Rozdział 3

Napomknięcie o Hunterze do końca zwarzyło atmosferę przy stole. Lila pokrywała smutek wymuszonym uśmiechem, Cherry z minuty na minutę popadała w coraz to bardziej ponury nastrój, a wesołość Buddy’ego była żałosna w swojej sztuczności.

Po kawie Avery podziękowała serdecznie, bąknęła, że pora już późna, więc na nią czas, i zaczęła się żegnać. Lila i Cherry zostały w jadalni, a Buddy towarzyszył jej i Mattowi do drzwi.

– Byliśmy niepocieszeni, kiedy wyjechałaś – powiedział, ściskając ją na pożegnanie. – A ja chyba najbardziej. Zawsze byłaś mi drugą córką.

– Ja też cię kocham, Buddy – zapewniła go, oddając uścisk.

Matt odprowadził ją do samochodu.

– Piękna noc. – Avery popatrzyła w górę.

– Tyle gwiazd. Zapomniałam już, jak wygląda rozgwieżdżone niebo. Światła wielkiego miasta… Gwiazdy się przez nie, nie przebijają, wiesz?

– Cieszę się, że przyjechałaś. I że przyjęłaś zaproszenie na kolację. Było znowu jak za dawnych czasów.

Serce Avery zabiło szybciej na te słowa.

– Tęskniłem za tobą. Cieszę się, że przyjechałaś – powtórzył Matt.

Cóż, ona też za nim tęskniła. A mówiąc dokładniej, tęskniła za takimi chwilami jak ta, kiedy może stać z Mattem na podjeździe, przed domem jego rodziców, pod rozgwieżdżonym niebem. Tak, tęskniła za swojskością, za poczuciem, że jest się u siebie, w domu, wśród bliskich sobie ludzi.

Jakby czytał w jej myślach.

– Dlaczego właściwie wyjechałaś, Avery? Ojciec ma rację. Twoje miejsce jest tutaj. Jesteś jedną z nas.

– Dlaczego nie wyjechałeś ze mną? Prosiłam cię, błagałam…

Matt uniósł dłoń, jakby chciał dotknąć Avery, jednak się rozmyślił.

– Ty pragnęłaś czegoś więcej, czegoś innego, chciałaś się stąd wyrwać. To, co Cypress Springs miało ci do zaoferowania, co ja mogłem zaoferować, nie wystarczało ci. Nigdy tego nie rozumiałem, ale musiałem zaakceptować twoją decyzję.

Matt miał rację i potrafił ją wyrazić w kilku prostych słowach. Nie było sensu zaprzeczać, podejmować dyskusji. Avery poczuła się niezręcznie, dlatego na wszelki wypadek zmieniła temat:

– Twój ojciec i Cherry mówią, że najprawdopodobniej wygrasz wybory na stanowisko szeryfa. Wcale mnie to nie dziwi. Na pewno ci się powiedzie. Zawsze mówiłeś, że jesteś stworzony do wielkich rzeczy.

– Tak, tylko że oboje zawsze inaczej pojmowaliśmy wielkie rzeczy, prawda, Avery?

– To nie fair, Matt.

– Ale to prawda. – Zamilkł na moment. – Złamałaś mi serce.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Ty mnie też.

– Zatem jesteśmy kwita, tak? Po jednym złamanym sercu na łebka.

Avery drgnęła. To były ostre, bolesne słowa.

– Matt… nie chodziło o ciebie. To ja. Nigdy nie czułam…

Chciała powiedzieć, że nigdy nie czuła szczególnego przywiązania do Cypress Springs. Że zawsze czuła się inna. Że nie przystawała do swoich koleżanek.

Z perspektywy lat tamte wrażenia wydawały się śmieszne, niepoważne. Odczucia skupionej na sobie, egocentrycznej smarkuli.

– Co teraz, Avery? Czego chcesz, czego pragniesz, dokąd zmierzasz?

Zakłopotana odwróciła wzrok.

– Nie wiem. Nie chcę wracać tam, skąd przychodzę, tego jednego jestem pewna.

– Wygląda na to, że sporo musisz przemyśleć. Łagodnie mówiąc. Nie sporo, ale wszystko, i nie przemyśleć, ale dokładnie zrewidować. To ją czekało.

