Rozdział 42

Tego ranka Avery postanowiła przejrzeć rzeczy na strychu, wybrać te, które zechce zatrzymać, resztę oddać jakiejś organizacji dobroczynnej, a co już nie będzie się nadawało do niczego, po prostu wyrzucić.

Zabrała się do pracy, jednocześnie rozmyślając o wydarzeniach ostatnich dni. O gazecie i notatce Trudy na marginesie artykułu o śmierci ojca. „Jeszcze 2”. Dwie osoby, które jeszcze nie zginęły? Które znają prawdę o śmierci Sallie Waguespack? Najprawdopodobniej. Przez telefon mówiła, że padają jak muchy, że coraz ich mniej. Ale Trudy mogła liczyć tych, których nienawidziła lub się bała, jak i tych, których uważała za winnych śmierci Sallie i jej synów. Mogła ich wszystkich wrzucić do jednego worka. A to gmatwało tropy.

Tyle możliwości. Niesprawdzonych hipotez.

A Hunter? Jaki on miał w tym udział? Czy rzeczywiście odpowiedział tylko na telefon Trudy, jak twierdził?

Jego wyjaśnienie brzmiało przekonująco. Chciała, żeby to była prawda. W tej chwili nie liczył się obiektywizm, tylko jej emocje i pragnienia.

Zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie dokładnie, jak brzmiała wiadomość, którą zostawił w skrzynce głosowej Trudy. Podał imię, nazwisko, numer telefonu. Ani słowem nie wspomniał, że oddzwania po jej telefonie.

Gdyby się znali, gdyby byli w zmowie, nie musiałby się przedstawiać, Trudy rozpoznałaby jego głos. W każdym razie nie przedstawiałby się imieniem i nazwiskiem: Hunter Stevens.

Avery przeglądała pudło z książkami. Ojciec czytał mnóstwo, połykał wręcz książki. Matka czytała mniej, za to pisała, prowadziła dziennik. Nie rozstawała się z nim, zapisywała w kolejnych zeszytach każdy drobiazg, każde najmniejsze wydarzenie. Kiedyś marzyła, że zostanie pisarką, ale zarzuciła marzenia, została żoną i matką, to jej wystarczało i tego samego oczekiwała od córki. Decyzja Avery o wyjeździe na studia była powodem wielu przykrych, gorzkich scysji.

Może Hunter miał rację. Może dlatego tak rzadko przyjeżdżała do domu, bo nigdy nie rozwiązała konfliktu z matką. Czy czekała na przeprosiny? A może wiedziała, że w kłótniach powiedziała matce zbyt wiele bolesnych słów i potem bała się spojrzeć jej w…

Zaraz! Przecież matka prowadziła takie szczegółowe zapiski. Każde najmniejsze wydarzenie zostało przez nią uwiecznione.

Oczywiście, pomyślała Avery. Dziennik matki. Na pewno napisała o śmierci Sallie Waguespack, o tym, jak morderstwo odbiło się na życiu miasteczka, co na ten temat mówiło się w domu.

Gdzie są te dzienniki? Przeszukała przecież cały dom, wszystkie szafy, komody, półki biblioteczne, lecz nigdzie na nic nie natrafiła.

Jeśli ojciec je zachował, muszą być na strychu.

Przeszukała wszystkie pudła i nic. Czyżby ojciec wyrzucił dzienniki? A może matka zniszczyła je przed śmiercią?

Może Lila będzie coś wiedziała. Avery zerknęła na zegarek i zeszła na dół. Wystukała numer Stevensów. Lila odebrała niemal natychmiast.

– Cześć, tu Avery.

– Avery, a to miła niespodzianka. Co u ciebie?

– Robię porządki w domu, sortuję rzeczy. Nigdzie nie mogę znaleźć dzienników mamy.

– Mój Boże! Popatrz, a ja w ogóle zapomniałam, że pisała dzienniki.

– Ja też. Dzisiaj rano sobie przypomniałam.

– Był czas, że traktowała to bardzo poważnie. Nigdy nie rozstawała się z zeszytem.

– Był czas? Chcesz powiedzieć, że w jakimś momencie zarzuciła pisanie?

– Niech pomyślę. – Lila zamilkła na moment. – Przestała prowadzić dziennik jakoś wtedy, kiedy ty wyjechałaś na studia. Nigdy przedtem nie rozmawiałyśmy na ten temat, ale zauważyłam, że przestała nosić przy sobie zeszyt, więc zapytałam dlaczego, a ona powiedziała, że przestała pisać.

– Gdzie mogą być te dzienniki?

– Pojęcia nie mam – zmartwiła się Lila. – Jeśli nie ma ich w domu, może mama je zniszczyła? A może tata się ich pozbył.

