Rozdział 2

Podjechała pod dom Stevensów punktualnie o szóstej. Na jej widok Buddy Stevens, który siedział na ganku i palił cygaro, zerwał się z fotela.

– Przyjechała! Moja dziewczynka! – zawołał swoim tubalnym głosem. – Dobrze widzieć cię znowu w domu, całą i zdrową!

Jeszcze moment i znalazła się w ramionach tego wielkoluda o szerokiej piersi, mocarnych ramionach i dudniącym głosie. Od kiedy sięgała pamięcią, Buddy, wielki Buddy, był szefem policji w Cypress Springs. Z wykształcenia prawnik, twardy jak skała, kiedy chodziło o tępienie przestępstw i zapewnienie spokoju mieszkańcom miasteczka, w oczach Avery zawsze pozostawał wielkim poczciwym misiem. Twardziel o złotym sercu. Taki był Buddy.

Wyściskał ją serdecznie, a potem odsunął od siebie na długość ramienia i spojrzał w oczy.

– Tak mi przykro, maleńka – powiedział ze smutkiem w głosie. – Cholernie przykro.

Avery poczuła bolesny ucisk w gardle.

– Wiem, Buddy – wykrztusiła. Przytulił ją znowu.

– Biedactwo, jakaś ty chuda…

Avery uśmiechnęła się miękko. Buddy, zawsze ten sam kochany Buddy. Był jej prawie tak bliski i drogi jak ojciec…

– Nie słyszałeś? Kobieta nigdy nie jest za chuda, to niemożliwe.

– Ech, wielkomiejskie fanaberie. – Odłożył cygaro i wprowadził Avery do domu, wołając od progu: – Lilu! Cherry! Zobaczcie, kto się objawił.

W drzwiach kuchni pojawiła się natychmiast Cherry, młodsza siostra Matta i Huntera. Kiedyś niewypierzona nastolatka, teraz piękna kobieta, wysoka, ciemnowłosa i ciemnooka jak bracia, po matce wzięła delikatne rysy i aksamitną cerę.

Na widok gościa uśmiechnęła się szeroko.

– Dotarłaś jednak. Tak się martwiliśmy. – Podeszła do Avery i uściskała ją serdecznie. – Kobieta nie powinna wyprawiać się sama w takie dalekie podróże, to niebezpieczne.

Avery lekko osłupiała na tę uwagę. Byłaby ona zrozumiała kilka pokoleń wstecz, ale dzisiaj usłyszeć coś podobnego od młodej kobiety? Cóż, Matt wiedział, co robi, gdy próbował jej przypomnieć, że nie jest w wielkim mieście.

– Nie było tak źle, naprawdę – uspokoiła Cherry. – Taksówką na lotnisko, samolotem do Nowego Orleanu, gdzie wynajęłam samochód. Najgorszy kłopot miałam z odnalezieniem bagażu, ale to normalne.

– Samodzielna, wyzwolona kobieta – mruknął Buddy bez entuzjazmu. – Miałaś chociaż ze sobą telefon komórkowy?

– Jasne. Nawet pamiętałam, żeby przed wyjazdem do pełna go naładować. – Avery wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Miałam nie tylko telefon, ale i gaz pieprzowy, tak na wszelki wypadek. Zadowolony?

– Gaz pieprzowy? – zdziwiła się Lila Stevens. – A to po co?

– To taki spray do obrony – wyjaśniła Cherry, odwracając się do matki, ale Lila, śliczna i zadbana jak zawsze, już wybiegła z kuchni, już ściskała dłonie gościa.

– Do obrony? Tutaj na pewno nie będziesz go potrzebowała. – Spojrzała Avery w oczy. – Witaj w domu, kochanie. Jak się czujesz?

Avery znowu łzy napłynęły do oczu.

– Cóż, bywało lepiej. Dziękuję… – Odwzajemniła uścisk.

– Tak mi przykro, kochanie. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo.

