Rozdział 52

Avery powoli dochodziła do siebie. Ból rozsadzał czaszkę. Otworzyła oczy i jęknęła cicho.

Leżała na jakimś łóżku, na gołym materacu. Spróbowała usiąść, ale nie mogła się poruszyć. Ręce i nogi miała przywiązane do prętów łóżka.

Wyznania Buddy’ego. Zjawiający się nagle Matt superman. A potem cios kolbą w głowę.

Przerażona i wściekła zagryzła wargę.

Nie, nie pokonają jej. Nie ujdzie im na sucho.

Musi się skupić. Myśleć trzeźwo. To teraz najważniejsze.

Rozejrzała się. Niewielkie, przesycone wonią wilgoci pomieszczenie, na prawo od łóżka otwarte drzwi, jedno, też otwarte, okno. Cisza i świergot ptaków.

Wywiózł ją za miasto.

Surowe wnętrze z drewnianych bali.

Chata myśliwska? Ta sama, w której była Gwen? Avery usiłowała sobie przypomnieć, gdzie była położona tamta chata. Przy Drugiej Bocznej, w bok szosy 421. Tak chyba mówiła Gwen. Co oznaczałoby, że znalazła się kilkanaście kilometrów na południe od Cypress, gdzieś w pobliżu wypalonych hal zakładów Old Dixie.

– Uśmiechnij się. Zaczął się nowy dzień.

– W progu pojawił się Matt.

– Nie mam powodów do uśmiechu.

– Powiedziałbym, że wstałaś lewą nogą, ale w twoim położeniu trudno mówić o wstawaniu – zdobył się na dowcip wątpliwej jakości.

– Sukinsyn.

– Złośnica. – Podszedł do łóżka, stanął tuż nad Avery. – Bardzo mi przykro, że musiałem się uciec do tak radykalnych środków. Naprawdę mi przykro.

– Skoro tak ci przykro, to mnie uwolnij, psycholu.

– Zawiodłaś mnie, Avery. Zdradziłaś. Mnie, nas wszystkich.

– Zabiłeś mojego ojca!

– Zawsze byłaś trochę za bystra. Lepiej jak człowiek mniej wie, mniej widzi, mniej rozumie. Żyje spokojniej i bezpieczniej.

Nachylił się i pocałował ją w usta.

Kiedy w końcu odchylił głowę, plunęła mu w twarz.

Rozwścieczony, wymierzył jej siarczysty policzek. Uderzył tak mocno, że poczuła krew na wargach.

– Miałaś być moja. Wybrałem cię. Dwa razy. A ty złamałaś mi serce. Pierwszy raz, wyjeżdżając. Drugi, oddając się mojemu bratu. – Zaśmiał się głośno. – Nie rób takiej zdziwionej miny. Masz mnie za głupca? Już wtedy, przy stawie Tillera, zacząłem coś podejrzewać. Ale jeszcze nie chciałem wierzyć. Kiedy zobaczyłem cię u niego w domu, rano, miałem już całkowitą pewność.

Avery jęknęła cicho na myśl o Hunterze, o tym, w co go wplątała, na jakie ryzyko naraziła.

Jak mogła podejrzewać go o najgorsze?

Matt uklęknął na łóżku, nachylił się nad Avery, zaczął ją pieścić.

– Pamiętasz, jak to było między nami? Ile to czasu minęło… – szeptał. – Nikt nigdy nie potrafił mi dać tego, co ty mi dawałaś.

Lepki dotyk Matta.

Dławiła się. Było jej niedobrze. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a zwymiotuje.

– Było nam dobrze razem. Jesteśmy stworzeni dla siebie.

Graj, Avery. Użyj sprytu. Zawsze jest jakaś szansa. Nie ma sytuacji bez wyjścia.

– Tak – przytaknęła ledwie słyszalnie. – Wszystko pamiętam.

– Dlaczego mnie zostawiłaś? Dlaczego?

– Była młoda. Głupia. Nie wiedziałam, jaki jesteś silny. Jaki potężny.

W oczach Matta błysnęła furia.

– Nie pieprz. Wyjechałaś. Miałaś mnie gdzieś. A potem… a potem pierdoliłaś się z moim bratem. Ty…

– Nie! – Nie pozwoliła mu dokończyć. Spróbowała użyć innej taktyki: – Dopiero teraz rozumiem, dlaczego wyjechałam. Zostawiłam cię, bo myślałam, że będziesz taki sam jak twój ojciec. Słaby, cofający się przed prawdziwymi wyzwaniami. Kocham go, ale… on jest słabym człowiekiem.

