Rozdział 31

Avery oczekiwała, że Gwen oddzwoni do niej najpóźniej w czwartek wieczorem, w kilka godzin po tym, jak pozostawiła wiadomość w poczcie głosowej. Tymczasem Gwen nie odezwała się ani w czwartek, ani w piątek. Avery zaczęła się niepokoić. Zadzwoniła jeszcze raz i powtórnie zostawiła wiadomość.

Właśnie zamierzała wybrać się do pensjonatu Landry’ego, kiedy odezwał się dzwonek przy drzwiach. Pewna, że to Gwen, pobiegła otworzyć.

Zobaczyła w progu Buddy’ego.

– Witaj, dziecino. – Wysoko uniósł przykryty serwetką koszyk. – Lila prosiła, żebym ci to podrzucił.

Avery przyjęła koszyk, choć miała wrażenie, że wcale nie zasłużyła na tyle troski ze strony Stevensów.

– Co tam jest?

– Słynne mufinki z jagodami, za które Lila zbiera nagrody na wszystkich konkursach.

Właściwie Buddy nie musiał odpowiadać, bo z kosza unosił się wspaniały zapach.

– Jak ona się czuje?

– Dużo lepiej. Znowu przejęła rządy w kuchni. – Otarł chusteczką kark. – Gorąco dzisiaj. Zapowiadają rekordowe temperatury jak na tę porę roku.

– Wchodź, Buddy. Napijesz się czegoś zimnego.

– Nie będę się certował. Wypiłbym szklankę wody z lodem.

Ruszył za Avery do kuchni, po drodze omiatając spojrzeniem panujący w domu bałagan: opróżnione półki, sterty kartonów na podłodze, ubrania wyjęte z szaf.

– Widzę, że ostro zabrałaś się do pracy.

– Może nie tak ostro, jak bym chciała, ale zabrałam się. – Avery przygotowała Buddy’emu wodę z lodem i cytryną. – Ciągle mam za mało czasu, a agentka siedzi mi na głowie, bo już znalazła chętnego na nasz dom.

Buddy upił spory łyk.

– To wspaniały dom, świetna lokalizacja. Kiedy sobie pomyślę, że… – Nie dokończył zdania, nerwowym gestem przełożył szklankę z jednej dłoni do drugiej, zupełnie jak nie Buddy. – Nie myślałaś o tym, żeby go zatrzymać? Może zostaniesz w Cypress Springs? Zaczynam się już przyzwyczajać, że znowu jesteś z nami. Nic chcemy, żebyś wyjeżdżała.

Miał naprawdę smutną minę. Wzruszył ją. Jak to możliwe: z jednej strony czuć do tych ludzi takie przywiązanie, z drugiej podejrzewać ich o czyny najpodlejsze, najbardziej niegodziwe, jak morderstwa. Co się z nią dzieje?

– Wiele o tym myślałam, ale nie podjęłam jeszcze decyzji.

– Mogę cię jakoś przekonać?

– Nie musisz mnie przekonywać, już sam z siebie jesteś wystarczająco mocnym argumentem. – Pocałowała go w policzek, a Buddy aż pokraśniał z zadowolenia.

– Lila mówiła mi, że byłaś u niej.

– Tak. – Avery sobie też nalała wody. – Bardzo miła wizyta.

– Spędziłaś też trochę czasu z Cherry. Uśmiech zniknął z twarzy Avery.

– Co takiego? – zmartwił się Buddy.

– Nic. Cherry świetnie strzela. Patrzyłam na nią z podziwem.

– A i owszem. Uważam, że byłby z niej bardzo dobry glina.

Avery zdziwiła się.

– Zachęcałeś ją?

– Tak – przyznał Buddy z westchnieniem. – Ale wiesz, jak to jest u nas, na Południu. Zakorzenione stereotypy na temat płci, na temat ról męskich i żeńskich, co kobiecie wypada, czego nie wypada. Nasze drogie panie wychodzą za mąż, rodzą dzieci, a jeśli już decydują się pracować, wyrwać z domu, wybierają tak zwane kobiece zawody.

Jak catering, ale broń Boże służba w policji. Dziennikarstwo też jest na cenzurowanym. Czego jej matka nie robiła, żeby ją odwieść od studiów dziennikarskich…

– Wiem, Buddy, jak to jest.

– Wyglądasz na zmęczoną – zauważył z troską w głosie.

Avery szybko odwróciła wzrok.

– Źle sypiam. – To przynajmniej była prawda, nie powiedziała tylko, dlaczego źle sypia, co ją dręczy po nocach.

– Trudno się dziwić. Daj sobie trochę czasu. Czas leczy rany.

Zapadło milczenie. Buddy upił kolejny łyk wody, zadzwoniły kostki lodu w szklance.

– Rickey mówił mi, że byłaś w redakcji „Gazette”. – Opuścił na moment wzrok, po czym spojrzał na Avery ze współczuciem. – Znalazłaś to, czego szukałaś?