– Wiem i bardzo dziękuję.

Gdy w kuchni rozdzwonił się minutnik, Lila puściła dłonie Avery.

– Placek.

Nie musiała nic mówić; wspaniały zapach mówił sam za siebie. Lila uchodziła za najlepszą kucharkę w całej parafii i nieustannie zdobywała nagrody za swoje dzieła kulinarne. Avery, kiedy jeszcze mieszkała w Cypress, nie przepuściła ani jednego zaproszenia na kolację do Stevensów, wręcz wyczekiwała okazji, by spróbować kolejnych dań Lili.

– Jaki? – zapytała.

– Truskawkowy. Wiem, że najbardziej lubisz brzoskwiniowy, ale znajdź przyzwoite brzoskwinie o tej porze roku. Nawet nie ma co marzyć. A truskawki po prostu pyszne, pierwsze w tym sezonie, nasze, z Luizjany.

– Przestań pytlować o plackach, truskawkach i innych brzoskwiniach, kobieto, i pozwól dziewczynie wreszcie usiąść, bo zmęczona – wtrącił, jak zawsze na wszystkich burczący, Buddy.

– Pytlować? – Lila pogroziła mężowi palcem. – Jak będziesz tak się do mnie odzywał, to nie dostaniesz nawet kawałka mojego ciasta. Idź sobie do Azalii.

Buddy’ego najwyraźniej przeraziła perspektywa jedzenia wypieków z lokalnej cukierni, bo natychmiast się wycofał:

– Przepraszam, kochanie. Ja tylko żartowałem, wiesz przecież.

– Teraz to jestem kochana? – Lila wzniosła oczy do nieba. – Sama widzisz, co ja z nim mam.

Avery roześmiała się. Kiedyś bardzo zazdrościła Stevensom, pragnęła, żeby jej rodzice zachowywali się podobnie: otwarcie okazywali serdeczność, żartowali z siebie nawzajem. Znała Buddy’ego i Lilę od zawsze i nie pamiętałaby kiedykolwiek jedno na drugie podniosło głos. Nawet kiedy pokpiwali z siebie i sprzeczali się żartobliwie, zawsze czuło się w tych przekomarzankach wzajemną miłość i szacunek.

Avery często żałowała, że jej matka nie jest… nie była… taka jak Lila: pogodna, bezpośrednia, zadowolona ze swojego życia pani domu, dbająca o dzieci i męża.

Matka najwyraźniej źle się czuła w tej roli. Nigdy nie powiedziała o tym choćby jednego słowa, nigdy się nie skarżyła, ale Avery zawsze wyczuwała w niej rozczarowanie, zgorzknienie, niezadowolenie z życia.

Nie, poprawiła się w myślach. Matka była rozczarowana nią, swoją córką, jej charakterem, stosunkiem do rzeczywistości, upodobaniami, jej wyborami i decyzjami.

Avery, mówiąc najprościej, nie spełniała matczynych wyobrażeń.

Tymczasem Lila przyjmowała ją taką, jaką była. Nigdy nie dała jej odczuć, że mogłaby, powinna być inna, przeciwnie, traktowała Avery jako osobę wartościową, drogą sercu, wyjątkową.

– Widzę – przytaknęła Avery, przyjmując ten sam ton. – To oburzające.

– Też tak uważam. – Lila zaprosiła gestem do salonu. – Matt powinien być lada chwila. Kolacja gotowa, muszę tylko jeszcze podgrzać grzanki, podlać puree gorącym mlekiem i możemy siadać do stołu.

– Pomóc ci? – zaofiarowała się Avery. Spotkawszy się ze zdecydowanym sprzeciwem Lili, co było łatwe do przewidzenia, przeszła z Buddym i Cherry do salonu. Kiedy zagłębiła się w wygodnym, wielkim fotelu, poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Najchętniej wtuliłaby głowę w poduszkę, zamknęła oczy i nie budziła się choćby przez cały tydzień.

