Rozdział 18

Czekała pod biurem doktora Harrisa. Ustawiła terenówkę w strategicznym miejscu, tuż przy wjeździe na parking, spuściła szybę i cierpliwie czekała.

Dokładnie za pięć trzecia na parking wjechał samochód prowadzony przez jakąś kobietę. Avery zsunęła się w fotelu, by tamta jej nie zauważyła – w każdym razie nie od razu.

Kobieta wyłączyła silnik, zerknęła w lusterko, poprawiła włosy, wreszcie wysiadła. Dopiero teraz Avery mogła się jej przyjrzeć.

Aż wstrzymała oddech z wrażenia.

Ta sama, która pojawiła się na czuwaniu. Ta, której tak bacznie przyglądała się „Czarna Siódemka”, jak Avery nazwała w myślach grupkę tajemniczych mężczyzn.

Wyskoczyła z terenówki, zatrzaskując z rozmachem drzwiczki. Widziała, jak kobieta zatrzymuje się, odwraca. Jak na jej twarzy pojawia się zdumienie, potem jawne niezadowolenie.

– Musimy porozmawiać – oznajmiła stanowczym tonem Avery.

– Przepraszam?

– Niech pani nie udaje. Była pani na czuwaniu. Teraz tutaj. Podaje się pani za moją siostrę. Chciałabym wiedzieć, dlaczego.

Nieznajoma już otworzyła usta, jakby chciała wszystkiemu zaprzeczyć, ale zmieniwszy zdanie, wskazała na stół piknikowy pod wielkim dębem.

– Usiądźmy na chwilę.

Usiadły. Avery przyjrzała się jej. Była szczupła, wysoka, jasnowłosa, mniej więcej w tym samym wieku co ona.

– Nazywam się Gwen Lancaster. Przepraszam, że panią zdenerwowałam. Wiem, że to dla pani trudny czas. Ja sama… niedawno straciłam brata.

Na Avery ten wstęp nie zrobił najmniejszego wrażenia.

– Znała pani mojego ojca?

– Nie.

– Wolno zapytać, dlaczego w takim razie była pani na czuwaniu, a teraz pojawiła się tutaj?

– Pierwszy raz jestem w Cypress Springs. Ładne miasteczko. Przyjechałam tutaj, bo zbieram materiały do swojej pracy. Piszę doktorat z socjopsychologii. Na Tulane University.

– Godne pochwały. Ale co to ma wspólnego ze śmiercią mojego ojca?

– Jeśli pani powiem, wysłucha mnie pani bez zdziwienia? Bez uprzedzeń?

– Nie wiem.

– Proszę dać mi przynajmniej szansę. – Gwen Lancaster oparła dłonie na stole. – Tytuł mojej pracy brzmi „Zbrodnia i kara. Pozaprawne formy zaprowadzania ładu na przykładzie małych miasteczek amerykańskich”.

Zamilkła. Czy obmyślała swoje kłamstwo? Avery w pracy dziennikarskiej bezustannie spotykała ludzi, którzy fabrykowali jakieś wersje jakichś wydarzeń, mącili i dla różnych powodów uciekali od prawdy.

– Wcześniej – podjęła Lancaster – zajmowałam się psychologią grup, dynamiką działań grupowych. Zawsze fascynowało mnie, jak to się dzieje, że przeciętny, spokojny obywatel nagle staje się samozwańczym rycerzem ładu i sprawiedliwości. Dlaczego mieni się egzekutorem prawa albo sam zaczyna je stanowić. Wigilanci, bo tak się ich fachowo określa, to zazwyczaj ludzie kierujący się surowym kodeksem moralnym. Tylko oni widzą prawdziwe zło, tylko oni są czujni. Rekrutują się spośród osób o skrajnych poglądach, które chcą przebudować cały świat za jednym zamachem, że pozwolę sobie na grę słów.

Avery zaintrygowały słowa Gwen.

– Jak Timothy McVeigh, który wysadził w powietrze rządowy budynek w Oklahoma City?

– Tak. To doskonały przykład wigilantyzmu, choć akurat McVeigh działał w pojedynkę. Wigilanci dlatego są tak niebezpieczni, bo fanatycznie wierzą w słuszność swojej sprawy. Gotowi są oddać za nią życie. Dla nich cel uświęca środki. Każde działanie jest usprawiedliwione. Nie cofną się przed niczym, jeśli tylko mogą wyplenić to, co w ich oczach uchodzi za zło.

Avery ze zrozumieniem pokiwała głową.

– Wszystkich ekstremistów podciąga pani pod jedną kategorię? Religijnych, jak afgańscy Talibowie, politycznych, jak ludzie z Al-Kaidy?

– Także innych fanatyków, jak biali suprematyści czy surwiwaliści. Żyją w przekonaniu, że zewsząd czyha niebezpieczeństwo, więc trzeba być przygotowanym, gromadzić siły, broń, zapasy żywności. Kolor skóry czy przynależność etniczna nie grają tu żadnej roli.

– Po co właściwie pani przyjechała?

