Rozdział 22

Ledwie spadły pierwsze krople deszczu, Avery przypomniała sobie, co ją męczyło i czego wcześniej przypomnieć sobie nie mogła. Chodziło o zasłyszaną w czasie wizyty u Buddy’ego historię zaginionego chłopaka, którego mercedes nawalił w pobliżu Cypress Springs. Dziewczyna zaginionego obawiała się najgorszego, ale Buddy i Matt nie mieli nic na potwierdzenie jej obaw, przyjmowali więc, że albo cała historia została wyssana z palca, albo chłopak chciał zerwać znajomość i wybrał najgłupszy z możliwych sposobów.

Teraz mieli potwierdzenie, chociaż utopiony samochód nie stanowi jeszcze dowodu morderstwa.

Dlatego Matt dwukrotnie pytał, czy samochód jest pusty. Szukał ciała.

– Jesteśmy na miejscu. – Stary pikap Sama zatrzymał się na podjeździe Chauvinow.

– Dzięki, Sam. To miło, że mnie odwiozłeś.

– Poczekaj chwilę, aż trochę się przejaśni – zaproponował stary.

– Nie, dziękuję. Nie będę cię zatrzymywać. Już i tak jestem przemoczona do suchej nitki.

– Avery położyła dłoń na klamce. – Jeszcze raz dzię…

– To wszystko nieprawda – przerwał jej.

– Nieprawda, co o nim mówią.

Avery znieruchomiała.

– Przepraszam?

– Hunter to porządny człowiek. Solidny, że drugiego takiego ze świecą szukać. Twój ojciec go lubił. No, biegnij już – ponaglił ją.

Avery wyskoczyła z samochodu i w strugach deszczu wbiegła na osłonięty daszkiem ganek. Potem obejrzała się i pomachała staremu na do widzenia.

Co i kto mówi o Hunterze? Rodzina? Ludzie z miasteczka?

„Twój ojciec go lubił”.

Usiadła na bujaku i zapatrzyła się w deszcz. Uśmiechnęła się do siebie. Miło. Słowa starego nie powinny jej obejść, a jednak… Zawsze uważała, że ojciec zna się na ludziach. Jeszcze w szkole, potem już dorosła, często zwracała się do niego, zasięgała jego opinii.

Ona też, mimo ostatnich niesnasek, lubiła Huntera. Zawsze go lubiła. Podziwiała jego wiedzę, bystry umysł, kostyczne poczucie humoru. Przypomniała sobie teraz, jak pomagał jej w matematyce, przedmiocie, który nieodmiennie doprowadzał ją do szału. Jak potrafił ją rozbawić, nawet wtedy, kiedy wcale nie było jej do śmiechu. Jak kiedyś, po wyjątkowo przykrym starciu z matką, długo z nią rozmawiał, tłumaczył, jak powinna się odnieść do konfliktu. Pocieszał ją, ale i przekonywał, żeby spróbowała postawić się w sytuacji matki, spojrzeć na problem z jej punktu widzenia.

Gdzie był wtedy Matt? Nie miał czasu? A może wyręczył się Hunterem, bo wiedział, że ten lepiej da sobie radę?

Hunter był człowiekiem z gruntu uczciwym. Dostrzegał własne wady, surowo osądzał samego siebie. Innych także. A to czyniło go osobą trudną w kontaktach. Nikt chętnie nie słucha gorzkich prawd o sobie.

Cypress Springs nie miało zrozumienia dla odmienności. Tu życie miało płynąć gładko, bez wysiłku. Wśród WTS-ów. Wszyscy Tacy Sami. Wśród WTS-ów można czuć się bezpiecznie. Pewnie.

Podniosła się i weszła do domu. W samą porę, bo ledwie otworzyła drzwi, rozdzwonił się telefon. Chwyciła słuchawkę.

Jeszcze zanim ktoś się odezwał, Avery wiedziała, że to ona: kobieta o schrypniętym głosie.

– Kim jesteś? Czego chcesz? – zaczęła pierwsza z agresją w głosie.

– Niech cię piekło pochłonie – zaśmiała się tamta. – Twój tatuś już tam na ciebie czeka.

– Mój ojciec był dobrym człowiekiem. On…

– Był kłamcą i mordercą. Ma to, na co zasłużył.

