Kiedy na miejscu pojawiła się ekipa techniczna z biura szeryfa, Matt odwiózł Avery do domu rodziców. Po drodze zrelacjonowała mu szczegółowo wydarzenia ostatnich dni. Opowiedziała o nocnej wizycie w przyczepie Trudy, o wiadomości pozostawionej przez Huntera w skrzynce głosowej, o kartce z nazwiskiem Owen znalezionej pod klawiaturą komputera. O dziwnej zbieżności między jego powrotem do Cypress i plagą gwałtownych zgonów. O „fantach” ukrytych w komodzie.
Żegnając się z Mattem pod Ranczerówką, zobaczyła łzy w jego oczach.
Musiał być to dla niego straszny cios. Hunter, jego brat bliźniak, druga połowa…
– Matt, tak strasznie mi przykro. Nie wiem, co powiedzieć.
– Ciii. – Uniósł jej dłoń do ust. – Będzie jeszcze czas o tym porozmawiać. Muszę już jechać. Lila i Cherry zaopiekują się tobą. – Zerknął w stronę ganku. – Już na ciebie czekają. Przyjadę później.
Lila i Cherry przywitały ją z otwartymi ramionami, serdecznie, wylewnie. Wiedziały już o podpaleniu, ale Avery nie chciała rozmawiać na ten temat, snuć głośnych domysłów, kto i dlaczego to zrobił.
– Biedne maleństwo – rozczuliła się Lila.
– Połóż się, kochanie. Może uda ci się zasnąć na trochę. Przydałaby ci się drzemka. – Spojrzała na Cherry. – Zaprowadź Avery do pokoju gościnnego, przygotuj czyste ręczniki i przybory toaletowe. – Kiedy ruszyły na górę, zawołała za nimi:
– Kolacja o szóstej. Makaron zapiekany z serem, na deser placek z jagodami.
Avery uśmiechnęła się blado, chociaż nie wyobrażała sobie, że mogłaby przełknąć cokolwiek. Cherry pokazała jej pokój, po czym zniknęła, by po chwili pojawić się z ręcznikami, ubraniem na zmianę i koszyczkiem przyborów toaletowych.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, proś śmiało, nie krępuj się.
– Dziękuję, Cherry. Jesteście wszyscy tacy dla mnie dobrzy.
Kiedy została sama w pokoju, przed oczami stanął jej rodzinny dom trawiony płomieniami. Zgliszcza.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak strasznie, tak okrutnie oszukana jak teraz.
Jak mogłeś, Hunter?
Westchnęła ciężko i poszła do łazienki.
Pół godziny później wyszła stamtąd wykąpana, ubrana w spodnie i T-shirt, które pożyczyła jej Cherry. Wyciągnęła się na moment na łóżku, zamknęła oczy.
I w tej samej chwili odezwał się jej telefon komórkowy. Poderwała się i wyłowiła aparat z torebki, nie patrząc nawet na wyświetlacz.
– Gwen, co…
– Pani Chauvin? Co za zawód.
– Tak?
– Mówi Harris. Przepraszam, że tak długo to trwało, ale miałem kłopoty z odszukaniem dokumentów, które panią interesują.
Słuchała, nic nie rozumiejąc. Harris? Dlaczego on…? Dopiero po chwili przypomniała sobie. Prawda, prosiła go przecież o wyniki autopsji Sallie Waguespack. Mój Boże, miała wrażenie, że od porannej rozmowy z koronerem minęły całe wieki.
– Jest tam pani?
– Tak. Przepraszam. Miałam ciężki dzień.
– Ja też… Niestety, nie mam dla pani dobrych wiadomości. Nie przeprowadzono sekcji Sallie Waguespack.
– Nie przeprowadzono? Ale w przypadku morderstwa to chyba wymóg?
– Owszem. Sam jestem zdziwiony, niemniej koroner uznał, że tym razem autopsja nie jest konieczna. Sprawcy zginęli. Nie było podstaw do wszczęcia procesu. Nikt nie żądał orzeczenia o przyczynie zgonu, a policja i bez tego miała wystarczającą ilość dowodów, łącznie z narzędziem zbrodni i odciskami palców.
– Sprawa zamknięta – mruknęła Avery pod nosem, a głośniej dodała: – Pan postąpiłby tak samo?
– Ja? Nie. Ale ja mam swoje żelazne zasady albo idiosynkrazje, jak kto woli… no, uczulenie, wręcz obsesję. Kiedy idzie o zejście śmiertelne, nic dla mnie nie jest oczywiste. – Harris przerwał, odchrząknął, jakby chwilę się wahał. – Mam jeszcze jedną wiadomość, która panią zaskoczy. Doktor Badeaux nie wykonywał obowiązków koronera w tej sprawie.
Avery wyprostowała się.
– Więc kto?
– Pani ojciec, Avery. Doktor Phillip Chauvin.