Avery, z kubkiem porannej kawy w dłoniach, siedziała przy stole kuchennym wpatrzona w ekran laptopa.
Litery rozmazywały się jej przed oczami, nic nie widziała. Prawie nie spała tej nocy. Miała taki chaos w głowie, że nie pamiętała nawet, jak wczoraj wróciła z St. Francisville.
Była wściekła, to jedno wiedziała. Nie potrafiła zrozumieć, jak Gwen Lancaster mogła oskarżać jej ojca o takie niegodziwości. Jak mogła sugerować, że ludzie w miasteczku szpiegowali się nawzajem i karali tych, których sposób życia odbiegał od ustalonych reguł.
Cypress Springs to miłe miasteczko. Tutaj ludzie troszczą się o siebie. Pomagają sobie nawzajem.
A Gwen Lancaster albo najzwyczajniej kłamie, albo jest poszukiwaczką sensacji, a nie naukowcem. Gdzieś coś usłyszała jednym uchem, podchwyciła i rozdmuchała do karykaturalnych rozmiarów. Świetny materiał na artykuł do brukowca. Trochę trudniej zrobić z czegoś takiego rozprawę doktorską.
Grupka siedmiu mężczyzn podczas czuwania. Przyglądają się uważnie Gwen Lancaster. Jeden z nich wybucha śmiechem.
Avery pokręciła głową. Zwykły zbieg okoliczności. Znajomi, którzy stanęli razem. Ich uwagę zwróciła piękna kobieta, tym bardziej piękna, że nieznajoma. Jeden z nich rzuca pieprzną uwagę. Często się to zdarza.
Spojrzała na ekran komputera. Poza tym, co usłyszała od Gwen, właściwie nic nie wiedziała o wigilantyzmie. Prawie całą noc przesiedziała w internecie, szukając informacji na temat wigilantów, psychologii tłumu, o różnych odmianach zorganizowanego fanatyzmu.
To, co znalazła, mocno ją zaniepokoiło. Nasuwał się jeden generalny wniosek: każda idea, każde przekonanie w formie skrajnej z zasady staje się niebezpieczne. Przerażające, ile krwi ludzkiej przelano w imię Boga albo źle pojętego patriotyzmu. Ludźmi zdaje się kierować w dużej mierze, głównie, lęk przed zmianami. Pragnienie zachowania za wszelką cenę starego, dobrze znanego ładu.
„Ludzie zaczęli się bać. Narastał strach, a ze strachem złość, oburzenie. Miasteczko zmieniało się na gorsze”.
„Ludzie przestali traktować bezpieczeństwo, w ogóle nasz styl, jakość życia, jako wartości dane raz na zawsze. Zrozumieli, że są to wartości wymagające ustawicznej pracy… że wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za naszą społeczność, za to, jaka ona jest”.
Avery wstała i podeszła do zlewu, przemyła twarz zimną wodą.
Jak bardzo zaczęli się bać? Czy aż tak, żeby samowolnie ustanawiać prawa?
Czy to dlatego ojciec przechowywał wycinki o śmierci Sallie Waguespack? To właśnie przez te wycinki nie mogła zlekceważyć tego, co usłyszała od Gwen. Choć bardzo chciałaby zbyć wzruszeniem ramion rewelacje nieszczęsnej doktorantki.
Przeklęte wycinki.
Gwen Lancaster wiedziała coś o jej ojcu. Z jakiego innego powodu miałaby się spotykać z koronerem? Przecież nie po to, żeby zasięgnąć informacji na temat Siedmiu i udziału ojca w działaniach grupy.
Koroner mógł jej opowiedzieć o śmierci Chauvina, nie o jego życiu.
Właśnie. Avery zabębniła palcami w stół. Gwen Lancaster, podobnie jak ona, nie wierzyła w oficjalną wersję. Nie wierzyła, że to było samobójstwo.
Musi koniecznie porozmawiać z nią. Musi się dowiedzieć, gdzie się zatrzymała.
Podeszła do aparatu i wystukała numer Ranczerówki. Buddy wiedział wszystko o wszystkich w miasteczku, nawet o przyjezdnych. To on odebrał telefon.
– Cześć, mówi Avery.
– Witaj, maleńka.- Wyraźnie się ucieszył.
– Co u ciebie? Jak się czujesz? Martwiliśmy się o ciebie, ale nie chcieliśmy ci się narzucać.
– Jakoś się trzymam, Buddy. Jak Lila?
– Dziękuję, dobrze. Wpadnij na kolację, kiedy tylko zechcesz, choćby dzisiaj.
– Na pewno przyjadę. Mam do ciebie pytanie. Znasz tu wszystkich, prawda?
– Można tak powiedzieć. Na tym polega moja praca.
– Szukam niejakiej Gwen Lancaster. Przyjechała niedawno, kilka tygodni temu.
– Ładna blondynka? Pisze jakąś pracę?