– Jak śmiesz! – Avery trzęsła się z bezsilnej złości. – Mój ojciec był świętym człowiekiem, nie waż się…

Kobieta znowu zaniosła się upiornym śmiechem czarownicy. Avery krzyknęła i rzuciła słuchawkę na widełki, lecz podniosła ją niemal natychmiast i wystukała numer Stevensów. Telefon odebrała Cherry.

– Cześć, Cherry. Zastałam Buddy’ego?

– Avery! Co się stało?

– Ja… – Wciągnęła głęboko powietrze, żeby trochę się uspokoić. W uszach ciągle brzmiał jej przyprawiający o ciarki śmiech tamtej wiedźmy. – Jest Buddy w domu?

– Nie. Nie wrócił jeszcze z farmy Tillera. Chcesz, żebym posłała mu sygnał na pager?

– Nie, to nic aż tak pilnego. Poproś tylko, żeby zadzwonił do mnie, jak wróci. Bardzo mi na tym zależy.

Cherry zamiast Buddy’ego zawiadomiła Matta, bo ten w dwie godziny później zjawił się u Avery.

– Co się stało? – zapytał z posępną miną, kiedy otworzyła drzwi.

– Cherry powiedziała ci, że dzwoniłam?

– Powiedziała, że byłaś zdenerwowana. Avery zdążyła już trochę ochłonąć. Zrobiło się jej głupio.

– To moje przewrażliwienie – bąknęła i otworzyła szerzej drzwi. – Wejdź.

– Co się dzieje? – Matt nie dał się zbyć pierwszą odpowiedzią.

– Czy mój ojciec miał wrogów? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, wprawiając Matta w wyraźne zdumienie.

– Wrogów? Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?

– Miałam bardzo nieprzyjemne telefony. Anonimowe. Pierwszy kilka dni temu. Dzisiaj po południu znowu… Zdenerwowałam się. Chciałam porozmawiać z Buddym.

– Kto dzwonił? Kobieta czy mężczyzna?

– Kobieta.

– Co mówiła?

– Co mówiła? – Avery skrzywiła się. – To było wstrętne. Za pierwszym razem powiedziała, że ojciec ma… na co zasłużył. I że ja też otrzymam zapłatę. A dzisiaj nazwała go… mordercą. I kłamcą.

– Domyślasz się, kto to taki?

– Nie mam pojęcia.

– Próbowałaś sprawdzić numer pod 69?

– Próbowałam. Tata nie miał opłaconej usługi.

– Może powinnaś ją zamówić? Callback, a także identyfikację rozmów przychodzących. Na wypadek, gdyby ta kobieta znowu chciała do ciebie dzwonić.

Avery kiwnęła głową.

– Zrobię to.

– To jakaś wariatka, Avery. Sama o tym wiesz, prawda? – Matt pokręcił głową, widząc jej wahanie. – Mówimy o twoim ojcu, o naszym Doktorze. Człowieku o kryształowym charakterze.

– Wiem, ale… Nie mogę zapomnieć, co powiedziała. „Ma, na co zasłużył”. Jakby nie popełnił samobójstwa. Jakby ktoś mu pomógł.

Matt milczał przez długą chwilę.

– Chcesz powiedzieć, że ktoś go zabił?

– Tak. – Avery spojrzała mu prosto w oczy.

– Kto miałby źle życzyć twojemu ojcu?

– Ktoś, kto uważał go za mordercę i kłamcę.

– Policja przeprowadziła rzetelne dochodzenie. Doktor Harris to koroner, któremu nic nie umknie, żaden szczegół. Ja ze swojej strony też wszystko dokładnie sprawdziłem. Podobnie jak ty, nie mogłem uwierzyć, że to zrobił. Ta kobieta musi być niezrównoważona psychicznie. Albo wymyśliła sobie, że w ten sposób zemści się na Buddym. Za twoim pośrednictwem. Przejrzyj może jego raport z dochodzenia. To powinno cię uspokoić.

– Myślisz, że Buddy nie będzie miał nic przeciwko temu?

– Coś ty. – Matt uśmiechnął się. – Dla ciebie zrobi wszystko.

Avery zmieniła temat:

– Wydobyliście ten samochód? Matt wsadził ręce do kieszeni.

– Wiedziałem, że o to zapytasz.

– Samochód należał do tego zaginionego chłopaka, prawda? Do tego, o którym rozmawialiście, kiedy byłam u Buddy’ego na posterunku? Dziewczyna zgłosiła jego zaginięcie.

