Rozdział 20

Avery wyszła z pensjonatu z zamętem w głowie. Samobójstwo ojca, które wcale nie musiało być samobójstwem. Dziwny telefon z pogróżkami. Śmierć Elaine St. Claire. Rewelacje Gwen.

Właśnie. Rewelacje Gwen. Jakby nie dość miała kłopotów, musiała napatoczyć się wariatka owładnięta obsesją spiskowej teorii dziejów.

Coś takiego niewątpliwie powinno podnieść ją na duchu.

Musi trzymać się faktów, jak każda dobra dziennikarka. Zacznie od rozmowy z Hunterem. Spróbuje dowiedzieć się czegoś na temat Elaine St. Claire.

Przeszła przez plac miejski, gdzie straganiarze szykowali się już do festynu, skręciła w Główną, potem w Johnson Street, gdzie mieściła się kancelaria Huntera.

Otworzył drzwi, zanim zdążyła zapukać. Tuż obok stała Sara.

– Chciałam porozmawiać – bąknęła.

– O czym? – Hunter nawet na nią nie spojrzał. Nachylił się i zapiął smycz.

– No… w ogóle.

– W ogóle? Rozumiem. Temat dookreślony z iście dziennikarską precyzją.

– Nie bądź takim upierdliwym dupkiem, Hunter – sarknęła. – Jak mówię, że chcę pogadać „w ogóle”, to albo ze mną pogadaj, albo każ mi spadać.

– I co, posłuchasz?

– Wątpię.

– Wybieramy się z Sarą na przebieżkę.

– Przebiegnę się z wami.

Zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem. Nie była w ubraniu, w którym normalny człowiek uprawia jogging, chociaż buty miała, owszem, sportowe.

– Przykro mi, biegamy tylko we dwójkę. Mamy ten czas zarezerwowany dla siebie.

– Dla siebie? Ty i pies?

– Właśnie. Nie słyszałaś, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka?

– Jeśli chcesz, żebym cię przeprosiła, to przepraszam.

– Za co?

– Za kłótnię.

W kącikach ust Huntera pojawił się uśmiech.

– Do kłótni trzeba dwojga. – Zwrócił się do Sary: – Jak myślisz, suka, zabierzemy ją ze sobą?

Sara spojrzała spode łba, próbując ocenić kandydatkę.

– Wyluzuj, Sara – poprosiła Avery. – Bądź psem. My, dziewczyny, musimy trzymać sztamę.

Sara kiwnęła łbem i łypnęła na pana.

– Kobieca solidarność – zaśmiał się Hunter.

– Dlaczego nie? – zawtórowała mu Avery. – Skoro działa… Dokąd biegniemy?

– Do farmy Tillera.

– Aha… – Farma Tillera. Pięć kilometrów w jedną stronę.

Kiepsko.

Hunter przyglądał się jej wyraźnie rozbawiony.

– Chcesz się wycofać?

– Wcale nie – skłamała i ruszyli.

Po przebiegnięciu kilometra Avery była zlana potem. Nie mogła złapać tchu. Dżinsy i bawełniana bluzka lepiły się do spoconego ciała, utrudniając każdy ruch. W tej chwili oddałaby wszystko za szorty i bawełniany stanik.

Starając się dotrzymać kroku Hunterowi i Sarze, wyszarpnęła bluzkę ze spodni, rozpięła mankiety i podwinęła rękawy.

Mniej więcej w połowie trasy wreszcie złapała rytm, oddech się wyregulował i poranny jogging stał się czystą przyjemnością. Nie próbowała już doganiać Huntera, biegła we własnym tempie, równomiernie pokonując kolejne metry.

Hunter tylko raz się obejrzał.

– Spotkamy się przy stawie Tillera – zawołał i oddalił się.

Kiedy dołączyła do niego, siedział sobie spokojnie nad stawem.

– Już zapomniałem, jaka potrafisz być. – Podał jej butelkę z wodą.

– Jaka?

– Pełna determinacji.

– Uparta jak osioł?

– Co za precyzyjna definicja. – Usta zadrgały mu w uśmiechu. – Osobiście uważam, że determinacja to całkiem niezła cecha. A teraz powiedz, o czym chciałaś pogadać?

Zawahała się, czy psuć wiosenny sielski poranek rozmową o morderstwie. W końcu potrzeba dotarcia do prawdy wzięła górę.

– Mógłbyś powiedzieć mi coś o Elaine St. Claire?

Hunter nie wydawał się ani trochę zaskoczony.

– Co chciałabyś wiedzieć?

– Jak zginęła. W „Gazette” nie było na ten temat słowa.

– Ponura śmierć.

– Mów. Zniosę to.

– Ktoś wepchnął jej ostre narzędzie do waginy. Zrobił to wielokrotnie. Stal szarpała wnętrzności. Dziewczyna wykrwawiła się na śmierć.

Avery przeszedł lodowaty dreszcz.

– Kim była?

– Ojciec powiedział, że to imprezowiczka. Lubiła bankietować, lubiła wypić. Trafiła za coś tam do więzienia…

„Kto nie stosuje się do narzuconych norm, jest automatycznie odrzucany, naznaczony”.

St. Claire mogła należeć do tej kategorii, ale też była osobą, która przez swój tryb życia wystawiała się na większe niebezpieczeństwo niż inni.

– Mają już podejrzanych?

– Tylko mnie.

– Bardzo śmieszne.