– Nic się nie zmieniłaś – powiedział Buddy. – Ta sama śliczna, bystrooka dziewczyna, jaką cię pamiętam sprzed lat.

Przed laty w Cypress Springs… Była wtedy taka młoda i niewiarygodnie naiwna. Chciała się wyrwać z Cypress Springs, marzyła o wielkiej przygodzie, ciekawym życiu. Czuła, że gdzieś tam, w szerokim świecie, czeka ją coś lepszego niż ta beznadziejna wegetacja w małym miasteczku. Myślała, że to znalazła: prestiżowy zawód, nagrody, poważanie w branży dziennikarskiej. Wreszcie, rzecz również nie bez znaczenia, godne pozazdroszczenia zarobki.

Co to wszystko było teraz warte?

Gdyby mogła cofnąć się w czasie i raz jeszcze dokonać wyboru, czy podjęłaby takie same decyzje, tak samo pokierowała swoim życiem?

Gdyby rzeczywiście mogła cofnąć się w czasie, zrobiłaby wszystko, żeby być z nim.

Spojrzała na Buddy’ego.

– Nie uwierzyłbyś, jak bardzo się zmieniłam – powiedziała z uśmiechem, jakby chciała unieważnić ciężar swoich słów. – A co u ciebie? Poza tym, że przystojny jak dawniej, ciągle jesteś najgroźniejszym gliną w całej okolicy?

– Nic mi o tym nie wiadomo – mruknął Buddy – ale jeśli w ogóle, to ten tytuł od dawna należy do Matta.

– Szeryf z West Feliciana w przyszłym roku przechodzi na emeryturę – włączyła się Cherry.

– Matt zamierza ubiegać się o urząd po nim.

Wszyscy uważają, że wygra wybory – zakończyła z dumą w głosie.

Buddy przytaknął. Jego też rozpierała duma.

– Mój syn pierwszym gliną w parafii. Możesz to sobie wyobrazić?

– To już niemal dynastia stróżów prawa – mruknęła Avery.

– Niedługo już tej dynastii. – Buddy usadowił się w swoim ulubionym fotelu. – Emerytura za pasem. Już właściwie powinienem odejść. Gdybym miał wnuki, miał kogo psuć…

– Tato – ostrzegła go Cherry. – Nie zaczynaj znowu. Znamy to na pamięć.

– Troje dzieci i ani jednego wnuczęcia – gderał. – Moi przyjaciele mają po tuzinie takich pędraków. Moim zdaniem coś tu jest mocno nie w porządku. – Spojrzał pytająco na Avery. – Nie sądzisz?

A ona ze śmiechem podniosła dłonie na znak kapitulacji.

– Wolę się nie wypowiadać na ten temat.

– Dziękuję – rzuciła Cherry konspiracyjnym szeptem.

Buddy coś mruknął zrzędliwie, więc Avery szybko wróciła do głównego wątku:

– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny miał zostać szefem policji w Cypress.

– Cóż, przychodzi taki moment, kiedy trzeba ustąpić miejsca młodszym. Niechętnie o tym myślę, ale mój czas się skończył.

Cherry prychnęła lekceważąco, jakby chciała powiedzieć, że za grosz nie wierzy ojcu.

– Napiję się wina. Avery, ty też?

– Chętnie, kieliszek.

– Białe, czerwone?

– Wszystko jedno. – Avery oparła głowę o poduchy fotela. Napięcie powoli opadało. Zamknęła oczy i natychmiast napłynęły obrazy z przeszłości: Matt, Hunter, ona… bawią się w trójkę w ogrodzie, a rodzice w tym czasie urządzili sobie barbecue. Lila i Buddy robią ostatnie zdjęcie przed wyjazdem Huntera. Boże Narodzenie, obie rodziny przy jednym stole śpiewają kolędy…

Słodkie, podnoszące na duchu wspomnienia.

