Rozdział 37

Avery zaparkowała przy skwerze miejskim, niedaleko pensjonatu. Zgasiła reflektory, wyłączyła silnik i spojrzała szybko wokół. Wszędzie cicho, pusto. Cypress wcześnie układało się do snu i spało snem sprawiedliwych aż do świtu.

Bardzo dobrze.

Przybyła po Gwen. Chciała, żeby pojechały razem na parking Magnolia. Liczyła, że być może, wielkie być może, uda im się wślizgnąć do przyczepy Trudy Pruitt i przeszukać wnętrze.

Gdyby Gwen odmówiła, a po tym, jak ją Avery ostatnio potraktowała, miała wszelkie podstawy, żeby odmówić, była gotowa pojechać na parking sama.

Decyzję o wyprawie podjęła po wyjściu od Huntera. Powiedział jej: „Jeśli czujesz, że musisz, szukaj”. Postanowiła więc szukać. Rzecz zaplanowała bardzo starannie. Zabrała ze sobą wszystko, czego mogły potrzebować: lateksowe rękawiczki, latarki, plastikowe torebki. Nie zapomniała uzbroić się w odwagę.

Pozostawało jej tylko przekonać Gwen, że muszą działać razem, że od tej chwili stanowią drużynę połączoną wspólnym pragnieniem dojścia do prawdy. Próbowała połączyć się z Gwen, ale za każdym razem słyszała, że abonent jest niedostępny.

Do pokoju dzwonić nie chciała, bo to oznaczałoby albo skorzystanie z aparatu w recepcji, albo połączenie z komórki na stacjonarny numer pensjonatu, a Avery, niczym wytrawny detektyw, jednego i drugiego wolała uniknąć. Im mniej śladów, tym lepiej. Pozostawało jej tylko wydzwaniać do skutku na komórkę Gwen albo liczyć na szczęśliwy przypadek.

Jadąc do pensjonatu, co chwila spoglądała w lusterko wsteczne, upewniając się, czy nie ciągnie za sobą ogona. Nikt, absolutnie nikt, nie powinien wiedzieć o ich spotkaniu, nie powinien widzieć ich razem.

Ogon? Gubienie tropów? Tajne spotkania? Może jeszcze podsłuch i mikroodbiornik w uchu?

Chyba zaczyna tracić rozum. Wpada w paranoję. Zaraz zacznie wszędzie widzieć wrogów, zewsząd spodziewać się zagrożenia.

Z jej gardła wyrwał się nerwowy śmiech.

Chce dojść prawdy. Nie, musi dojść prawdy. I uczyni wszystko, żeby tę prawdę poznać.

Pomyślała o Hunterze, o popołudniu spędzonym z nim, w jego łóżku. Teraz tamto przeżycie wydawało się jej czymś surrealistycznym. Jak ze snu.

Co właściwie zrobiła? Skonsumowała jakąś dawną namiętność, przysypane kurzem pożądanie, którego istnienia nawet sobie nie uświadamiała? Dlaczego przespała się z Hunterem, skoro zawsze pragnęła Matta i tylko Matta? O czym myślała, jeśli w ogóle podobny proces zachodził tego popołudnia w jej głowie?

Wszystko wskazywało na to, że jednak nie zachodził. Dała się ponieść impulsowi. I tak zwanej żądzy.

Zamknęła oczy i zaczęła rozmyślać.

Dlaczego wtedy, przed laty, wybrała Matta, a nie Huntera? Czy dlatego, że Hunter był nieprzewidywalny, że burzył schematy, wśród których mogła się bezpiecznie poruszać? Bo zawsze zmuszał ją do wysiłku: i intelektualnego, i emocjonalnego?

Przy Matcie nic jej nie groziło. Z nim zawsze wiedziała, na czym stoi. Nigdy nie traciła panowania nad sytuacją. A czy nie jest dobrze panować nad sytuacją, poruszać się po rzeczywistości wyznaczonymi ścieżkami?

Uff. Czego właściwie chciała?

Pokręciła głową, dając sobie spokój z grzebaniem w duszy, z sięganiem w głąb i w przeszłość, by coś wyjaśnić, zrozumieć. Musi skupić się na sprawach bieżących. Matt, Hunter i jej przyszłość mogą poczekać.