Matt znieruchomiał. Słuchał.

Avery brnęła dalej:

– Byłeś zdolny. Zawsze najlepszy w klasie. Świetne stopnie. I nagle mówisz, że nie wyjedziesz z Cypress, że zostaniesz policjantem. Jak twój ojciec. Byłam zawiedziona. Rozumiesz?

Przyglądał się jej uważnie, w końcu nieznacznie skinął głową.

– Musiałem zostać. Miałem misję do spełnienia.

– Teraz już to wiem. Wtedy nie wiedziałam.

– Tata jest za słaby.

– Cofa się przed tym, co musi być zrobione – strzeliła na oślep.

– Właśnie. – Spojrzał na Avery z dumą, że taka bystra, domyślna. – Zbyt często słucha własnego serca. – Pokiwał smutno głową. – Przywódca nie może kierować się uczuciami. Bo wtedy wszystko się rozsypuje, staje się własną karykaturą. Przywódca ani na chwilę nie może tracić z oczu swojego celu, zapominać o swojej wizji.

– O sprawie. A twoją sprawą jest dobro Cypress Springs.

– Tak. Tata stał na czele pierwszej Siódemki. Był jej założycielem. Wiedziałaś o tym?

– Nie.

– Okazał się zbyt słaby. Ulegał naciskom pozostałych członków grupy. Przede wszystkim naciskom twojego ojca.

– Mojego ojca? – Avery udała zdumienie i coś jakby rozgoryczenie fatalnym wpływem, jaki jej rodzic miał na Buddy’ego.

– Owszem, twojego ojca. Dobrego doktora Chauvina. – Każde słowo Matta zdawało się wprost ociekać żywą antypatią. – Groził, że powiadomi o wszystkim federalnych. Mówił, że przekroczyli dopuszczalne granice. – Matt nachylił się, jakby zawierzał Avery najcenniejszą z prawd. – Tam, gdzie toczy się wojna, nie ma czegoś takiego jak dopuszczalne granice. Rozumiesz? Życie albo śmieć. Czarne albo białe. Wygrana albo klęska.

– Żadnych kompromisów.

– Właśnie. – Pogładził ją czule po policzku. – Są tacy, których trzeba poświecić dla dobra większości. Prawa jednostki zostają pogwałcone, ale w imię wyższych, wznioślejszych ideałów.

– Mój ojciec nie godził się na to?

– No właśnie, nie godził się. Wolał być Dobrym Doktorem. – W ustach Matta zabrzmiało to jak najgorsza obelga. – Omal wszystkiego nie zaprzepaścił ten przyjaciel wszystkich słabych i ułomnych… Buddy opowiedział ci o Sallie Waguespack? Na pewno nie opowiedział. Skądże by. – Matt zaśmiał się. – Tamtego wieczoru pokłóciliśmy się o tego nowego chłopaka, Mike’a Horna. Pamiętasz go? Był synem dyrektora zakładów Old Dixie. – Mówił dalej, nie czekając na odpowiedź: – Mike zachowywał się, jakby całe Cypress do niego należało. Nie podobało mi się to. To było moje miasto, nie miał prawa się tu rządzić. Pomyślałem, że damy mu nauczkę, ja, Hunter, jeszcze kilku chłopaków. Hunter nie chciał nawet o tym słyszeć. Powiedział, że lubi Mike’a. Zrobił mi wykład, że to, co chcę zrobić, jest wstrętne. Tak to określił, wstrętne. – Matt skrzywił się. – Całe lato się stawiał. Na każdym kroku. Nic mu się nie podobało. Wygarnąłem mu prosto w oczy, co o nim myślę. O tobie też. Chciał się z tobą pieprzyć, widziałem, że go aż skręca. Wszyscy widzieli. No i powiedziałem mu. Pobiliśmy się i wyszedł z domu. Poszedł do Karla.

– Do Karla Wrighta?

– Tak. Nie mogłem usnąć. Usłyszałem, że ktoś otwiera drzwi frontowe. Myślałem, że Hunter zmienił zdanie i wrócił. To była mama. Zapłakana, rozhisteryzowana. Cała we krwi: twarz, ręce, ubranie… Przeraziłem się. Myślałem, że coś się jej stało, że jest ranna. Wreszcie zrozumiałem z jej nieskładnych słów, że kogoś zabiła. Kochankę ojca. Nie chciała zabić, ale zabiła i zupełnie straciła głowę.

