł być pierwszy. Pod Avery ugięły się kolana. Osunęła się bez sił na najbliższe krzesło.
– Chauvin, jest tam pani?
– Tak, tak. – Odchrząknęła. Chciała zapytać, jak zmarł doktor Badeaux, ale bała się, że jej ciekawość może wzbudzić podejrzenia starszego pana, tym bardziej że miała kolejne podejrzane pytanie: – Czy Buddy Stevens kontaktował się z panem ostatnio?
– Nie. A powinien?
– Zagubiły mu się gdzieś wyniki sekcji Sallie Waguespack. Miał do pana dzwonić w tej sprawie. Widać zapomniał.
– Sekcja z całą pewnością była przeprowadzona w Baton Rouge, ale bez wątpienia mam kopię raportu. Odnajdę ją i zadzwonię do pani.
– Mógłby pan zrobić to teraz? Przepraszam, doktorze, że jestem taka namolna, ale redakcja czeka na materiał. Zarezerwowali już miejsce w kolejnym numerze „Post” i absolutnie nie godzą się na przesunięcie terminu.
– Nie mogę. W tej chwili to niemożliwe – usprawiedliwiał się. – Kiedy pani zadzwoniła, wychodziłem właśnie do szpitala, a odnalezienie właściwej teczki zajmie kilka minut. Zrobię to zaraz po powrocie i za kilka godzin oddzwonię do pani.
Avery podała numer swojej komórki, pożegnała się i natychmiast połączyła się z Hunterem.
– Cześć. Koronerem w 1988 roku – zaczęła bez zbędnych wstępów – był niejaki Bill Badeaux. Zmarł mniej więcej rok temu.
– Cholera. Wiesz jak?
– Bałam się dopytywać. Pomyślałam, że zajrzę znowu do archiwum „Gazette” i…
– Ja to zrobię.
– Ale…
– Żadne ale. Już tam węszyłaś. Wystarczy.
– Wierzysz mi wreszcie?
Usłyszała w słuchawce jakiś szelest, potem szczekanie Sary.
– Zadzwonię do ciebie później.
Głos Huntera zmienił się gwałtownie, był teraz spięty, niemal wściekły. Sara ujadała na całe gardło.
– Jesteś sam?
– Niezupełnie – burknął Hunter. – Zadzwonię do ciebie później – powtórzył.
– Ale…
– Czekaj na mój telefon. Rozłączył się.