Wysiadła z samochodu. Ubrana, jak na wytrawnego detektywa przystało, od stóp do głów w czerń, miała nadzieję roztopić się w mroku. Chodnikiem od strony skweru, pod osłoną krzewów i drzew, przemknęła na róg ulicy.

W szkole podstawowej Laurie Landry była jej najlepszą przyjaciółką, dopiero później ich drogi się rozeszły. To od Laurie wiedziała, że jej rodzice chowają zapasowy klucz w puszce z wyłącznikami elektryczności, tuż obok wejścia do pensjonatu. Obie często korzystały z tego klucza, jeśli chciały się spotkać bez zgody starszych.

Miała nadzieję, że rodzina Landrych nie zmieniła zwyczajów i klucz nadal ma swoje miejsce w puszce.

Miał. Tak samo jak przed laty. Jeszcze jeden dowód, że życie w Cypress Springs nie poddawało się zmianom. Bo w Cypress Springs życie toczyło się ustalonym torem. Bo w Cypress Springs człowiek mógł się czuć pewnie i bezpiecznie.

Chyba że człowiek podpadł Siedmiu za próby dokonywania modyfikacji behawioralnych. Mówiąc prościej, chciał żyć inaczej, po swojemu, i niejako przy okazji, jako już odmieniona część tej społeczności, ową społeczność zmieniał.

Wtedy Siedmiu dokonywało na człowieku permanentnej modyfikacji. Behawioralnej, rzecz jasna. Następowała amputacja owej inności, znikały nietypowe zachowania, znikała inność. I znów wszystko było jak dawniej.

Avery wyjęła klucz, otworzyła drzwi i weszła do holu pensjonatu. Zamknęła z powrotem drzwi na zamek, klucz schowała do kieszeni i ruszyła ma piętro. Recepcjoniści kończyli dyżur o ósmej wieczorem, a goście mieli swoje klucze. Mogli wchodzić i wychodzić, kiedy chcieli.

Nikogo nie zdziwi, że ktoś kręci się po pustych korytarzach.

Wspięła się cicho po schodach, skręciła w lewo i doszła do końca korytarza, gdzie znajdował się pokój Gwen.

Zobaczyła otwarte drzwi.

Nie. Na litość boską, żadnych powtórek.

Końcami palców pchnęła drzwi tak, że otworzyły się do końca. Zawołała cicho Gwen.

Żadnej odpowiedzi.

Tego właśnie się spodziewała. Tego i czegoś jeszcze gorszego.

Wyjęła z kieszeni małą latarkę i weszła do pokoju.

Ktoś był tu przed nią.

Ktoś przewrócił wszystko do góry nogami.

Opróżnione szuflady, otwarta na oścież szafa, zbite lustro nad toaletką, wywrócone lampy.

W wąskim strumieniu światła latarki skrupulatnie oglądała pobojowisko, miejsce po miejscu, detal po detalu. Krwi nigdzie nie dostrzegła.

Ani krwi, ani ciała. Ze ściśniętym gardłem podeszła do zasłanego, rzecz dziwna, łóżka i zajrzała pod nie.

Nic. Nawet kurzu.

Opuściła kapę, wyprostowała się, spojrzała na szeroko otwartą, wybebeszoną szafę i na zamknięte drzwi do łazienki. Zawahała się. W tym punkcie powinna dać sobie spokój, wycofać się. Powinna zadzwonić do Buddy’ego. Niechby przyjechali tu jego ludzie. I zaczęli szukać Gwen.

No nie, nie może tego zrobić. Jak wytłumaczy swoją obecność w pokoju? Obecność w kieszeni lateksowych rękawiczek? Jak przez nikogo niewidziana dostała się do pensjonatu? I po co jej latarka? Wczoraj była w przyczepie Trudy Pruitt, dzisiaj składa wizytę Gwen Lancaster…

Wynosić się stąd czym prędzej. Wezwie policję z samochodu. Nie, nie może do nich dzwonić z własnej komórki. Równie dobrze mogłaby im zostawić swoje odciski palców i wizytówkę w drzwiach. Zadzwoni z automatu. Z drugiego końca miasta. Tak będzie najlepiej.

Za chwilę.

Zrobiła krok w kierunku łazienki. Następny. Kiedy była przy drzwiach, usłyszała jakby szum wody.

