Rozdział 14

W dniu pogrzebu od rana świeciło słońce. Ludzi na cmentarzu pojawiło się znacznie mniej niż poprzedniego wieczoru na ceremonii w domu pogrzebowym. Stawili się głównie przyjaciele rodziny, ale Avery przypuszczała, że tak właśnie będzie.

Po prawej stronie miała Lilę, po lewej Buddy’ego. Trzymali ją mocno pod ramiona, dodając sił. Wyglądało, że Lila jest teraz w znacznie lepszej kondycji niż podczas czuwania, chociaż nie mogła powstrzymać łez. Matt stał za matką, obok niego Cherry. Naprzeciwko niej stanął Hunter. Sam.

Avery podniosła na niego wzrok. Nie dojrzała w jego twarzy bólu, przygnębienia, smutku. Tylko złość, zawziętość.

Wzdrygnęła się.

Kimże jest człowiek pozbawiony umiejętności współodczuwania? Do czego jest zdolny?

Do wszystkiego.

Taki człowiek staje się potworem.

Pastor, który ją chrzcił, mówił ciepło o ojcu, o jego zasługach dla całego miasteczka i dla każdego z osobna.

– W świecie, który tak często spowija mrok, on był promieniem światła, którego będzie nam z pewnością teraz brakowało – zakończył.

Spojrzała na trumnę.

Zakręciło się jej w głowie. Nogi odmawiały posłuszeństwa.

– Z prochu powstałeś…

„Oblał się ropą i zapalił zapałkę”.

– W proch się obrócisz…

„Gdzie byłaś, Avery, kiedy twój ojciec…?”.

Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Zachwiała się. Buddy ją podtrzymał.

To nie tak, myślała ogarnięta paniką. Jej ojciec nie mógł odebrać sobie życia. To niemożliwe, żeby odszedł.

Nie zdążyła się z nim pożegnać.

Jej wina.

Gdy wpatrywała się w trumnę, przed oczy wracały jej sceny żałobne, których była świadkiem: płaczące wdowy, dzieci o nazbyt poważnych, naznaczonych cierpieniem twarzach, rozpaczające rodziny, zdjęci smutkiem przyjaciele, sąsiedzi, znajomi…

Śmierć.

Nieodwracalny wyrok losu.

Ziejąca rana.

Chciała rzucić się na trumnę. Płakać, krzyczeć, Walić pięściami. Zamknęła oczy, próbując się opanować. Ojciec spocznie obok matki, powtarzała w myślach.

Razem na tym i na tamtym świecie.

Czy na pewno?

Gzy grzech, który popełnił, nie skaże go na wieczne potępienie?

Czy ktoś mu odpuści jego grzech?

Kto jej odpuści grzechy?

– Avery, kochanie, to już koniec. Koniec. Koniec.

„Z prochu powstałeś… oblał się ropą i zapalił za… gdzie byłaś, Avery? Gdzie byłaś, kiedy on…”. W proch się obrócisz.

– Avery, kochanie, chodź już.

Spojrzała na Buddy’ego pustym wzrokiem i skinęła głową. Pozwoliła się odprowadzić od grobu. Jak przez mgłę dojrzała mężczyzn z wczorajszej ceremonii. Wszyscy w czerni. Razem. Znowu.

Siedmiu.

Przyglądali się jej. Jeden z nich zaśmiał się cicho.

Zachwiała się, Buddy ją chwycił.

– Dobrze się czujesz? – zaniepokoił się.

– Ci mężczyźni, tam – wykrztusiła. – Co to za jedni?

– O kim mówisz?

– O tych, tam… Zniknęli. Pokręciła głową.

– Oni… co oni tu… – Znowu się zachwiała, w uszach zahuczało. To krew, pomyślała. Uderzenie krwi do…

– Matt, szybko! Pomóż…

Kiedy odzyskała przytomność, leżała na ziemi. Zobaczyła błękitne niebo nad sobą i kilka zatroskanych twarzy.

– Zemdlałaś – powiedział ktoś.

To Buddy, rozpoznała głos. Powiodła spojrzeniem po nachylonych nad nią twarzach. Matt. Cherry. Lila. Pastor Dastugue. Wracała do rzeczywistości. Przypomniała sobie, co się działo tuż przed tym, zanim zemdlała.

Spróbowała wstać.

Matt położył jej dłoń na ramieniu.

– Powoli. Oddychaj głęboko. Nie podnoś się, dopóki nie poczujesz się pewnie.

Posłuchała. Chwilę później pozwolili jej usiąść, potem wstać. Matt otoczył ją ramieniem, chociaż zapewniała, że ma się już dobrze.

– Tak mi głupio – usprawiedliwiała się. – Czuję się jak idiotka.

– Nie gadaj głupstw – fuknęła Lila. – Kiedy ostatni raz jadłaś?

Nie pamiętała. Nie mogła sobie przypomnieć, w ogóle nie mogła się skupić, zebrać myśli. Zwilżyła wargi.

– Nie wiem. Chyba wczoraj… lunch…

– Nic dziwnego, że zemdlałaś. Powinnam była przynieść ci coś do jedzenia.

Avery spojrzała na Matta.

– Widziałeś ich?

– Kogo?

– Kilku mężczyzn. Siedmiu dokładnie. Byli razem. Ubrani na czarno.

Matt i Buddy wymienili spojrzenia.

– Gdzie?

Wskazała miejsce, gdzie stali.

– Tam.

Popatrzyli tam, potem na nią.

– Nie przypominam sobie żadnej takiej grupy – powiedział Buddy, a potem spojrzał na Lilę i Cherry: – Widziałyście kogoś?