– Ktoś opowiedział mi o Cypress. Że to wzorcowe miasteczko. Zacne, spokojne, bogobojne. Kiedy zaczęła wzrastać przestępczość, mieszkańcy, zamiast uciec się do zwykłych środków, sami zaczęli wymierzać sprawiedliwość, ferować wyroki. Ukonstytuowała się samozwańcza grupa, która kontrolowała mieszkańców. Przestępczość spadła, co przekonało samozwańców o słuszności ich działań. Zaczęłam więc szukać materiałów na ten temat.

Kiedy Gwen skończyła, Avery parsknęła śmiechem.

– Wigilanci? W Cypress? Chyba pani żartuje. To jakiś absurd.

Chciała odejść, ale Gwen chwyciła ją za rękę.

– Proszę mnie wysłuchać. Grupa powstała pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w Cypress gwałtownie wzrosła przestępczość. Potem się rozwiązała: pojawiły się konflikty wewnętrzne, ktoś z członków podobno zagroził, że zawiadomi władze o bezprawnych poczynaniach grupy.

Pod koniec lat osiemdziesiątych? Wtedy właśnie zginęła Sallie Waguespack…

Gdyby nie znalezione w rzeczach ojca wycinki, pewnie zlekceważyłaby hipotezy Gwen Lancaster, teraz jednak gotowa była uwierzyć. W jej opowieści mogło być coś z prawdy.

Ale żeby od razu wigilanci? Czy mieszkańcy Cypress mogli być aż tak zdeterminowani, by brać prawo w swoje ręce? Jej znajomi, jej przyjaciele? Nie była w stanie sobie tego wyobrazić.

– Grupa była niewielka, ale miała świetnie zorganizowaną siatkę informatorów. Obserwowano zachowania mieszkańców, czytano przychodzącą i wychodzącą korespondencję, kontrolowano ludzi na każdym kroku. „Występnych” ostrzegano.

– Ostrzegano? Chce pani powiedzieć: grożono? Gwen skinęła głową.

– Jeśli to nie skutkowało, grupa przystępowała do działania. Bojkotowano sklepy i firmy, piętnowano pojedyncze osoby, niszczono własność. W różnym stopniu całe miasteczko brało w tym udział.

– Całe miasteczko? – zdumiała się Avery. – Trudno mi w to uwierzyć.

– Owszem. Siła takich działań polega na tym, że nikt osobiście nie czuje się odpowiedzialny, ciężar rozkłada się równo na całą zbiorowość. Znacznie łatwiej wtedy karać i zastraszać.

Avery pokręciła głową.

– Wychowałam się tutaj i nigdy o niczym podobnych nie słyszałam.

– Początki są niewinne, jak niewinna może się wydawać Straż Obywatelska. A potem sprawy wymykają się spod kontroli i każdy, kto nie stosuje się do narzuconych norm, jest automatycznie wykluczany, naznaczony. Grupa łamała podstawowe prawo konstytucyjne, jakim jest wolność jednostki.

– Nikt nie trafił do więzienia?

– Nikt. Wszyscy solidarnie milczeli. To bardzo typowe. – Gwen nachyliła się ku Avery, zniżyła głos. – Nazywali się Siódemką.

„Czarna Siódemka”. Grupka, która obserwowała Gwen w czasie czuwania.

Siedmiu ubranych na czarno mężczyzn. Zbieg okoliczności, powiedziała sobie.

– Co to ma wspólnego z moim ojcem? – zapytała. – Dlaczego udaje pani moją nieistniejącą siostrę?

– Usiłuję zweryfikować posiadane informacje. Pani ojciec pasuje do profilu.

– Mój ojciec nie żyje, pani Lancaster.

– Pasuje do profilu – powtórzyła Gwen. – Biały mężczyzna, urodzony i wychowany w Cypress Springs. Szanowany obywatel, znana w miasteczku postać.

Avery zesztywniała.

– Chce pani powiedzieć, że mój ojciec należał do grupy Siedmiu?

– Tak.

Avery wstała gwałtownie. Wprost trzęsła się z oburzenia.

– Nie – oznajmiła krótko. – Nigdy nie zaangażowałby się w coś podobnego. Nigdy!

– Proszę poczekać. – Gwen także się podniosła. – Proszę mnie wysłuchać. Jest coś…

– Usłyszałam już wystarczająco dużo. – Avery chwyciła torebkę. – Co innego być uczciwym, a zupełnie co innego uważać się za uczciwego. I pani to doskonale rozumie, pani Lancaster. Mój ojciec był człowiekiem zasad. Całe życie poświęcił jednemu: niesieniu pomocy ludziom. Czynił dobro, ale nigdy nie osądzał innych. Pani obraża jego pamięć, sugerując, że mógł mieć coś wspólnego z tymi brudnymi fanatykami.

– Nie rozumiemy się. Gdyby zechciała pani tylko wysłu…

– Rozumiem, pani Lancaster. Dość już od pani usłyszałam. Proszę się trzymać ode mnie z daleka. Jeśli nadal będzie próbowała pani węszyć w moich rodzinnych sprawach, pójdę na policję. Jeśli usłyszę, że sieje pani pomówienia, oczernia mojego ojca, pozwę panią do sądu.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i odeszła.

Загрузка...