– Dobrze znaleźć się znowu w domu, prawda? – zapytał cicho Buddy, jakby czytał w jej myślach.

Podniosła powieki, spojrzała na niego.

– Dobrze – przytaknęła. – Pomimo wszystko dobrze. – Na moment odwróciła wzrok. – Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Po tym, jak mama… Powinnam była zostać, już wtedy. Gdybym tylko…

Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu. Gdyby wróciła, być może ojciec żyłby teraz.

Przyszła Cherry z winem, podała Avery kieliszek i usiadła na swoim miejscu.

– Jakie masz plany?

– A jakie mogę mieć? Przede wszystkim muszę dopilnować wszystkich spraw związanych z pogrzebem taty. Po południu rozmawiałam z Dannym Gallagherem. Mamy się spotkać jutro zaraz po przerwie na lunch.

– Jak długo chcesz zostać? – Cherry umościła się wygodnie, podwinęła nogi pod siebie.

– Nie wiem. Wzięłam co prawda urlop w „Washington Post”, ale nie wiem. Muszę przejrzeć wszystkie rzeczy taty, posegregować, doprowadzić dom do takiego stanu, żeby można go było wystawić na sprzedaż. Pojęcia nie mam, ile czasu może mi to zająć.

– Przepraszam, że tak późno.

Avery podniosła wzrok. Matt stał w drzwiach salonu, przechylił lekko głowę i przyglądał się jej z rozbawioną miną. Zdążył już zrzucić mundur, teraz miał na sobie niebieskie dżinsy i białą koszulę. W dłoni ściskał bukiet kwiatów.

– To dla mamy – poinformował z uśmiechem.

– Jest w kuchni?

– Przecież wiesz. – Cherry podeszła do brata i pocałowała go w policzek. – Tata właśnie utyskiwał, że nie ma wnuków. Przypomnij mi, żebym następnym razem i ja się spóźniła.

Matt uśmiechnął się szeroko.

– Dobrze, że mnie to ominęło, chociaż jak znam ojca, to zrobi nam powtórkę z rozrywki.

Buddy nasrożył się okrutnie.

– Ani wnuków na starość człowiek nie ma, ani nijakiego poważania u własnych dzieci. – Spojrzał w kierunku kuchni, jakby tam szukał pociechy.

– Lilu! – zawołał dramatycznym głosem. – Możesz mi powiedzieć, jakie błędy wychowawcze popełniliśmy?

Lila wychyliła głowę z kuchni.

– Zostaw dzieci w spokoju, na litość boską. Nie czepiaj się ich. – Spojrzała na kwiaty. – Do przybrania stołu?

– Tak jest, madame. – Matt podszedł do matki, pocałował ją w policzek i wręczył bukiet. – Czuję jakiś obiecujący zapach.

– Chodź, pomożesz mi z pieczystym. – Lila zwróciła się do córki: – Cherry, włożysz kwiaty do wazonu?

Avery obserwowała tę rodzinną scenę. Rodzina. Mogła należeć do tej rodziny. Formalnie i oficjalnie. Wszyscy spodziewali się, że wyjdzie za Matta.

– Zastanawiałaś się, czy nie zostać? – Głos Buddy’ego przerwał jej rozmyślania. – Tu się urodziłaś, wychowałaś. Tu jest twoje miejsce.

Spojrzała na niego, nie bardzo wiedząc, co miałaby odpowiedzieć. Przyjechała, żeby zająć się sprawą rodzinną, ale też w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące zarówno śmierci ojca, jak i jej życia w ogóle.

Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że zamiast zmierzać w jakimś kierunku, po prostu dryfuje, ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa, jeśli już, to raczej niezadowolona. Ale dlaczego? Tego już nie potrafiła powiedzieć.

– Tak myślisz, Buddy? Zawsze miałam wrażenie, że dopiero muszę znaleźć swoje miejsce.

– Twój ojciec też tak uważał.

Ojciec… Każda wzmianka o nim od razu wywoływała łzy.

