Rozdział 50

Kiedy na miejscu pojawiła się ekipa techniczna z biura szeryfa, Matt odwiózł Avery do domu rodziców. Po drodze zrelacjonowała mu szczegółowo wydarzenia ostatnich dni. Opowiedziała o nocnej wizycie w przyczepie Trudy, o wiadomości pozostawionej przez Huntera w skrzynce głosowej, o kartce z nazwiskiem Owen znalezionej pod klawiaturą komputera. O dziwnej zbieżności między jego powrotem do Cypress i plagą gwałtownych zgonów. O „fantach” ukrytych w komodzie.

Żegnając się z Mattem pod Ranczerówką, zobaczyła łzy w jego oczach.

Musiał być to dla niego straszny cios. Hunter, jego brat bliźniak, druga połowa…

– Matt, tak strasznie mi przykro. Nie wiem, co powiedzieć.

– Ciii. – Uniósł jej dłoń do ust. – Będzie jeszcze czas o tym porozmawiać. Muszę już jechać. Lila i Cherry zaopiekują się tobą. – Zerknął w stronę ganku. – Już na ciebie czekają. Przyjadę później.

Lila i Cherry przywitały ją z otwartymi ramionami, serdecznie, wylewnie. Wiedziały już o podpaleniu, ale Avery nie chciała rozmawiać na ten temat, snuć głośnych domysłów, kto i dlaczego to zrobił.

– Biedne maleństwo – rozczuliła się Lila.

– Połóż się, kochanie. Może uda ci się zasnąć na trochę. Przydałaby ci się drzemka. – Spojrzała na Cherry. – Zaprowadź Avery do pokoju gościnnego, przygotuj czyste ręczniki i przybory toaletowe. – Kiedy ruszyły na górę, zawołała za nimi:

– Kolacja o szóstej. Makaron zapiekany z serem, na deser placek z jagodami.

Avery uśmiechnęła się blado, chociaż nie wyobrażała sobie, że mogłaby przełknąć cokolwiek. Cherry pokazała jej pokój, po czym zniknęła, by po chwili pojawić się z ręcznikami, ubraniem na zmianę i koszyczkiem przyborów toaletowych.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, proś śmiało, nie krępuj się.

– Dziękuję, Cherry. Jesteście wszyscy tacy dla mnie dobrzy.

Kiedy została sama w pokoju, przed oczami stanął jej rodzinny dom trawiony płomieniami. Zgliszcza.

Jeszcze nigdy nie czuła się tak strasznie, tak okrutnie oszukana jak teraz.

Jak mogłeś, Hunter?

Westchnęła ciężko i poszła do łazienki.

Pół godziny później wyszła stamtąd wykąpana, ubrana w spodnie i T-shirt, które pożyczyła jej Cherry. Wyciągnęła się na moment na łóżku, zamknęła oczy.

I w tej samej chwili odezwał się jej telefon komórkowy. Poderwała się i wyłowiła aparat z torebki, nie patrząc nawet na wyświetlacz.

– Gwen, co…

– Pani Chauvin? Co za zawód.

– Tak?

– Mówi Harris. Przepraszam, że tak długo to trwało, ale miałem kłopoty z odszukaniem dokumentów, które panią interesują.

Słuchała, nic nie rozumiejąc. Harris? Dlaczego on…? Dopiero po chwili przypomniała sobie. Prawda, prosiła go przecież o wyniki autopsji Sallie Waguespack. Mój Boże, miała wrażenie, że od porannej rozmowy z koronerem minęły całe wieki.

– Jest tam pani?

– Tak. Przepraszam. Miałam ciężki dzień.

– Ja też… Niestety, nie mam dla pani dobrych wiadomości. Nie przeprowadzono sekcji Sallie Waguespack.

– Nie przeprowadzono? Ale w przypadku morderstwa to chyba wymóg?

– Owszem. Sam jestem zdziwiony, niemniej koroner uznał, że tym razem autopsja nie jest konieczna. Sprawcy zginęli. Nie było podstaw do wszczęcia procesu. Nikt nie żądał orzeczenia o przyczynie zgonu, a policja i bez tego miała wystarczającą ilość dowodów, łącznie z narzędziem zbrodni i odciskami palców.

– Sprawa zamknięta – mruknęła Avery pod nosem, a głośniej dodała: – Pan postąpiłby tak samo?

– Ja? Nie. Ale ja mam swoje żelazne zasady albo idiosynkrazje, jak kto woli… no, uczulenie, wręcz obsesję. Kiedy idzie o zejście śmiertelne, nic dla mnie nie jest oczywiste. – Harris przerwał, odchrząknął, jakby chwilę się wahał. – Mam jeszcze jedną wiadomość, która panią zaskoczy. Doktor Badeaux nie wykonywał obowiązków koronera w tej sprawie.

Avery wyprostowała się.

– Więc kto?

– Pani ojciec, Avery. Doktor Phillip Chauvin.

Загрузка...