Avery mogła to sobie wyobrazić. Rozhisteryzowana Lila, przerażony szesnastoletni Matt.

– Ja też straciłem głowę. Ojca nie było w domu, nie wiedziałem, gdzie go szukać. Poszedłem do mieszkania Sallie. Wszystko było, jak opisała mama, z jednym wyjątkiem. Ona jeszcze żyła. Doczołgała się do drzwi, ale nie mogła już ich otworzyć. W pierwszej chwili chciałem jej pomóc. Przekonać ją, żeby siedziała cicho. Ani słowa nikomu o mamie, o romansie z tatą. – Zacisnął ze złości zęby. – Kpiła ze mnie. Szydziła. Pytała, czy się ucieszę z braciszka. Mówiła, że zrobi z nas pośmiewisko. Wyzwała mnie od głupców. Mnie, Avery. Od głupców. Możesz sobie wyobrazić? Broczyła krwią i śmiała się. Jakby chciała mi udowodnić, że panuje nad sytuacją. – Przymknął na chwilę oczy. – Prosiłem, żeby się wreszcie zamknęła. Płakałem. A ona się śmiała. Mówiła wstrętne… obleśne rzeczy. Więc ją uciszyłem. Położyłem jej dłoń na twarzy, zasłoniłem usta, nos i tak długo trzymałem, że wreszcie ucichła. Jak ja się wtedy poczułem… – Matt uśmiechnął się nieznacznie na tamto wspomnienie. – Byłem potężny. Nie do pokonania. – Nachylił się do Avery. – To jest władza. Miałem władzę nad życiem i śmiercią. Zawsze wiedziałem, że jestem kimś wyjątkowym. Dostrzegam rzeczy, których inni nie widzą. Patrzyłem, jak ta kobieta umiera, i wiedziałem, że jestem stworzony na przywódcę.

Avery słuchała go w przerażeniu.

Tamtego lata… Spotykali się codziennie. Byli ze sobą, spali ze sobą. Układali wspólne plany na przyszłość.

Wtedy byłaby gotowa przysiąc, że wie o nim wszystko.

W ogóle go nie znała.

– A więc mój tata wiedział… – zaczęła, z trudem dobywając głos z gardła.

– Że ją zabiłem? Nie. Mój ojciec znalazł mnie w jej mieszkaniu. Obiecał, że wszystkim się zajmie. Powiedział, żebym się nie bał, o nic nie martwił. Kazał mi wracać do domu i trzymać buzię na kłódkę. On mnie uratuje, tak to określił.

– Matt znowu się uśmiechnął. – On mnie. Zabawne. Ale pomimo wszystko był przydatny, to muszę mu przyznać. Podzielał moją wizję. Do pewnego stopnia, ma się rozumieć. Na swój ograniczony sposób. – Twarz Matta zmieniła się raptownie, w oczach pojawiły się łzy, rozrzewnił się ni stąd, ni zowąd. – Mogliśmy się pobrać – westchnął. – Mogliśmy mieć dzieci. Zestarzeć się razem.

Na myśl, że jeszcze niedawno sama się zastanawiała nad taką ewentualnością, żołądek podszedł jej do gardła. Oczywiście roztropnie nie podzieliła się z Mattem swoim odczuciami natury, powiedzmy, psychosomatycznej.

– Wszystko przed nami, Matt – powiedziała, starając się, żeby jej słowa brzmiały w miarę szczerze i przekonująco. – Będziemy razem.

Chyba go jednak nie przekonała.

– Przepraszam, Avery. – Matt na chwilę odwrócił wzrok. – Naprawdę tego nie chciałem, ale tak już jest, że człowiek musi poświęcać własne pragnienia i własne dobro dla dobra ogółu.

Nie mógł już chyba jaśniej wyłożyć swoich intencji.

– Jeszcze nie jest za późno. – Avery miała świadomość, że walczy o życie. – Ja się zmienię, zobaczysz. Teraz już rozumiem, o co ci chodzi, jakie cele ci przyświecają.

Nachylił się i złożył na jej ustach pocałunek. Ostatni, pożegnalny pocałunek.

– Nie mam już nic do powiedzenia, Avery. Generałowie wezwali mnie do działania. Odbyło się głosowanie. Decyzja zapadła.