Nacisnęła klamkę, weszła, poświeciła latarką.

Umywalka, apteczka, staromodna wanna na żeliwnych wygiętych łapach, wokół wanny zasłona z ceraty w kwiatowy wzór. Żadnych zwłok na podłodze.

Woda swobodnie spływała do muszli klozetowej. To był odgłos, który słyszała. Podeszła, poruszyła spłuczką i woda przestała płynąć.

Bardzo dobrze.

Spojrzała na wannę. Na zasłonę z ceraty w kwiatki. Musi tam zajrzeć. Na wszelki wypadek.

Ruszyła boczkiem, drobiąc, jakby zajście z flanki miało wpłynąć na efekt inspekcji. Zatrzymała się na wyciągnięcie ręki od zasłony. Serce waliło jej jak młotem. W gardle zaschło, za to dłonie zwilgotniały.

Dalej, Chauvin.

Wysiłkiem woli podniosła rękę, chwyciła ceratę i pociągnęła.

– Nie ruszaj się albo rozwalę ci łeb! Zamarła.

To Gwen. Żywa!

– Ręce do góry – warknęła żywa Gwen. – Odwróć się. Powoli.

Avery odwróciła się. Gwen stała w drzwiach. Była blada jak śmierć. W dłoni ściskała rewolwer i celowała w Avery.

– To ja, Gwen. Avery.

– Widzę.

– To tylko tak wygląda… Drzwi były otwarte… Ja nic nie… Już taki krajobraz po bitwie zastałam, jak weszłam.

– Aha. Na pewno.

– Mówię prawdę. Musiałam się z tobą koniecznie skontaktować… twoja komórka nie odpowiada, przez recepcję zadzwonić nie mogłam, żeby nikt się nie dowiedział…

Gwen zmrużyła oczy.

– Musiałaś się ze mną koniecznie skontaktować? Zdumiewające. Jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnio nie chciałaś mieć ze mną nic do czynienia.

– To było, zanim zginęła Trudy Pruitt. Chociaż wydawało się to niemożliwe, Gwen zbladła jeszcze bardziej.

– Co wiesz o…

– Byłam tam wczoraj. Zadzwoniła do mnie, długo z nią rozmawiałam, w końcu zgodziła się na spotkanie. Kiedy przyjechałam na miejsce, zastałam drzwi otwarte, wszystko wywrócone do góry nogami. Trudy… leżała na podłodze w kuchni. A dzisiaj… znowu… drzwi od twojego pokoju otwarte… Myślałam, że i ciebie dostali.

Gwen nie odezwała się ani słowem. Na jej twarzy malował się głęboki namysł, widać zastanawiała się, czy może uwierzyć Avery. W końcu nieznacznie skinęła głową i opuściła broń.

– Dziękuję. – Avery westchnęła z ulgą. – Po raz drugi w ciągu doby ktoś trzyma mnie na muszce.

Gdzieś rozległy się kroki, ktoś wchodził na piętro, a może szedł już korytarzem. Gwen rzuciła się do drzwi, zamknęła je, zasunęła zasuwę, po czym położyła palec na ustach i wskazała w stronę łazienki.

Avery kiwnęła głową, że rozumie, i w chwilę później były już tam. Gwen puściła wodę. Ha, pomyślała Avery. To na wypadek, gdyby ktoś założył podsłuch. Jak w dobrym filmie kryminalnym. Według wszelkich prawideł sztuki. Teraz mogą sobie podsłuchiwać do upojenia.

Gwen usiadła ciężko na desce klozetowej, objęła głowę dłońmi, trwała tak przez długą chwilę, w końcu opuściła ręce i podniosła wzrok na Avery.

– Myślałam, że już po mnie. – Głos jej drżał, trzęsły się ręce, nadal była upiornie blada. – Zadzwoniła jakaś kobieta. Powiedziała, że ma informacje o Siedmiu i o Tomie. Miałyśmy się spotkać dzisiaj wieczorem.

– Nie pojawiła się.

– Nie. To była przynęta.

– Przynęta? Żeby wywabić cię z pensjonatu?

– Zęby dać mi ostrzeżenie.

– Nie rozumiem.

