Hunter wpatrywał się w nietknięte butelki: piwo, wino, whisky, wódka. Grzechy przeszłości. Każda butelka to kolejny gwóźdź do trumny. Przepił swoje życie, po prostu, dosłownie, bez metafor.
Trzymał alkohol w domu, żeby sobie dowieść, że zdzierży, że tym razem się nie złamie. Było to sprzeczne z zasadami i praktyką Anonimowych Alkoholików. Każdy trzeźwy alkoholik powiedziałby mu, że to wystawianie się na niepotrzebne ryzyko, kuszenie złego, ale Hunter był masochistą.
Na wspomnienie spotkania z Avery wzbierała w nim dławiąca wściekłość. Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi: on, Matt i Avery. Zanim wszystko wymknęło się spod kontroli. Zanim jego życie zamieniło się w cuchnące bagno.
Wyobrażał ją sobie przy stole w jego rodzinnym domu: siedzi obok Matta, wszyscy śmieją się, żartują, przerzucają wspomnieniami, przywołują dawne dobre czasy.
Jaką jemu dali rolę w tych wspomnieniach? A może żadnej? Może w ogóle go pominęli? Wyrzucili poza nawias, jakby w ogóle nie istniał?
Znowu został wykluczony. Zawsze stał z boku, biernie obserwował. Outsider bez przydziału, bez miejsca, bez przynależności.
Co się z tobą stało, Hunter?
Dobre pytanie, pomyślał, spoglądając na butelki. Zacisnął dłonie. Nie, nie złamie się, nie sięgnie po kieliszek, żeby upić się do nieprzytomności, o wszystkim zapomnieć.
Zbyt dobrze znał tę drogę. Wiodła w jednym kierunku, w dół, do piekła.
Piekła, które sam sobie zgotował. Zapełnionego krzyczącymi w głos, przerażonymi dziećmi. Piekła, wobec którego był absolutnie bezradny, bezsilny. Mógł tylko przyglądać się ze zgrozą, przepełniony wstrętem do samego siebie. Wstrętem i rozpaczą.
Wciągnął głęboko powietrze i szybko wyszedł z kuchni, byle uciec od widoku butelek.
Przemierzył niewielką bawialnię i usiadł przy zaimprowizowanym biurku w kącie pokoju, przed ekranem włączonego komputera. Przycisnął pierwszy z brzegu klawisz, wygaszacz zniknął i pojawił się otwarty plik tekstowy, nad którym Hunter właśnie pracował. Kolejny rozdział powieści, jego powieści o prawniku staczającym się na samo dno.
Gdyby znał zakończenie…
Bywały dni, kiedy wierzył, że jego bohater ostatecznie wydobędzie się z otchłani. Kiedy indziej znowu ogarniało go takie przygnębienie i takie poczucie beznadziei, że nie był w stanie oddychać swobodnie, a co dopiero myśleć o szczęśliwym zakończeniu.
Poprawił się w fotelu, ale nie mógł zmusić się do pracy. Myśli zaprzątała mu Avery, jej pojawienie się w Cypress, tragiczna śmierć Chauvina.
Co musi czuć człowiek, który przykłada zapaloną zapałkę do ciała? Co nim powoduje? Dlaczego wybiera taką okrutną śmierć?
Hunter to wiedział. Rozumiał. Też zstąpił do piekła.
Spojrzał na ostatnie słowa, które napisał: „Jack walczył z niszczącymi go mocami. Po jednej stronie prawa ludzkie, po drugiej boskie… Jeden fałszywy krok i będzie zgubiony”.
Zgubiony.
Odnaleźć się.
Po to wrócił do domu, żeby się odnaleźć, uporządkować swoje życie, zacząć wszystko od nowa.
Ledwie zabrał się za siebie, pojawiła się Avery.
I znowu spotkali się w trójkę: on, Matt, ona. Wtedy, kiedy wszystko zaczęło się sypać, też byli w trójkę. Czy obecność Avery wpłynie jakoś na jego zamierzenia?
Nie, nie powinna. Nie może. Sam wydobędzie się z dna. Uporządkuje swoje sprawy. Choćby miało to być najboleśniejsze doświadczenie w jego życiu.