Avery poczuła bolesny ucisk w gardle.

– Nie mogę sobie wyobrazić, że…

– Podziwialiśmy twojego ojca, że znalazł w sobie dość siły. Usunął wszystkie rzeczy mamy, nie mógł wśród nich żyć, to było dla niego zbyt bolesne.

Odezwał się dzwonek przy drzwiach. Avery pożegnała się z Lila i pobiegła otworzyć.

Na progu stał Hunter z mocno zdefasonowaną twarzą.

– Chryste, co się stało?

– Długo opowiadać. Mogę wejść?

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Mam problem, Avery. Ciebie też on dotyczy. Matt dzisiaj rano stwierdził łaskawie, że jestem trupem. Miał rację. Jestem trupem i tylko przy tobie znowu zaczynam żyć.

Wyznanie Huntera spadło na nią tak niespodziewanie, że poczuła kompletną pustkę w głowie. Oparła się ciężko o futrynę.

– Avery, proszę.

Powoli otworzyła drzwi siatkowe, niepewna, czy wpuszcza przyjaciela, czy wroga. Kierował nią odruch. Impuls. A tak naprawdę pragnienie i tęsknota.

– Przygotuję mrożoną herbatę – powiedziała, starając się zapanować nad głosem, i ruszyła do kuchni.

Hunter poszedł za nią. Czuła cały czas jego wzrok na sobie. Przyglądał się, jak nalewa herbatę i dodaje po plasterku cytryny. Odchrząknęła, odwróciła się i podała mu szklankę.

– Rozumiem, że twoja nowa twarz to efekt porannej wizyty Matta – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Owszem – burknął Hunter. – Pobiliśmy się o ciebie.

– Rozumiem – powtórzyła niepewnie.

– Tak?

Avery odwróciła wzrok, zwilżyła usta.

– Chciał wiedzieć, co robiłem przedwczoraj wieczorem.

– Powiedziałeś mu?

– Oczywiście. Siedziałem w domu, pracowałem. Byłem sam. – Hunter odstawił szklankę na blat. – Dzisiaj rano mówiłem prawdę, Avery. Trudy Pruitt zadzwoniła do mnie. Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że chodzi o poradę prawną. Oddzwoniłem do niej. Nigdy nie widziałem tej kobiety na oczy, tym bardziej jej nie zabiłem.

– Matt cię podejrzewa?

– Bardzo chciałby mnie podejrzewać. Avery poczuła, że musi się wstawić za Mattem.

– Wątpię, Hunter. Jesteście przecież braćmi. A on po prostu prowadzi dochodzenie.

– Jeśli takie tłumaczenie ci odpowiada… Nie wpadł na to, żeby sprawdzić nagrania na sekretarce Trudy. Jeszcze nie wpadł. Zamierzasz mu powiedzieć o tej wiadomości?

Nie zamierzała. I to nie tylko dlatego, że wchodząc do przyczepy, naruszyła prawo.

Pokręciła głową.

– Nie.

– Muszę cię o coś zapytać.

– Pytaj.

– Sypiasz z nim?

Avery spojrzała mu w oczy, skrzywiła się.

– Świetne pytanie.

– Zachowuje się, jakby miał jakieś prawa.

– Ty też.

Hunter podszedł bliżej.

– Ale my sypiamy ze sobą.

– My spaliśmy ze sobą – poprawiła go.

– Raz. Poza tym… to takie ważne, czy sypiam z Mattem?

– Świetne pytanie – zrewanżował się Hunter.

– No więc jak, sypiasz z nim?

– Nie. – Przesunęła palcami po posiniaczonej brodzie Huntera. – Kto zadał pierwszy cios?

– On, ale ja go sprowokowałem.

Avery zaśmiała się cicho, nie żeby widziała w bójce braci coś śmiesznego. Po prostu przypomnieli się jej tamci chłopcy sprzed lat.

– Wyglądasz okropnie.

– Powinnaś zobaczyć jego twarzyczkę. Avery znowu się zaśmiała.

– Wracając do tematu. Wierzę, że Trudy Pruitt zadzwoniła do ciebie i że jej nie znałeś.

– Dziękuję. Czy to znaczy, że możemy zamienić formę „spaliśmy” na „sypiamy”?

– Jesteś okropny.

– Jestem ciekawy. Chcę wiedzieć, czy łączy cię coś jeszcze z Mattem.

Na to pytanie odpowiedziała pocałunkiem.

– Co się stało, Hunter? Dlaczego uciekłeś z Nowego Orleanu, wróciłeś do domu? – zapytała, kiedy leżeli w łóżku, spleceni, zmęczeni miłością.