– Tak, chodzi o niego. Facet nazywał się Luke McDougal.

– Nazywał się? Nie żyje?

– Nie wiem. Wyciągnęliśmy samochód, ale nic w nim nie znaleźliśmy poza telefonem komórkowym, który został zabezpieczony jako dowód.

– Matt spojrzał na zegarek. – Ekipa przeszukuje farmę. Mieli spuścić wodę ze stawu.

Avery wzdrygnęła się i roztarła ramiona.

– Kiedy skończą?

– Trudno powiedzieć. Może jutro. Ulewa trochę ich przystopowała. – Matt zmienił ton głosu.

– Muszę cię o coś zapytać, Avery. Co robiłaś nad stawem? W towarzystwie Huntera?

– Poszłam do niego. Wybierał się właśnie na przebieżkę. Przyłączyłam się. – Wzruszyła ramionami. – I tak znaleźliśmy się nad stawem Tillera.

Matt odwrócił wzrok, przeczesał włosy palcami i zaklął pod nosem.

– O co chodzi?

– Zastanawiam się, po co do niego poszłaś.

– Przyjaźniliśmy się kiedyś. Nadal uważam go za swojego przyjaciela. Musisz wiedzieć?

Mina Matta wskazywała, że musi wiedzieć. Avery westchnęła z rezygnacją.

– Chciałam podpytać go o okoliczności śmierci Elaine St. Claire. On odkrył ciało. Pomyślałam, że będzie mógł mi coś powiedzieć.

– Mogłaś zwrócić się do mnie. Odpowiedziałbym na twoje pytania.

– Matt, pamiętaj, że jestem dziennikarką – powiedziała z lekką kpiną w głosie. – Wystarczająco doświadczoną dziennikarką, by wiedzieć, jak chętnie policja udziela informacji.

Z żałosną miną wzniósł oczy do nieba.

– Miej litość, Avery. Robisz ze mnie balona. Uśmiechnęła się.

– Jesteś zazdrosny?

– Nie ma się z czego śmiać. – Rzucił jej niby to srogie spojrzenie. – Cholera, tak. Jestem zazdrosny. Wiem, po co ludzie chodzą nad staw Tillera.

Podeszła bliżej i zalotnie przechyliła głowę, podejmując flirt.

– Owszem, wiesz. Z własnego doświadczenia. Matt ujął jej twarz w dłonie i powiedział zupełnie poważnie:

– Uważaj. Hunter… nie jest już tamtym chłopakiem, którego kiedyś znałaś.

„To nieprawda, co o nim mówią. Hunter to porządny człowiek”.

– Ja też nie mam nastu lat, Matt. – Zobaczyła, że stracił ochotę do żartów. – Jest coś, czego nie wiem, a powinnam?

Matt pocałował ją w usta: krótko, mocno.

– Jutro o trzeciej przyjadę po ciebie. Idziemy na festyn wiosenny, pamiętasz?

I wyszedł.

Patrzyła, jak podchodzi do swojego wozu, wsiada i odjeżdża. Czuła jeszcze na wargach jego pocałunek. Randka. Zupełnie zapomniała, że się umówili. Ze mają iść razem na festyn.

Randka z Mattem Stevensem. Po tylu latach. Zamknęła drzwi na zamek, ale stała nadal w holu. W co ona się wdaje? Czego Matt po niej oczekuje?

Czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni i chwili wspomnień. To oczywiste. A ona? Czego ona oczekuje?

Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Przy nim znowu stawała się tamtą dziewczyną sprzed lat.

A Hunter?

Z Hunterem też coś ją łączyło, teraz uświadamiała to sobie wyraźnie, i była to bardzo silna więź. Więź, która sprawiała, że Hunter nawiedzał jej myśli w najmniej odpowiednich momentach.

Co to było? Przyjaźń? Zainteresowanie? Fascynacja? Pociąg?

A może podejrzenia?

Co Matt miał na myśli, ostrzegając ją przed Hunterem? Prosząc, żeby uważała?

Hunter potrafił być irytujący, miał swoje humory, ale żeby stanowił zagrożenie? Nie budził w niej lęku, nawet wtedy, kiedy zaczynali się kłócić. Jedyne, co mogła wystawić na niebezpieczeństwo, przestając z nim, to własną tak zwaną reputację.

Skąd zatem ostrzeżenia Matta?

Загрузка...