– Wczoraj rozmawiałam z Trudy Pruitt. Potwierdziła, że grupa Siedmiu istnieje. Istniała już w latach osiemdziesiątych i nadal działa. To oni zabili Elaine St. Claire. Zanim przejdą do działania, udzielają ostrzeżenia. To oznacza, że znalazłaś się w niebezpieczeństwie.

– Elaine St. Claire dostała ostrzeżenie?

– Tak. Przyjaźniła się z Trudy. Obie były kelnerkami w Hard Eight. Pewnego dnia Elaine po prostu zniknęła.

– Potraktowała ostrzeżenie poważnie i wyjechała z Cypress Springs?

– Tak. Kilka miesięcy później Trudy dostała od niej list, z którego wynikało, że ktoś z grupy złożył dziewczynie późną i niezapowiedzianą wizytę. Pokazał jej wymyślne narzędzie, którego użyje… miało kształt fallusa, wypustki z blachy… w to wprawione było jeszcze ostrze noża. – Wzdrygnęła się. – Mężczyzna powiedział jej, że została osądzona i uznana winną… siania zepsucia. Bo sypia z różnymi facetami, z kim tylko ma ochotę. Obiecał, że potraktuje ją, jak ona lubi, czyli ni mniej, ni więcej tylko ją tym fallusem zajebie na śmierć, tak się uprzejmie wyraził.

Avery zacisnęła usta, powstrzymując krzyk zgrozy. To, co mówiła Gwen, zgadzało się z tym, co słyszała wcześniej od Huntera.

Gwen podniosła się. Była zbyt wytrącona z równowagi, żeby usiedzieć spokojnie w jednym miejscu.

– Ja też dostałam ostrzeżenie. Dzisiaj. W postaci rozpłatanego i wybebeszonego kota. Zostawili go dla mnie. Tam, gdzie miałam się spotkać z kobietą. Chcieli mnie zastraszyć.

– I udało się im.

– Cholera, tak. Jestem przerażona.

– Musisz wyjechać z Cypress. Zaraz. Jeszcze dzisiaj. Będę z tobą w kontakcie. Jeśli tylko czegoś się dowiem, dam ci znać.

– Uważasz, że jesteś nietykalna?

– Nie rozumiem.

– Przestałaś być jedną z nich. Nie należysz już do tej społeczności. Jeśli zorientują się, że interesujesz się nimi, zabiją ciebie.

– Nie zorientują się. Już moja w tym głowa. Gwen zaśmiała się suchym, nieprzyjemnym śmiechem.

– Za późno. Widzieli nas razem. Wiedzą, że zadajesz za dużo pytań. Oni widzą wszystko, Avery. Wszystko.

– Nie wyjadę stąd, dopóki nie dowiem się, jak umarł mój ojciec. – Spojrzała na Gwen i zrozumiała w lot, bez słowa: Gwen nie wyjedzie, dopóki nie dowie się, jaki los spotkał jej brata.

– Od tej chwili działamy razem.

– Na to wygląda – przytaknęła Gwen.

– Czy Trudy Pruitt wspominała o moim ojcu? – zapytała Avery. – Nawiązywała do sprawy Sallie Waguespack?

– Mówiła wyłącznie o… Mam wszystko zano… O Boże, nie!

– Co się stało?

– Mój notes! – Gwen jak szalona wypadła z łazienki i zaczęła gorączkowo przeszukiwać pozostawione przez nieproszonych gości pobojowisko. – Wszystko zabrali. Notatki. Taśmy z nagraniem. Nic nie mamy… – Gwen klęczała na podłodze.

– Nie szkodzi – oznajmiła Avery pełnym determinacji głosem. – Już się nam nie wymkną. Nie dopuszczę do tego. Wierzę ci. Razem na pewno ich pokonamy.

Gwen pokręciła głową.

– Nie pokonamy. Nikt ich nie pokona. To niemożliwe.

– Oni chcą, żebyśmy tak myślały. Żeby wszyscy tak myśleli. I tak było, wszyscy tak myśleli. A tamci czuli się bezkarni. – Avery pomogła Gwen się podnieść. – Opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło dzisiaj wieczorem. Powiedz mi wszystko, czego się dowiedziałaś. Porównamy nasze informacje. Razem damy im radę. Zawiadomimy policję stanową, FBI. Uda się nam, Gwen. Musi się udać.