Obydwie pokręciły głowami: nie, nic nie widziały.

Wtedy zwrócił się do Avery:

– Jesteś pewna, że ich widziałaś?

– Tak. Ja… jestem pewna. Wczoraj też ich widziałam. Byli na czuwaniu.

– Wiesz, kto to taki?

Potarła czoło w zakłopotaniu. Poprzedniego wieczoru miała wrażenie, że kilku z nich rozpoznaje. Teraz czuła kompletną pustkę w głowie.

Zaczyna wariować.

– Nie wiem. Ja… – Słowa uwięzły w gardle. Gdy przesunęła wzrokiem po znajomych twarzach, dostrzegła wypisaną na nich troskę i zaniepokojenie.

Oni też myślą, że traci rozum. Lila objęła ją serdecznie.

– Biedne maleństwo. Tyle ostatnio przecierpiałaś. Jedźmy już. W domu czekają sandwicze i ciastka. Posilisz się i zaraz poczujesz lepiej.

Poczuła się lepiej.

Na tyle, na ile to możliwe, zważywszy okoliczności. Stevensowie tańczyli wokół niej, podsuwali jedzenie, kazali wyciągnąć się na kanapie. Żeby i jej nie męczyć, zaraz po poczęstunku pożegnali zaproszonych na stypę żałobników.

Matt odwiózł ją do domu. Oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy, ale zaraz je otworzyła i uważnie spojrzała na Matta.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Pytaj.

– Naprawdę nie widziałeś tych siedmiu mężczyzn? Ani wczoraj na czuwaniu, ani dzisiaj na pogrzebie?

– Naprawdę nie widziałem.

– Bardzo się bałam, że taką właśnie odpowiedź usłyszę.

Uścisnął jej dłoń uspokajającym gestem.

– Stres i ból potrafią wywołać niezły zamęt w głowie.

– Już to słyszałam.

Matt zachmurzył się, zmarszczył czoło.

– Martwię się o ciebie, Avery. Zaśmiała się smutno.

– Zabawne, że to mówisz, bo ja też martwię się o siebie.

Raz jeszcze uścisnął jej dłoń.

– Wszystko wróci do normy.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście.

Zamilkli. Avery przyglądała się Mattowi. Mocno zarysowany nos, mocna szczęka, ładnie wykrojone usta. Stworzone do całowania. Dobrze to pamiętała.

Przystojny. Cholernie przystojny. Znacznie bardziej niż kiedyś, przed laty.

– Matt? Wczoraj wieczorem… O co chodziło z Hunterem? Po co przyszedł na czuwanie? Dlaczego wyszliście?

– Teraz chyba nie pora, żeby…

– Ludzie szeptali coś o tym na stypie. Matt skręcił w ulicę, przy której stał dom jej rodziców.

– Znaleziono zamordowaną kobietę.

– Hunter ją znalazł?

– Tak, w zaułku, przy którym mieszka.

W wielkich miastach, gdzie mieszkała po wyjeździe z Cypress Springs, morderstwa były na porządku dziennym. Ale tutaj…

W Cypress Springs takie rzeczy się nie zdarzały.

W zacnych miasteczkach ludzie nie mordują się nawzajem.

W zacnych miasteczkach zacni doktorzy nie płoną żywcem, kiedy mają dość życia.

– Jak została zamordowana?

Matt dojechał do domu Chauvinow, zatrzymał się na podjeździe, wyłączył silnik, a potem nachylił się do Avery.

– Nie pytaj. Nie musisz wiedzieć. Masz dość własnych problemów.

– Jak?

– Nie mogę ci powiedzieć. Nie powiem. Bardzo mi przykro.

– Naprawdę? Ujął jej dłoń.

– Nie gniewaj się.

– Każdy usiłuje mnie przed czymś chronić. Mam już tego dość.

– Jasne. Lepiej żyć niebezpiecznie, za to ciekawie. Elaine St. Claire na pewno by ci przyklasnęła. Gdyby żyła, oczywiście.

Oczywiście.

St. Claire. Zamordowana kobieta. To ją musiał mieć na myśli. Avery zrobiła się czerwona jak piwonia.

– Przepraszam, Matt – mruknęła skruszona. – Nie jestem sobą.

– W porządku. Rozumiem. – Podniósł dłoń Avery do ust i pocałował. – Jesteś pewna, że dasz sobie radę? Mogę zostawić cię samą?

– O właśnie. Znowu chcesz mnie niańczyć. Matt uśmiechnął się.

– Przyznaję się do winy.

– Nie martw się o mnie. – Otworzyła drzwiczki. – Prześpię się, odpocznę.

Przechylił się, znów chwycił jej dłoń, uścisnął serdecznie.

– Naprawdę bardzo mi przykro, Avery.

– Wiem i dziękuję. Bardzo mi to pomaga. Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę ganku. Od drzwi obejrzała się jeszcze. Matt nie odjeżdżał, czekał, aż wejdzie do domu.

Pomachała mu na pożegnanie, odpowiedział tym samym gestem i zapalił silnik. Kiedy samochód zniknął, weszła do holu.

Przywitał ją dzwonek telefonu.

– Tak, słucham?

– Czy mówię z córką doktora Chauvina? Kobiecy głos. Głęboki. Lekko zachrypnięty.

Głos nałogowej palaczki.

– Tak, tu Avery Chauvin – odpowiedziała. – W czym mogę…

– Niech cię piekło pochłonie! – wybuchnęła kobieta. – Niech piekło pochłonie twojego ojca. Ma, na co zasłużył! Ty też doczekasz się zapłaty.

Kobieta rzuciła słuchawkę.

Загрузка...