Rozdział 27

Postanowiła zacząć od redakcji „Gazette”.

Ledwie weszła, w drzwiach pokoju reporterów pojawił się wysoki jasnowłosy mężczyzna w okularkach Harry’ego Pottera.

– Avery Chauvin? – ucieszył się miło zaskoczony. – Byłem ciekaw, kiedy wreszcie nas odwiedzisz.

– Rickey? Rickey Plaquamine? Jak się cieszę, że cię widzę.

Uściskali się serdecznie.

Chodzili do tej samej klasy od początku podstawówki do końca szkoły średniej, razem redagowali gazetkę szkolną i oboje studiowali dziennikarstwo na Louisiana State University w Baton Rouge, tyle że Rickey po dyplomie wrócił do Cypress, Avery zaś ruszyła w świat.

– Nic się nie zmieniłeś. Rickey poklepał się po brzuchu.

– Jeśli nie brać pod uwagę, że przytyłem piętnaście kilogramów, to rzeczywiście nic się nie zmieniłem. Każda ciąża Jeanette to pięć kilogramów.

– Macie troje dzieci? Ostatnio…

– Mamy trzeciego chłopaka.

– Sami faceci. – Avery zaśmiała się. – Jeanette musi mieć pełne ręce roboty.

– Nawet nie potrafisz sobie tego wyobrazić. – Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Bardzo mi przykro z powodu twojego taty. Przepraszam, że nie byliśmy na pogrzebie, ale mały miał kolkę i… sama rozumiesz, jak to jest.

– Nie przepraszaj. – Avery spojrzała w stronę pokoju reporterów. – Gdzie Sal?

– Nic nie wiesz? – zdziwił się Rickey. – Sal nie żyje. Będzie już pół roku.

– Nie żyje? – powtórzyła głucho. Sal był jej przewodnikiem, nauczycielem. Zachęcał ją, wspierał, namówił do pójścia na dziennikarstwo, śledził jej karierę, gratulował każdego kolejnego osiągnięcia, był z niej dumny. – Nie wiedziałam.

Rickey zacisnął usta.

– Zginął na polowaniu.

Zamarła. Poczuła gęsią skórkę na całym ciele.

– Na polowaniu?

– Otwarcie sezonu na jelenie. Dostał postrzał. Trup na miejscu. Kula roztrzaskała mu czaszkę.

Zrobiło się jej niedobrze.

– Jezu. Kto strzelił?

– Nie wiadomo.

– Przecież to mogło być morderstwo.

– Buddy wykluczył morderstwo. Poza wszystkim, komu miałoby zależeć na śmierci Sala?

Jej ojciec. Sal Mandina. Dwóch powszechnie szanowanych w Cypress ludzi. Dwa filary tutejszej społeczności. Obaj nie żyją. Zmarli w odstępie zaledwie sześciu miesięcy. Wypadek, samobójstwo…

Gdy Rickey odchrząknął, Avery ocknęła się z zamyślenia.

– Szukam pewnych materiałów. Chciałabym zajrzeć do archiwalnych numerów „Gazette”.

– Oczywiście. Czego dokładnie szukasz?

– Wszystkiego, co dotyczy sprawy Sallie Waguespack.

– Serio? Dlaczego się tym zajęłaś? Zawahała się przez moment i wybrała częściową prawdę:

– Znalazłam plik wycinków na ten temat w rzeczach taty… Niewiele pamiętam, chciałam przypomnieć sobie tę sprawę. – Uśmiechnęła się promiennie. – Mogę?

– Oczywiście. Chodź ze mną. – Weszli do pokoju reporterów, stamtąd przeszli na pierwsze piętro. – Największa sensacja, jaką kiedykolwiek przeżyło to miasteczko. Nic dziwnego, że twój tata zbierał wycinki.

– Tak uważasz?

– Tak. To morderstwo odmieniło ludzi.

– To samo mówi Buddy.

– Rozmawiałaś z nim o tym?

W głosie Rickeya zabrzmiała wyraźna ulga. A może tylko się jej wydawało?

– Owszem. Przyjaźnił się z tatą. Otworzył drzwi prowadzące do archiwum, zapalił światło i oczom Avery ukazały się rzędy regałów z tomami starych wydań „Gazette”. Między regałami, na środku pomieszczenia, stał długi stół i dwa krzesła. Avery poczuła drapanie w gardle, zapewne wywołane kurzem, jak sobie powiedziała.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zawołaj mnie. Przygotowuję sobotnie wydanie. Wiosenne rozgrywki ligowe piłki nożnej poszły z kopa, że pozwolę sobie na taki żart. – Wskazał długie półki pod ścianą, w drugim końcu pomieszczenia. – Tam masz lata osiemdziesiąte. Ustawione chronologicznie.

Avery podziękowała, a kiedy upewniła się, że została sama, podeszła do regałów mieszczących wydania z ostatnich ośmiu miesięcy.

Zdjęła z półki kilka woluminów, znalazła ten z egzemplarzem z środy 6 lutego bieżącego roku. Prawie od razu natrafiła na notatkę, o której mówiła Gwen.

Zaginął naukowiec Tom Lancaster, doktorant z Tulane University, zaginął w ostatnią niedzielę. Biuro szeryfa obawia się, że może chodzić o uprowadzenie lub napad. Zastępca szeryfa Matt Stevens przychyla się do tego ostatniego. Dochodzenie trwa.