Włożyła kluczyk do stacyjki i spojrzała jeszcze raz na Matta.

– Muszę jechać. Padam z nóg, a jutro czeka mnie ciężki dzień.

– Możesz zostać u nas. Miejsca jest dosyć. Rodzice się ucieszą.

W głębi duszy miała wielką ochotę przyjąć zaproszenie. Myśl o spędzeniu nocy w domu rodzinnym, teraz, kiedy ojciec… Bała się, była niemal pewna, że nie zmruży oka.

Przyjęcie gościny byłoby jednak tchórzostwem. Musi stawić czoło temu, co się stało. Przenocuje w domu, w którym się wychowała.

Matt otworzył drzwiczki terenówki.

– Jak zwykle chorobliwie niezależna. I uparta jak osioł.

Usiadła za kierownicą, zapaliła silnik i odszczeknęła się:

– Niektórzy uważają, że to zalety.

– Jasne, u osła, a i to niekoniecznie. – Matt nachylił się do niej. – Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.

– Zadzwonię. Dziękuję. – Wycofała samochód z podjazdu i powoli ruszyła w stronę centrum miasteczka, gdzie przez tyle lat mieszkała.

Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową. Jak ona błagała rodziców, żeby przenieśli się do Spring Water i zamieszkali w pobliżu Ranczerówki Stevensów. Była zakochana w tej okolicy, w przestronnych, wygodnych domach.

Wtedy wydawały się jej wspaniałe, teraz dostrzegała ich tandetność: tanie osiedle na niewielkim skrawku gruntu zabudowanym tak gęsto, jak to możliwe.

Na szczęście rodzice nie zamierzali się przeprowadzać. Tam, gdzie mieszkali, było im wygodnie i wszędzie blisko, do sklepów, do gabinetu, gdzie przyjmował ojciec. Dom był solidny, wzniesiony w latach dwudziestych, posesja duża, wokół mnóstwo zieleni, spokój, gazowe latarnie, staroświecki urok.

Cypress Springs, w przeciwieństwie do wielu innych miast i miasteczek, oparło się urbanizacji, której skutkiem jest powolna degradacja samego centrum i ucieczka zamożniejszych na przedmieścia. Tutaj czas się zatrzymał i Cypress, położone wśród wzgórz, o dwie godziny jazdy od Nowego Orleanu, nadal było tym samym malowniczym, prowincjonalnym, typowym miasteczkiem Południa jak przed dziesiątkami lat, kiedy powstawało.

Poza tym, że żyło się tu bezpiecznie, nie posiadało żadnych innych tytułów do chwały i do żadnych nie aspirowało.

Ojcowie miasta nie mieli takich ambicji, Avery dobrze o tym wiedziała. Dorastała, słuchając rozmów toczonych przez ojca, Buddy’ego i ich znajomych. Wszyscy oni byli zgodni co do jednego: nie dopuścić do industrializacji miasta i okolicy. W tej swojej postawie byli typowymi ludźmi Południa, przywiązanymi do tradycji konserwatystami, dla których przemysł oznacza ciągłą pogoń za modernizowaniem świata, a modernizowanie kojarzy się ze złem i upadkiem patriarchalnego, agrarnego etosu.

Cypress miało pozostać czyste, nieskalane nowinkami. Dobrze pamiętała, jak wszyscy zawrzeli oburzeniem, kiedy Charlie Weiner sprzedał swoją ziemię korporacji Old Dixie Foods i kiedy okazało się, że na wykupionych gruntach firma zamierza wybudować zakłady produkujące konserwową żywność.

Avery jechała pustymi ulicami. Dochodziła dopiero dziesiąta, ale miasteczko już układało się do snu. Pokręciła głową. Przez ostatnich kilkanaście lat zdążyła nawyknąć do zupełnie innego stylu życia, do miejsc, gdzie korki na ulicach zdarzają się o każdej porze dnia i nocy, gdzie pieszy spacer nocą oznacza wystawianie życia na niebezpieczeństwo, gdzie ludzie żyją w anonimowym tłumie, niby jeden obok drugiego, ale nie zauważając siebie nawzajem.