– Ta sama.
– Mieszka chyba w pensjonacie. Zadzwoń tam. Do czego ci jest potrzebna?
Avery zawahała się. Nie chciała kłamać, ale nie chciała też zdradzać się ze swoimi podejrzeniami. Jeszcze nie teraz. Wybrała niedomówienia.
– Pytała o tatę. Chciałabym wiedzieć, dlaczego.
– Dziwne. Co chciała wiedzieć?
– No właśnie, też wydało mi się to dziwne. Nawet jeśli Buddy zauważył, że Avery zrobiła unik, nie dał nic po sobie poznać.
– Powodzenia. Dzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
W dwadzieścia minut później wchodziła do pensjonatu Landry’ego. W recepcji siedziała młodziutka dziewczyna, bez wątpienia, sądząc po rysach, kolejne pokolenie Landrych.
– Dzień dobry – zagadnęła Avery. – Założę się, że jesteś córką Danny’ego.
– Tak – przytaknęła nastolatka i uśmiechnęła się szeroko. – Skąd pani wie?
– Pochodzę z Cypress. Przyjaźniłam się z twoją ciotką Laurie, a ty jesteś bardzo podobna do swojego ojca.
– Wszyscy mi to mówią.
– Szukam Gwen Lancaster. Zatrzymała się u was?
– Tak. Mieszka w 2c.
– Dzięki. – Avery wspięła się na piętro, odnalazła właściwy numer pokoju i zapukała.
Gwen musiała przed chwilą wstać, bo miała jeszcze zapuchnięte od snu oczy, ale otworzyła od razu.
– Dlaczego interesujesz się śmiercią mojego ojca? – zaczęła Avery bez zbędnych wstępów, przytrzymując na wszelki wypadek drzwi, żeby Gwen ich nie zatrzasnęła. – Chcę wiedzieć prawdę. Całą prawdę.
Gwen patrzyła na nią przez moment, wreszcie cofnęła się i otworzyła drzwi szerzej.
– Wejdź i rozgość się.
– To, co powiedziałaś wczoraj, to stek bzdur – ciągnęła Avery, siadając na kanapie. – Nie pojechałaś do koronera, żeby rozmawiać o roli mojego ojca w grupie Siedmiu. Interesuje cię jego śmierć. Dlaczego?
Gwen nie była zaskoczona.
– Szczerość za szczerość. Nie wierzę w samobójstwo twojego ojca.
Avery cicho krzyknęła, podniosła dłoń do ust.
– Dlaczego? Dlaczego uważasz, że…
– Jak na takie małe miasteczko, Cypress ma wyjątkowo wysoki wskaźnik samobójstw.
– Wyjaśnij mi.
– Cypress liczy około tysiąca mieszkańców, prawda?
– Tak.
– W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy aż sześć osób odebrało sobie życie. To raczej sporo, zważywszy, że panuje tu ponoć sielska atmosfera. Dla całej Luizjany wskaźnik samobójstw to 1,2 promila, co by oznaczało, że w Cypress powinniście odnotowywać jedno i dwie dziesiąte samobójstwa rocznie, że wybaczysz głupi dowcip statystyczny.
– To niemożliwe. Skąd masz takie dane?
– Z oficjalnych źródeł. Ale chodzi nie tylko o samobójstwa. Są jeszcze tajemnicze zniknięcia.
– Zniknięcia? – powtórzyła Avery.
– Tak. Ludzie wyjeżdżają w nocy, nie mówiąc nikomu słowa, nie informując rodziny ani przyjaciół. Po prostu znikają. Wskaźnik wypadków śmiertelnych też jest zadziwiająco wysoki. Postrzały na polowaniach, kraksy samochodowe, utonięcia. Cała seria, tylko w ciągu minionego roku.
– A wcześniej?
– Znacznie mniej.
Avery jeszcze nie mogła do końca uwierzyć w koszmar wyłaniający się z relacji Gwen.
– Muszę sama to sprawdzić.
– Ależ proszę cię bardzo. Milczała przez chwilę.
To jakieś szaleństwo. Miała wrażenie, że zaczyna wariować.
– Dlaczego komuś miałoby zależeć na śmierci mojego ojca?
– Nie wiem. Być może wiedział za dużo.
– O Siedmiu?
– Tak.
– A co z tobą? Nie boisz się?
Gwen najwyraźniej zaskoczyło pytanie Avery.
– Co masz na myśli?
– Wydaje się, że to ty wiesz za dużo o grupie Siedmiu. Jeśli taka grupa w ogóle istnieje, ma się rozumieć.
– Istnieje. – Owen gwałtownie podniosła się w ślad za Avery. Drżała. – Istnieje i poczyna sobie coraz śmielej. Już nawet nie próbują pozorować wypadków.
– O czym ty mówisz?
– O śmierci Elaine St. Claire. Myślę, że to robota Siedmiu.