– Do domu? – skrzywił się. – Cypress Springs od dawna nie jest moim domem. Od momentu wyjazdu na studia.

– Jednak wróciłeś.

– Żeby napisać książkę.

– Dlaczego akurat tutaj? – Hunter nie odpowiedział, więc Avery odpowiedziała za niego: – Bo tu czułeś się kiedyś bezpieczny? Bo nie miałeś dokąd pojechać? W obydwu wypadkach oznaczałoby to powrót do domu.

Hunter zaśmiał się kwaśno.

– Raczej powrót do miejsc, od których wszystko się zaczęło. Inaczej mówiąc, był to powrót do zatrutych źródeł.

Avery oparła się na łokciu.

– Wytłumacz mi to.

Miał taką minę, jakby chciał wykręcić się, zrobić unik, ale, o dziwo, zaczął opowiadać:

– Lata spędzone w Nowym Orleanie to były lata życia we mgle. Byłem dobry. Może zbyt dobry. Szybko piąłem się w górę, coraz lepiej zarabiałem, nie przemęczając się specjalnie. Byłem wziętym adwokatem, miałem klientów z najbogatszych sfer. Bawiłem się. Coraz więcej piłem, nie gardziłem też narkotykami. W końcu granica między zabawą i obowiązkami zaczęła mi się zacierać. Brałem od rana. Efekty łatwo przewidzieć: tu nie stawiłem się na rozprawę, tam zapomniałem o jakimś spotkaniu. Początkowo w firmie patrzono na to przez pałce, ale kiedy pewnego dnia przyszedłem na spotkanie z bardzo ważnym klientem pijany, po prostu wywalili mnie. Oczywiście nic do mnie nie docierało. Nie widziałem żadnego problemu. Byłem przekonany, że potrafię kontrolować picie. Ćpanie. Byłem bogiem.

Avery słuchała tego z bólem. Trudno było jej skojarzyć człowieka, którego Hunter jej opisywał, z chłopcem, którego znała jeszcze w Cypress.

– Już nie piłem, chlałem. Przyjaciele odsunęli się ode mnie. Zostawiła mnie kobieta. Nic już mnie nie powstrzymywało, przed nikim już nie musiałem się opowiadać z tego, co robię.

Hunter zamilkł, jakby zmagał się z mrocznymi, bolesnymi wspomnieniami.

Kiedy znowu podjął swoją opowieść, głos mu drżał:

– Pewnego dnia straciłem kontrolę nad kierownicą. Koło szkoły. Dzieci były akurat na boisku. Miałem otwarte szyby w samochodzie, słyszałem śmiechy tych dzieci, ich wesołe piski. A potem jeden krzyk przerażenia. Byłem oczywiście pod wpływem. Samochód rozbił ogrodzenie. Nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem przerażony, co się dzieje, i nic nie mogłem zrobić. Dzieciaki się rozpierzchły. Tylko jeden malec… stał jak sparaliżowany… – Hunter zasłonił oczy dłońmi. – Nauczycielka rzuciła się, odepchnęła go. Sama nie zdążyła już odskoczyć. – Przez jego twarz przebiegł skurcz. – To cud, że jej nie zabiłem. Wyszła z tego z kilkoma złamanymi żebrami, kilkoma powierzchownymi ranami. Codziennie dziękuję Bogu, że tak się skończyło. – Miał łzy w oczach.

– Przyszła potem do mnie. Do mnie, który… Powiedziała, że nie ma żalu, że wybacza. Błagała tylko, żebym nie zlekceważył, nie zmarnował cudu, który się zdarzył. Żebym odmienił swoje życie.

Avery słuchała w milczeniu. Nie musiała pytać. Widziała, czuła, że Hunter wziął sobie do serca słowa nauczycielki. Powieść, którą pisał, była formą rehabilitacji albo zadośćuczynienia, jakkolwiek to nazwać. Teraz rozumiała, dlaczego wrócił do Cypress: żeby odmienić swoje życie, zbudować je od nowa.

– Ten chłopiec… wątpię, czy potrafi teraz bawić się spokojnie na boisku. Czy w ogóle te dzieci potrafią się jeszcze bawić. Czy nie budzą się w nocy z krzykiem? Czy nie wraca do nich tamto przerażenie? Ja nie mogę zapomnieć. Codziennie przeżywam od początku tamten koszmar. Widzę ich buzie, słyszę ich krzyki.

– Tak mi przykro, Hunter – powiedziała zdławionym głosem Avery. – Tak mi przykro.