Chociaż Waszyngton jest miastem pełnym zieleni, nie umywał się do parafii West Feliciana. Ciepły klimat i duża wilgotność stwarzały doskonałe warunki dla bujnej wegetacji: azalie, gardenie, kamelie, karłatki, te nazwy można by mnożyć, stuletnie magnolie obsypujące się w maju białym kwieciem o zapachu przyprawiającym o zawrót głowy. I stare, majestatyczne dęby o potężnych konarach i ciężkich koronach.

Kiedyś Cypress wydawało się jej brzydkie. Rozpaczliwie prowincjonalne, tandetne, nudne. Nie miała racji, teraz to przyznawała.

Dlaczego nie potrafiła wcześniej dojrzeć uroku tego miejsca?

Skręciła w swoją ulicę i w chwilę później była już pod domem rodziców. Wysiadła z samochodu i wyjęła kluczyk ze stacyjki bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności.

Wracała myślami do rozmowy z Mattem.

Czego pragnie? Dokąd zmierza? Gdzie jest jej miejsce? Tyle pytań, które dramatycznie domagają się odpowiedzi.

Zaskrzypiał bujak na ganku. W cieniu krzewów azalii zamajaczyła wysoka postać. Wystraszona Avery zatrzymała się.

– Witaj.

Hunter. Natychmiast poznała go po głosie. Odetchnęła z ulgą.

– Za długo mieszkam w wielkim mieście. Napędziłeś mi stracha.

– To normalne. Wszyscy tak reagują na mój widok.

Uśmiechnęła się, ale Hunter miał rację, mógł straszyć. Widziała jego twarz w mdłym świetle lampy: wyostrzone rysy, bruzdy wokół ust, podkrążone oczy, kilkudniowy zarost.

W Waszyngtonie na widok kogoś takiego przeszłaby na drugą stronę ulicy.

Jak dwaj bracia mogą się aż tak różnić fizycznie? Nie pojmowała tego. Chociaż nie byli bliźniakami jednojajowymi, jako dzieci, a potem dorastający chłopcy na takich właśnie wyglądali. Trudno uwierzyć, że to uderzające, bliźniacze podobieństwo przez lata gdzieś się zatraciło. Jakby w dorosłość weszli obcy sobie ludzie.

– Słyszałem, że wróciłaś. Nie mogłem nie słyszeć, to oczywiste.

– W Cypress wieści szybko się rozchodzą.

– Jak w każdej takiej dziurze. Ludzie muszą o czymś gadać.

Hunter bardzo się zmienił, ale raczej nie upływ czasu tego dokonał, co nadmierny bagaż doświadczeń… złych doświadczeń. Avery wyczytała to z jego twarzy, przygaszonych oczu, brzmiącego goryczą głosu. Twardą musiał przejść szkołę.

– A mój powrót to prawdziwa sensacja.

– A więc to prawda? Wróciłaś na dobre?

– Tego nie powiedziałam.

– Ploty. Od razu tak pomyślałem. – Wzruszył ramionami. – Ale czy to można wiedzieć?

– Co mianowicie? – Założyła ręce na piersi.

– Avery, czy ja cię może peszę?

– Nie, skąd. – Zirytowana własnym zachowaniem, opuściła ręce. – Byłam dzisiaj na kolacji u twoich rodziców.

– Owszem, to też już wiem.

– Myślałam, że cię tam zobaczę.

– Powiedzieli ci, że mieszkam w Cypress Springs?

– Matt mi powiedział.

– A powiedział, dlaczego wróciłem?

– Tyle tylko, że miałeś jakieś kłopoty.

– Miły eufemizm. – Hunter spojrzał w stronę domu. – Przykro mi z powodu twojego ojca. Był wspaniałym człowiekiem.

– Też tak uważam. – Avery zadzwoniła nerwowo kluczami. Miała dość tej rozmowy. Chciała zamknąć za sobą drzwi i zostać wreszcie sama.

– Nie zapytasz mnie?

– O co?

– Czy rozmawiałem z nim przed śmiercią. Słowa Huntera ostatecznie wytrąciły ją z równowagi.