– Musi – powtórzyła Gwen, wróciła z Avery do łazienki i szczegółowo opowiedziała o popołudniowym telefonie, o spotkaniu, które nie doszło do skutku, o rozpłatanym kocie i panicznej ucieczce z leśnej chaty.

– Nie wiesz, kim była ta kobieta?

– Nie mam pojęcia.

Avery z kolei opowiedziała o telefonach Trudy, o pogróżkach i oskarżeniach, których musiała wysłuchać. Mówiła o swoich wątpliwościach dotyczących samobójstwa ojca, o pudełku wycinków, które znalazła w jego szafie. O ostatnim telefonie Trudy…

– I wtedy dowiedziałaś się, że ta kobieta to Trudy Pruitt?

– Tak. Zadzwoniła wczoraj. Na kilka godzin przed śmiercią. W końcu udało mi się z niej wydobyć, jak się nazywa. Obiecałam jej, że jeśli pokaże mi wycinki, pomogę jej dojść sprawiedliwości, że zajmę się tą sprawą. Umówiłyśmy się na wieczór. – Avery zamilkła na moment. – Kiedy przyjechałam, żyła jeszcze… Chciała coś mi powiedzieć… Już nie zdążyła.

Przez twarz Gwen przebiegł bolesny grymas.

– Nic nie wiedziałaś? Obcięli jej język.

– Jak…? To niemo… – jąkała się Avery. Możliwe. Przed oczami stanęła jej skrwawiona, wykrzywiona twarz Trudy.

– Sama widzisz – odezwała się Gwen po chwili. – Mamy do czynienia ze zorganizowanym, przemyślanym działaniem. Mowy nie ma o przypadkowych ofiarach przypadkowej przemocy.

– Buddy pozwolił mi przejrzeć akta Sallie Waguespack. – Avery zmieniła temat. – Nie dostrzegłam tam nic podejrzanego, ale nie mogę przestać myśleć o tych wycinkach, które znalazłam w rzeczach ojca. Nie mogę, ciągle nie mogę uwierzyć, że popełnił samobójstwo. Teraz te morderstwa. Kim oni są Gwen? Co to za ludzie, tych Siedmiu?

– Zastanów się, Avery. Jesteś dziennikarką.

Jakie trzeba mieć predyspozycje psychiczne? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby należeć do takiej grupy? Znasz mieszkańców Cypress. Wychowałaś się tutaj. Kto może pasować do profilu? – Ponieważ Avery nie odpowiedziała, Gwen mówiła dalej: – Prawdopodobnie grupa składa się z samych mężczyzn, ale muszą współpracować z nimi kobiety, skoro to kobieta dzwoniła dzisiaj do mnie z propozycją spotkania. To ludzie zasiedziali w Cypress Springs. Wpływowi. Filary tutejszej społeczności. Dający innym wzór swoim życiem. – Przerwała. – Jak twój ojciec.

– On nigdy nie wstąpiłby do takiego stowarzyszenia. Nie mógł mieć z nimi nic wspólnego. On…

Gwen podniosła dłoń, nie dając jej dokończyć.

– Inaczej grupa nie byłaby w stanie funkcjonować. Niewykluczone, że należą do niej ci sami ludzie, którzy ją zakładali w latach osiemdziesiątych. Być może korzystają z tej samej siatki informatorów co kiedyś.

– Być może – przytaknęła Avery. – Być może pierwotna i obecna grupa jakoś są powiązane ze sobą, tego jeszcze nie wiemy, ale to bardzo prawdopodobne.

– Jak myślisz, jakim dowodem mogła dysponować Trudy Pruitt?

– Nie wiem. Zakładam, że to, o czym mówiła, nadal znajduje się w przyczepie.

Gwen natychmiast zrozumiała, do czego Avery zmierza. Spojrzała na nią uważnie.

– Myślisz, że powinnyśmy tam jechać?

– Jeśli jesteś gotowa.

– W tej chwili nie mam już nic do stracenia. Nieprawda.

Doskonale zdawały sobie sprawę, że mają wiele do stracenia. Że wyprawiając się do przyczepy Trudy Pruitt, ryzykują życie.

– Nie wspomniawszy o tym, że dotąd nie miałam okazji włożyć nowych czarnych dżinsów. Najwyższa pora, żeby w nich wystąpić.

Загрузка...