– Jesteś ich przywódcą. Zrobią, co…

– Jestem przywódcą i nie mogę tracić z oczu naszej wizji. – Ujął twarz Avery w dłonie. – Nawet gdybym bardzo pragnął czegoś innego.

– Co zamierzasz? Chcesz mnie zabić? Jak Elaine St. Claire? Jak Trudy Pruitt? – Głos jej zadrżał. – Jak zabiłeś Gwen?

Matt nie zaprzeczył.

– Zabijanie nie sprawia mi żadnej przyjemności. Zabijam, bo muszę. Bo tak…

Przerwał mu odgłos odbezpieczanej broni.

– Nie ruszaj się, bo zginiesz.

– Ty też. – Matt sięgnął po pistolet. – I biedna Avery będzie tu konała całymi tygodniami.

– Rzuć broń – rozkazał Buddy. – Rzuć pistolet na podłogę. Natychmiast.

Matt zawahał się, ale w końcu odrzucił pistolet.

– Dobry chłopiec. Teraz podnieś się i stań pod ścianą. Ręce do góry.

Matt wstał posłusznie.

– Zastanów się dobrze, tato, co robisz.

– Pod ścianę. Już. – Buddy pochylił się, podniósł z podłogi pistolet Matta i podszedł do Avery. – Już wszystko w porządku, dziecino.

Uwolnił ją z więzów, po czym zwrócił się do swojej udanej latorośli:

– To musi się skończyć, synu. Dość zabijania. Matt spojrzał na ojca błagalnie.

– Wszystko co robiłem, robiłem dla nas. Dla naszej rodziny, dla naszego miasta.

– Jesteś chory, synu. – Po policzkach Buddy’ego spływały łzy. – Dawno powinienem był sobie to powiedzieć, ale wzbraniałem się przed okrutną prawdą. Tamtej nocy… kiedy zginęła Sallie Waguespack… myślałem, że czynię słusznie. Myliłem się. Zatuszowałem zbrodnię, a potem przez całe lata szukałem dla siebie usprawiedliwień. W ostatnich miesiącach też udawałem, że nie dostrzegam, co się dzieje.

– To nie ja, tato. To ona. Musimy ją uciszyć. Musimy chronić naszą rodzinę. Ona jest taka sama jak Sallie.

– Nie wiedziałem, dziecino. – Buddy zwrócił się do Avery. – Nie wiedziałem o twoim ojcu. O pozostałych. Myślałem… Nie chciałem dostrzec prawdy.

– Co miałem robić? – bronił się Matt. – Phillip chciał zawiadomić prokuratora. Reszta powiedziała, że go poprze. Że wyznają wszystko o Siedmiu, o Sallie Waguespack. Musiałem nas chronić.

– Wiem, synu. Wybacz. Muszę założyć ci kajdanki.

– Nie, tato. Proszę. Nie rób tego.

– Muszę, synu. Matt wyciągnął ręce.

– Trudno. Skuj mnie, jeśli musisz. Poddaję się.

– Nie chcę twojej krzywdy, ale prawo jest prawem. – Buddy podszedł do syna.

Avery zorientowała się wcześniej niż on. Wcześniej dostrzegła nóż w dłoni Matta.

– Uważaj, Buddy! – krzyknęła. – To podstęp! Matt runął na ojca. Zatopił ostrze w jego szyi.

– Nie! – Z piersi Avery wyrwał się histeryczny krzyk.

Trysnęła krew. Buddy kilka razy poruszył ustami i z zastygłym na twarzy zdziwieniem osunął się na podłogę.

Avery chciała uciekać, ale Matt złapał ją wpół, przyciągnął do siebie, przystawił nóż do gardła.

– Widzisz, Avery – szepnął. – Głupi, słaby człowiek. – Spojrzał na znieruchomiałego ojca. – W dodatku zdrajca – podsumował spokojnie.

– Ty sukinsynu! Morderco! Psychopato! – wybuchnęła. – Jesteś chory! Chory!

– Jestem żołnierzem – sprostował Matt. – Walczę o sprawę. Mali ludzie, jak ty i mój ojciec, nigdy tego nie zrozumieją. – Nachylił się, podniósł kajdanki, wykręcił Avery ręce do tyłu i skuł ją.

– Zostałaś osądzona i uznana za winną, Avery Chauvin – wyrecytował wypranym z emocji głosem. – Generałowie zadecydują o twoim losie.

Загрузка...