– Nie rozumiem.

– Chyba jasno się wyraziłem.

– No więc rozmawiałeś?

– Tak. Martwił się o ciebie.

– O mnie? – Zachmurzyła się. – Dlaczego?

– Bo twoja matka umarła, zanim wyjaśniłyście sobie pewne sprawy.

„Pewne sprawy”. Oto trafne określenie dla nagromadzonych przez lata uraz, żalów, dla nieustannej, nigdy niezaspokojonej tęsknoty za bezwarunkową matczyną miłością, akceptacją. W uszach zabrzmiała litania rad, porad i połajanek, którą matka powtarzała wiecznie, ciągle od nowa, chyba już z czystego nawyku.

„Avery, dziewczynki nie wspinają się na drzewa, nie budują fortów i na pewno nie bawią z chłopcami w Indian. Dziewczynki noszą kokardy we włosach i sukienki z falbankami. Dżinsy i T-shirty to nie jest strój dla małej damy. Dziewczynka powinna zachowywać się zawsze jak mała dama. Dziewczyna (to już później) powinna żyć jak dama. Dziewczyna nie ucieka do wielkiego miasta, żeby tam szlifować bruki. Dziewczyna nie odrzuca przyzwoitej partii, żeby gonić za mrzonkami”.

– Bał się, że może cię to dręczyć – ciągnął Hunter. – Twoją mamę dręczyło. Jego też. Nie mógł przeboleć, że umarła, zanim zdążyłyście się pogodzić.

– Powiedział ci to? – wykrztusiła Avery. Gdy Hunter skinął głową, Avery odwróciła spojrzenie. Przypomniała sobie słowa, które niemal wykrzyczała matce tuż przed wyjazdem na studia:

– Przestań tak się o mnie zamartwiać! Nigdy mnie nie zaakceptowałaś, nie aprobowałaś moich wyborów. Nigdy nie byłam taka, jaką chciałabyś mnie widzieć. Powiedz to sobie wreszcie.

Ale matka trwała przy swoim i nadal chowała w sercu żal, że Avery nie dorasta do jej wyobrażeń. Nie wracały więcej do problemu, ale bolesna zadra pozostała.

– Uważał, że to dlatego nie przyjeżdżasz do domu. – Hunter wzruszył ramionami. – Ciekawe, ty nie mogłaś pogodzić się ze sposobem życia twojej matki, on nie mógł się pogodzić z jej śmiercią.

Avery podchwyciła ostatnie słowa.

– Co to znaczy, nie mógł się pogodzić?

– To chyba oczywiste, Avery. Ludzie nazywają ten stan żałobą.

Kpi sobie z niej. Bawi się jej kosztem.

– Można wiedzieć, gdzie odbyła się ta doniosła konwersacja? – zapytała ze złością.

– Odbyliśmy ich wiele.

Wydarzenia dwóch ostatnich dni, wstrząs, rozpacz, konfrontacja z przeszłością tak bliską, a zarazem obcą, wszystko to dało teraz o sobie znać.

– Nie mam siły słuchać tych bzdur, nawet gdybym chciała. Spróbuj wskrzesić w sobie ludzkie cechy, odprowadź mnie do drzwi i znikaj.

Usta Huntera zadrgały w ironicznym, cynicznym uśmiechu.

– Nie odpowiedziałem jeszcze na twoje pytanie. Jesteś ciekawa, co myślę o plotkach na temat twojego powrotu? Otóż myślę, że spuścisz staruszka do grobu i tyle będą cię tu widzieć.

Cofnęła się o krok, dotknięta do żywego. Zaszokowana, że potrafił powiedzieć coś podobnego. Skąd w nim tyle okrucieństwa? I to wobec kogoś, z kim łączą go lata przyjaźni. Minęła go, przekręciła klucz w zamku, weszła do domu i zatrzasnęła drzwi.

Zdążyła jeszcze zobaczyć jego wykrzywioną bólem twarz.

Hunter Stevens, człowiek nawiedzony przez demony.

Niech go diabli, nomen omen, pomyślała z wściekłością. Miała własne złe duchy, z którymi musiała się uporać.

Загрузка...