A więc Rickey po jej wyjściu dzwonił do Buddy’ego. Domyślił się, czego szukała. Pytała go o Siedmiu…

Buddy wiedział też prawdopodobnie, że rozmawiała z Benem Mitchellem i z doktorem Harrisem. W małym miasteczku nic nie utrzyma się w tajemnicy.

A jednak miasteczko miało swoją wielką tajemnicę. Jeśli oczywiście jej podejrzenia były uzasadnione.

– Porozmawiaj ze mną, Avery. Powiedz, co się dzieje. Bardzo bym chciał, ale nie będę mógł ci pomóc, jeśli nie dowiem się, o co chodzi.

Szef poradził jej, żeby zwróciła się do ludzi, którym ufa.

Buddy’emu ufała całkowicie. Nigdy jej nie zawiódł, nie wyrządził żadnej przykrości. Zawsze mogła na nim polegać.

– Mogę… zadać ci jedno pytanie, Buddy?

– Możesz mnie pytać, o co tylko zechcesz, dziecinko. Zawsze.

– Rozmawiałam z Benem Mitchellem, biegłym z biura marszałka straży pożarnej. Powiedział coś, co nie daje mi spokoju.

– Mów.

Wzięła głęboki oddech.

– Mitchell znalazł kapeć taty na ścieżce do garażu. Uznał, że tata drugi kapeć miał na nodze i że ten spłonął razem z ubraniem. Tak było rzeczywiście?

Buddy zmarszczył czoło, zastanawiał się przez moment.

– Tak. Jeśli chcesz znać szczegóły, możemy zajrzeć do mojego raportu.

– To nie… – Szukała właściwych słów. – Czy nic cię nie zastanowiło? – Sądząc po jego minie, Buddy najwyraźniej nie rozumiał, o co jej chodzi. – Widzę, że nic.

– Mogłabyś mówić jaśniej? Gubię się w tych niedopowiedzeniach. Do czego zmierzasz?

– Sama nie wiem. Myślę, że… Kłamstwo. Doskonale wiedziała.

Dalej, powiedz to wreszcie, Avery. Powiedz wprost. Wyrzuć z siebie.

– Myślę, że tata nie popełnił samobójstwa. W pierwszej chwili Buddy w ogóle nie zareagował, jakby przytłoczyły go słowa Avery, jakby nie mógł się z nimi uporać. Milczał. Wreszcie spojrzał na nią jakoś dziwnie.

– Chodzi o ten kapeć?

– Tak… ale nie tylko. Znałam mojego ojca. On tego nie mógł zrobić.

– Avery…

Gdy usłyszała litość w głosie Buddy’ego, natychmiast się zjeżyła.

– Ty też go znałeś. Kochał życie. Cenił je i szanował. Nie mógł, po prostu nie mógł tego zrobić. Nie uwierzę.

– Zdajesz sobie sprawę, co mówisz? Skoro twierdzisz, że nie popełnił samobójstwa, musiał zostać zamordowany, czy tak?

Avery oblała się rumieńcem. Stała naprzeciwko Buddy’ego, patrzyła mu w oczy i czuła się jak ostatnia idiotka. Nie była w stanie dobyć głosu. Kiwnęła tylko głową.

– Kwestionujesz wyniki dochodzenia, które przeprowadziłem?

– Nie, ale mogłeś coś przeoczyć. Doktor Harris mógł coś przeoczyć.

– Pokażę ci raport, jeśli to ma ci w czymś pomóc.

Owszem, to mogło jej pomóc.

– Dziękuję bardzo, Buddy.

Westchnął ciężko, jakby podjął właśnie jakąś ważną decyzję.

– Dlaczego to robisz, dziecino?

– Słucham?

– Twój ojciec nie żyje. Popełnił samobójstwo. Nic go nie wskrzesi.

– Wiem. Ja tylko…

– Kochamy cię. Jesteś jedną z nas. Nie czujesz tego? Nie czujesz żadnej więzi z nami, z tym miastem?

Łzy cisnęły się jej do oczu.

Jej przyjaciele z Cypress Springs. Ludzie, od których zaznała wyłącznie dobra. Kiedy po tylu latach tu przyjechała, przyjęli ją z otwartym sercem. Stevensowie byli dla niej jak rodzina. Teraz już jedyna rodzina, poza nimi nie miała nikogo bliskiego.

Dobrze było wrócić w rodzinne strony. Buddy miał rację. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuła serdeczną więź z ludźmi i z miejscami. Tutaj wyrosła, wśród nich… Nie chciała tego tracić, przekreślać.

Powiedziała to głośno i dodała:

– Gdybym tylko mogła się pogodzić z… Gdybym nieczuła się tak… – Właśnie, jak? Zagubiona. Dręczona wątpliwościami. Winna.

Tak, przede wszystkim winna.

Buddy odstawił szklankę, podszedł do Avery, położył jej dłonie na ramionach, spojrzał w pełne łez oczy.

– Nie przyczyniłaś się w żadnym stopniu do śmierci ojca. To nie twoja wina.

