Zawiózł ją na teren dawnych zakładów spożywczych Old Dixie. Część hal spłonęła doszczętnie w pożarze, który przed laty doprowadził do upadku spółki, część zabudowań zachowała się niemal nietknięta.
Długo szli w ciemnościach. Matt musiał dobrze znać drogę, bo prowadził Avery pewnie, ani razu nie zawahał się, jaki wybrać kierunek, dokąd kierować kroki. W pewnym momencie szepnął jej do ucha:
– Uważaj, teraz będziemy musieli wejść na górę. Stąpaj ostrożnie i pamiętaj, że idziesz na spotkanie z moimi generałami.
– Niech cię piekło pochłonie! Matt zaśmiał się niemal radośnie.
– Już pochłonęło. I mnie, i ciebie, nie sądzisz? Owszem, sądziła, ale nie zamierzała dzielić się z nim tą myślą.
Dotarli na piętro, pokonali długi korytarz, jeden, potem drugi, wreszcie zatrzymali się przed zamkniętymi na kłódkę drzwiami.
– Wchodź. – Otworzył drzwi i pchnął ją do środka tak mocno, że upadła na podłogę jak kłoda, ręce miała wszak skute za plecami, uderzając brodą o beton.
Z jakiegoś powodu rozśmieszyło to bardzo Matta.
– Ty sukinsynu! – warknęła, podnosząc się z trudem. – Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś. Skończysz w więzieniu albo w zakładzie dla psychicznie chorych!
Matt ze śmiechem zatrzasnął drzwi.
– Nie marnuj energii – doszedł ją szept gdzieś zza pleców.
– Gwen?
– Tak, to ja.
Avery rozejrzała się niepewnie po mrocznym wnętrzu.
– Gdzie jesteś?
– Tutaj.
Teraz ją dostrzegła, skuloną w kącie na podłodze. Podbiegła do niej, uklękła obok.
– Bogu dzięki. Tak bardzo się bałam. Myślałam, że ty…
– Że nie żyję – dokończyła za nią Gwen. – Też tak myślałam.
Dopiero teraz, kiedy oczy przywykły do mroku, Avery zobaczyła zaschniętą w strup krew na skroni Gwen, skrwawione włosy… Nie miała nawet siły pytać, jak i kiedy Matt ją zranił. Zresztą z góry znała odpowiedź. Poszedł po Gwen do pensjonatu. Dostał się do jej pokoju…
– Wydostaniemy się stąd – szepnęła. – Powiedział mi, że Siedmiu ma zadecydować o moim losie. Pewnie spotykają się tu dzisiaj.
– On nas zabije.
– Nie myśl o tym, Gwen. – Avery omiotła spojrzeniem wnętrze, kiedyś zapewne służące za magazyn, sądząc po zachowanych rzędach regałów. – Sprawdzałaś, czy nie ma stąd jakiejś drogi ucieczki?
– Żadnej.
– Jesteś pewna?
– Tak… Nie chcę umierać, Avery. Nie teraz. Nie tak.
– Nie wolno się poddawać. Za nic. Wtedy na pewno zginiemy. Możesz wstać?
Gwen kiwnęła głową i opierając się o ścianę, dźwignęła się z podłogi.
– Mamy tylko jedną szansę – zaczęła Avery, z góry wiedząc, że jej plan zabrzmi żałośnie. – Obezwładnić go, kiedy po nas przyjdzie. Jedna rzuci się na niego, druga odbierze mu broń.
Jasne. Jakie to proste. Obezwładnić. Jedna się rzuci. Druga zabierze broń. Jedna z rękami skutymi na plecach, druga z raną w głowie.
Spojrzała na metalowy regał pod ścianą.
– Gwen, spróbujmy, może uda nam się ruszyć ten regał.
Jakoś wspólnymi siłami, Gwen używając dłoni, Avery ramion, odsunęły ciężki regał na tyle, że mogły się za nim schować niczym w norze. Było tu ciasno, zupełnie ciemno. I bezpiecznie.
Nawet jeśli poczucie bezpieczeństwa było tylko złudzeniem.