– Nie żartuję. – Hunter wyciągnął się na trawie, przysłonił oczy ramieniem. – Ojciec i Matt w swej nieskończonej mądrości wiedzą, że ostatni gasi światło, a pierwszy na miejscu zbrodni musi być tym najbardziej podejrzanym.

– Trudno mi w to uwierzyć.

– A jednak. Koniecznie chcieli się dowiedzieć, gdzie byłem tamtego dnia między czwartą po południu a ósmą wieczorem.

– A gdzie byłeś?

– Pracowałem nad powieścią. Nikt nie może zapewnić mi alibi poza Sarą.

Avery nie wiedziała, co powiedzieć, przeto nie powiedziała nic.

– Dlaczego cię to interesuje?

Dobre pytanie, pomyślała, tylko jak na nie odpowiedzieć?

– Wierzysz, że mój ojciec popełnił samobójstwo?

Huntera poderwało.

– Skąd ci to przyszło do głowy?!

– Zaprzyjaźniliście się. Spotykałeś się z nim. Jego śmierć nie wzbudziła w tobie żadnych wątpliwości?

Milczał długą chwilę, wreszcie powiedział takim tonem, jakby przepraszał, usprawiedliwiał się:

– Nie, Avery, żadnych. Bardzo mi przykro. Gardło miała ściśnięte, łzy napływały do oczu, ale brnęła dalej:

– Dlaczego?

– Po co o tym rozmawiać? To nic nie zmie…

– Hunter… dlaczego?

– Dobrze – przystał w końcu. – Twój ojciec odwiedził mnie pierwszy raz zaledwie w kilka dni po moim powrocie do Cypress. Bardzo mnie tym ujął. Nie zadawał pytań, nie chciał, żebym wyjaśniał swoją decyzję. Okazał mi serdeczność, ale chyba zrobił to też trochę dla siebie. Szukał kogoś, z kim mógłby pogadać. – Przerwał na moment. – Zaczęliśmy spotykać się regularnie, w każdy piątek przy porannej kawie. Pewnego piątku nie pojawił się. Zaniepokoiłem się, więc poszedłem do niego. Otworzył mi w piżamie. Wszystkie żaluzje w oknach były zaciągnięte. Twierdził, że zaspał, ale zachowywał się jakoś… dziwnie. Inaczej niż zwykle.

– Inaczej?

– Był rozdrażniony. Unikał mojego spojrzenia. Po tym incydencie spotykaliśmy się już sporadycznie. Rozmowy stały się… wymuszone. Wspominał dawne lata, kiedy żyła jeszcze twoja mama, ty mieszkałaś w domu. Nigdy nie mówił o przyszłości. Ani o dniu dzisiejszym. Zawsze, wyłącznie o przeszłości. – Westchnął bezradnie. – Powinno mi się zapalić światełko alarmowe, ale nie zapaliło się. Bardzo żałuję.

Avery pokręciła głową, jakby nie przyjmowała relacji Huntera do wiadomości.

– Tamtej nocy w drodze do garażu zgubił kapeć. Biegły mi to powiedział. Dla mnie to ważna informacja, Hunter. Człowiek odruchowo szuka drugiego kapcia. Nieprzyjemnie stąpać boso po zimnych kamieniach. Tata zatrzymałby się, wzuł zgubiony kapeć. – Avery przełykała łzy. – Potem, już w płomieniach, czołgał się do drzwi garażu. On nie chciał odebrać sobie życia. Nie chciał.

– Avery, kochanie…

Próbował ją objąć, ale nie pozwoliła na to.

– Nie – powiedziała bardziej do siebie niż do Huntera. – Nie będę płakać. Już nie.

– Komu miałoby zależeć na śmierci twojego ojca? – zapytał cichym głosem. – Wszyscy go kochali.

Avery stała odwrócona plecami, zapatrzona w połyskliwą taflę wody.

– Nie wszyscy. Zadzwoniła do mnie jakaś kobieta… powiedziała, że tata ma, na co zasłużył. I że ja też dostanę swoją zapłatę.

– Kto to był? Co za kobieta?

– Nie mam pojęcia. – Podeszła na brzeg stawu. Na powierzchni wody dojrzała duży, drgający cień. – Nie przedstawiła się, a ja nie rozpoznałam jej po głosie.

– Dzwoniła jeszcze?

– Nie.

– Pewnie jakaś wariatka. Nawet w Cypress zdarzają się ludzie niezrównoważeni psychicznie.

– Co to takiego? – Gdy się obejrzała, zobaczyła, że Hunter wpatruje się z zachwytem w jej pupę. – Nie gap się, tylko podejdź tutaj.

Podniósł się i stanął na brzegu obok Avery.

– Tak?

– Popatrz na ten kształt pod wodą. Widzisz?

Hunter nachylił się i przez moment, natężając wzrok, wpatrywał się w powierzchnię wody.

– Chyba samochód – stwierdził wreszcie. – Sprawdzę. – Zrzucił ubranie i w samych szortach wszedł do wody. Wziął głęboki oddech, zanurkował.

Po chwili wynurzył się.

– Tak, to samochód! – zawołał. – I to nie byle jaki. Mercedes coupe.

Avery zmarszczyła czoło. Coś się jej kołatało w pamięci…

– Spojrzę jeszcze raz.

Ponownie zanurkował. Sara zaczęła szczekać. Kiedy tym razem się wynurzył, kilkoma szybkimi ruchami dopłynął do brzegu i wyskoczył na trawę.

– Wygląda na to, że musimy zadzwonić do Buddy’ego.

Загрузка...