– To… dlaczego to zrobił? Buddy mocniej zacisnął palce.

– Avery – zaczął łagodnym tonem – być może nigdy się nie dowiesz. On odszedł, a my nie wiemy, co myślał. Musisz pogodzić się z jego śmiercią i próbować żyć dalej.

– Nie wiem, czy potrafię. – W jej głosie zabrzmiała zupełna bezradność. – Chcę… naprawdę chcę, ale…

– Daj sobie trochę czasu. Bądź dobra dla siebie. Trzymaj się z daleka od takich ludzi jak Gwen Lancaster. Ona gotowa cię zniszczyć, choć sama o tym nie wie. To niezrównoważona kobieta.

Raczej zdesperowana, pomyślała Avery.

– Matt też się martwi o ciebie – ciągnął Buddy.

– Cały czas zajmuje się sprawą McDougala. To nie pierwszy taki wypadek. Kilka miesięcy temu zaginął bez śladu pewien chłopak.

– Tom Lancaster.

– Tak. – Buddy opuścił ręce, cofnął się o krok.

– Dwie podobne sprawy. Zbyt podobne. Niemożliwe, żeby nie istniał między nimi jakiś związek. I jeszcze morderstwo na Elaine St. Claire. Tu już nie mam pewności co do związku, ale bierzemy pod uwagę i taką możliwość. W końcu w Cypress Springs takie rzeczy się nie zdarzają.

– Za to zdarzają się inne. Buddy zachmurzył się.

– Słucham?

– Nie zauważyłeś, ile było nagłych zgonów w ostatnich miesiącach? Wypadki, samobójstwa…

Buddy sposępniał jeszcze bardziej.

– To akurat zdarza się wszędzie. Każde miasto ma swoje…

– Co powiesz o śmierci Pete’a Trimbele’a? Przez całe życie był farmerem. Jak to możliwe, żeby wpadł pod własny traktor?

– Znaleźliśmy w kabinie traktora prawie pustą butelkę whisky. Pete miał we krwi ponad trzy promile alkoholu, musiał być w sztok pijany.

– A Dolly Framer? W „Gazette” napisano, że się powiesiła. Tymczasem ta kobieta miała po co żyć. Miała wszystko.

– Mąż ją zostawił. Uciekł z sekretarką. Tego już „Gazette” nie podała.

– A Sal?

– Tragiczny przypadek. Postrzelił go ktoś, kto musiał mieć pierwszy raz strzelbę w ręku, w dodatku nie potrafił odróżnić człowieka od jelenia. Kiedy ten ktoś zorientował się, co zrobił, po prostu uciekł.

– Zbyt wiele śmierci, Buddy. – Avery była na granicy histerii. – Dlaczego tak wiele… śmierci?

– Taki los, dziecino – powiedział łagodnie. – Ludzie odchodzą.

– Tyle osób? W tak krótkim czasie? W tak tragiczny sposób?

Buddy zamknął jej dłonie w swoich.

– Gdyby nie twój ojciec, nie widziałabyś w tym nic niezwykłego, prawda? Gdyby nie rojenia pogrążonej w rozpaczy kobiety, żaden z tych zgonów nie budziłby wątpliwości, podejrzeń, czy nie tak?

Ta kobieta to Gwen Lancaster? Czy ona sama? Boże, do jakiego stanu się doprowadziła… Łzy, nie mogła ich już powstrzymać, potoczyły się po policzkach.

Buddy objął ją ramieniem i przytulił do piersi.

– Gwen Lancaster spotkało wielkie nieszczęście. Jej brat zaginął, prawdopodobnie nie żyje. Bardzo jej współczuję. Sam cierpię, bo straciłem najlepszego przyjaciela. Ona straciła brata, to musi być niewyobrażalny ból. – Odsunął się trochę i spojrzał Avery w oczy. – Ludzie, których spotkało wielkie nieszczęście, robią różne rzeczy, wierzą w różne rzeczy, które… nie muszą być prawdą. Szukają lekarstwa na cierpienie, na ból, uciekają przed poczuciem winy, wyrzutami sumienia. Ufaj tym, których kochasz. I którzy kochają ciebie. Nie słuchaj kobiety, której nawet nie znasz. – Otarł jej łzy z twarzy. – To małe miasto, Avery. Ludzi tutaj łatwo zrazić. Przestań bawić się w reporterkę z Waszyngtonu, bo gotowi zapomnieć, że jesteś stąd, że jesteś jedną z nich, i zaczną traktować cię jak obcą. Nie chciałabyś tego, prawda?

Słowa Buddy’ego, chociaż wypowiedziane łagodnym, ojcowskim tonem, zabrzmiały jak pogróżka. Jak ostrzeżenie: poniechaj, zrezygnuj, zapomnij, nie drąż tego, czego drążyć nie należy.

– Nie rozumiem. Mówisz…

– To tylko przyjacielska rada, dziecino. Tylko rada, nic więcej. – Pocałował ją w czoło i odsunął się. – Należysz do rodziny, Avery. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

Загрузка...