– Jestem, jak widzisz, chodzącą przestrogą – zakpił. – Zostałem skazany za spowodowanie wypadku w stanie nietrzeźwym. Wyrokiem sądu wysłany na odwyk. Zabrali mi prawo jazdy na dwa tygodnie, zasądzili sto godzin robót publicznych. Śmieszny wyrok.

Gdyby nauczycielka zginęła, dostałby za nieumyślne zabójstwo dożywocie.

W pewnym sensie dostał dożywocie.

– Od tamtego czasu nie miałem w ustach alkoholu. Modlę się codziennie, żeby nigdy już nie sięgnąć po kieliszek.

– Hunter… – Uścisnęła jego dłoń, zacisnęła palce na jego palcach.

– Matt nadal cię kocha.

Chciała zaprzeczyć, ale nie dał jej dojść do słowa.

– To prawda. Nigdy nie przestał cię kochać.

– Dlaczego mi to mówisz?

– Sprowokowałem go dzisiaj, stracił panowanie nad sobą, uderzył mnie pierwszy. Sprawiło mi to jakąś chorą satysfakcję. Kawał drania ze mnie.

Avery uśmiechnęła się nieznacznie.

– Nie jesteś aż taki straszny, jak ci się wydaje.

– Uciekaj, Avery. – W głosie Huntera zabrzmiała niezwykła powaga. – Uciekaj jak najdalej ode mnie. Nie jestem ciebie wart.

– Może ja to osądzę.

– Ryzykowna sprawa. – Też się uśmiechnął, ale w oczach miał smutek. – Nigdy nie byłaś dobrym sędzią ludzkich charakterów.

– Tak uważasz? – Usiadła na łóżku z miną osoby święcie oburzonej. – Wręcz przeciwnie, jestem wytrawnym sędzią ludz… Znowu krwawisz. – Wcześniej, zanim zaczęli się kochać, wyjęła mu kilka odłamków szkła z pleców, przemyła rany i opatrzyła, ale z największej, pod łopatką, sączyła się jeszcze krew. – Poczekaj, przyniosę porządny bandaż. Powinien być jakiś w apteczce w łazience taty. – Pogroziła mu palcem. – Nie ruszaj się.

– Tak jest, siostro Chauvin.

Weszła do sypialni rodziców.

Niezasłane łóżko.

Powinna była je zasłać albo zdjąć pościel. Zbyt boleśnie przypominało o śmierci ojca.

Jego ostatni wieczór.

Niezasłane łóżko.

Avery zasłoniła usta dłonią. Ojciec był w piżamie. Wcześniej zażył tabletkę nasenną. Potem położył się do łóżka. Po co miałby przebierać się do snu, kłaść do łóżka, skoro zamierzał skończyć z sobą? Układać się w pościeli, żeby za chwilę wstać, wzuć kapcie i pójść do garażu?

Bez sensu.

Zamknęła oczy, usiłując pozbierać myśli.

A może wszystko wyglądało inaczej?

Ojciec kładzie się. Może nawet zasypia po zażyciu halcionu. Ktoś zaczyna dzwonić, dobijać się do drzwi. Ojciec się budzi. Sama czasami używała halcionu, jeśli chciała zasnąć w samolocie, i budziła się po nim bez trudu.

A więc ojciec się budzi. Może myśli, że to ktoś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy. Nakłada kapcie i schodzi na dół. A tam, pod drzwiami, czeka już wróg. Ktoś, kogo ojciec dobrze zna, komu ufa.

Więc ojciec otwiera drzwi.

Jest trochę zaspany, trochę oszołomiony po tabletce. Daje się łatwo zaskoczyć i obezwładnić. Jak?

Sekcja nie wykazała żadnych poważnych obrażeń. Nie mogli go zatem ogłuszyć, nie mogli też skrępować, bo ułożenie zwłok by to zdradziło, zresztą po wybuchu pożaru czołgał się jeszcze do drzwi.

Wreszcie wpadła, jak się to mogło stać. Paralizator. Jej przyjaciółka w Waszyngtonie miała taki i namawiała Avery, żeby też sprawiła sobie coś takiego, zamiast nosić gaz w kieszeni. Paralizator unieszkodliwia człowieka na kilkanaście minut, nie pozostawiając żadnych widocznych śladów na ciele.

Wystarczający czas, żeby morderca zdążył przenieść ojca do garażu, oblać go olejem, podpalić.

Zgubił kapeć na ścieżce.

To dlatego nie zatrzymał się i nie wzuł go na powrót. Nie mógł. Niesiono go.

W garażu czekał już przygotowany olej. Morderca oblał ojca, rzucił zapałkę i wyszedł.

A ojciec zginął w płomieniach.

– Co się stało? Odwróciła się do Huntera.

– Wiem, jak to się stało. Wiem już, jak go zabili.

Загрузка...