Avery wciągnęła powietrze. Jedna notatka o niczym nie świadczy. Chytre kłamstwo, podobnie jak urojenia, zawsze będzie zawierać w sobie element prawdy.

Znalazła kilka tekstów o Salu. Ponieważ był redaktorem naczelnym „Gazette”, więc poświęcono jego śmierci sporo miejsca. Tak jak mówił Rickey, zginął od postrzału w dniu otwarcia sezonu na jelenie. Niestety winnego nie znaleziono, chociaż przesłuchano wszystkich posiadaczy kart łowieckich zamieszkałych nie tylko w Cypress, ale i w najbliższej okolicy.

Ustalono, że strzał padł z dużej odległości, z browninga 270. Zarówno broń, jak i amunicja – nosier ballistic tip – były chętnie używane przez myśliwych z Cypress Springs. Ceremonia przedpogrzebowa przy zamkniętej trumnie odbyła się u Gallaghera.

Rickey mylił się w jednym: orzeczenie Buddy’ego brzmiało „zabójstwo”, a nie „wypadek”.

Przez dwie następne godziny przeglądała stare wydania „Gazette”. To, co znalazła, wstrząsnęło nią do głębi.

Gwen Lancaster miała rację.

Avery przebiegła wzrokiem notatki. Sporządziła listę zgonów spowodowanych innymi niż naturalne przyczynami. Zebrane razem fakty wprost krzyczałyby ktoś się nimi zajął.

Kevin Gallagher, ojciec Danny’ego, zginął w wypadku samochodowym na szosie 421, w pobliżu Cypress Springs. Jego lexus wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Kevin jechał bez pasa, potężna siła uderzenia wyrzuciła go przez przednią szybę.

Zastępca szefa policji, Pat Greene, utonął. Niejaka Dolly Framer powiesiła się. Były jeszcze dwa wypadki samochodowe, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie zginął Kevin. Miasto, jak czytała, zwróciło się do władz stanowych o wydanie stosownego nakazu ograniczenia szybkości na feralnym odcinku szosy 421.

Jedno zejście po przedawkowaniu narkotyków.

Pete Trimble wpadł pod własny traktor i zginął na miejscu.

Jakiś chłopak podciął sobie żyły.

Jej ojciec i Sal.

Avery odłożyła notes. Ręce jej drżały.

I to wszystko, wszystkie te zgony, w sumie dziesięć, w okresie zaledwie ośmiu ostatnich miesięcy. Trzynaście, jeśli doliczyć Luke’a McDougala, Toma Lancastera i Elaine St. Claire.

Starała się spojrzeć na rzecz bezstronnie. Gwen myliła się: mówiła o sześciu samobójstwach, wliczając samobójstwo ojca Avery. Tymczasem ona doliczyła się tylko dwóch.

– Wszystko w porządku?

Avery odwróciła się z uśmiechem przylepionym do ust.

– Wspaniale. – Poderwała się od stołu. – Właśnie skończyłam.

Schowała notes do torebki, chwyciła wolumin, który przeglądała, i chciała odstawić na półkę z latami osiemdziesiątymi.

– To nie tam. – Rickey podszedł do niej. – Nie ten kolor. – Wyjął jej wolumin z rąk, zmarszczył brwi. – Myślałem, że interesuje cię rok 1988.

– Przyłapałeś mnie. – Poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę. – Ja… – Szukała słów, które zabrzmiałyby szczerze i przekonująco. – To takie ckliwe… ale tata… jego śmierć… Ja…

– Och, Avery, strasznie przepraszam.

– W porządku. – Postarała się, żeby usta jej zadrżały. – Odprowadzisz mnie?

– Jasne.

Kiedy byli przy drzwiach wejściowych, Rickey zagadnął:

– Mogę zadać ci jedno pytanie?

– Pytaj.

– Mówią, że chcesz zostać w Cypress. To prawda?

Już miała zaprzeczyć, gdy nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, co będzie dalej robiła, gdzie zamieszka.

– Nic jeszcze nie postanowiłam. Nie wydaj mnie tylko przed moim naczelnym.

Rickey uśmiechnął się.

– Gdybyś zdecydowała się zostać, chciałbym cię mieć w zespole „Gazette”. Wiem, że to dla ciebie niskie progi, ale dla nas zaszczyt mieć kogoś z „Washington Post”.

– Gdybym została, na pewno chciałabym pracować w „Gazette”.

– Zajrzyj do nas. Poznasz dzieciaki. Jeanette bardzo się ucieszy.

– Chętnie. – Zawahała się w progu. – Słyszałeś kiedyś o grupie Siedmiu?

– Hm… – W wyrazie twarzy Rickeya zaszła ledwie zauważalna zmiana. Ściągnął brwi, jakby się zastanawiał. – Jaki charakter miała ta grupa? Religijny? Społeczny?

– Społeczny. Grupa obywatelska.

– Nie. Przykro mi.

– W porządku. Buddy coś wspominał, myślałam, że wiesz. Miłego dnia.

Wyszła z budynku, włożyła okulary słoneczne, obejrzała się jeszcze.

Przez okno mogła dojrzeć Rickeya. Rozmawiał z kimś przez telefon, gwałtownie gestykulując. Wyglądał na zdenerwowanego.

Podniósł wzrok i spojrzał na Avery. Pomachała mu na pożegnanie i szybko odeszła, jakby goniły ją złe duchy.

Загрузка...