– Tak bardzo mi go brakuje.

– Wiem, maleńka.

Zapadła ciężka, przykra cisza, którą wreszcie przerwał Buddy:

– Nigdy nie przebolał śmierci twojej matki. Nie mógł otrząsnąć się z szoku. Tak nagle odeszła, w tak straszny sposób. Kochał ją bardzo.

Wylew dopadł ją na autostradzie. Jechała do Nowego Orleanu, by odebrać z lotniska kuzynkę.

Tak się cieszyła na ten wyjazd: tydzień chodzenia po sklepach, wypadów do restauracji i nowoorleańskich klubów.

Rozpędzony samochód zjechał ze swojego pasa i roztrzaskał się o bandę.

Lila westchnęła głośno, jakby próbowała powstrzymać szloch.

– To było… koszmarne. Poprzedniego wieczoru jeszcze z nią rozmawiałam, zadzwoniła do mnie. Mówiła, że nie czuje się dobrze. Powiedziała Phillipowi, co jej dolega, zastanawiała się, czy powinna jechać do Nowego Orleanu. Namawiał ją, żeby jednak pojechała, że odpocznie przez tydzień, spędzi miło czas, rozerwie się. Myślę, że nigdy sobie tego nie wybaczył.

– Powtarzał, że powinien był przewidzieć… wiedzieć – mruknął Buddy. – Obwiniał się, że bardziej troszczył się o pacjentów niż o zdrowie własnej żony.

Avery splotła kurczowo dłonie.

– Nie wiedziałam. Ja… tata mówił, że czuje się odpowiedzialny, ale ja…

Uspokajała go. Zapewniała, że w niczym nie zawinił.

I zajmowała się swoimi sprawami.

Matt wyminął matkę, podszedł do Avery, stanął za fotelem i dotknął jej ramienia.

– To nie twoja wina, Avery – powiedział cicho.

– Daj spokój.

Uścisnęła mu dłoń, dziękując za te proste słowa pociechy.

– Matt mi mówił, że tata dziwnie się zachowywał. Że z nikim się nie widywał, nie chciał z nikim rozmawiać. A jednak… pomimo wszystko… jak mógł zrobić to, co zrobił?

– Chyba mogę to zrozumieć – zaczęła Cherry.

– Kiedy kogoś kocha się aż tak bardzo, jak twój tata kochał mamę, człowiek staje się zdolny do najbardziej nieprawdopodobnych, niewiarygodnych rzeczy… do rzeczy ostatecznych i strasznych.

W pokoju zapadła cisza. Avery chciała coś powiedzieć, przerwać dławiące milczenie, lecz nie mogła dobyć z siebie słowa.

Buddy, niech mu będą dzięki, znalazł się i tym razem:

– Kolacja gotowa, skarbie? – zwrócił się do żony.

– Owszem. – Lila skwapliwie podchwyciła pytanie, rada, że mogą wrócić do spraw zwykłych, codziennych, i na moment zapomnieć o tragedii.

– Kolacja gotowa i stygnie.

– Siadajmy zatem do stołu – zakomenderował Buddy.

Przeszli do jadalni i zasiedli za stołem, a kiedy Buddy odmówił modlitwę, zaczęto przekazywać sobie półmiski, miski, salaterki, zawsze z prawa do lewej, zgodnie z od niepamiętnych lat obowiązującym przy stole Stevensów porządkiem.

Avery nakładała sobie wszystkiego po trochu, wszystkiego spróbowała, wszystko chwaliła, tu wtrąciła słowo, tam opowiedziała anegdotę, ale niejako z konieczności, z przymusu. Reszta chyba nie czuła się wcale lepiej od niej. Każdy udawał, starał się podtrzymywać rozmowę, jakby nic się nie zmieniło, jakby wszystko było normalnie.

Ale powrót do normalności wcale nie był łatwy, może w ogóle niemożliwy. Kiedyś przy tym stole zasiadali także rodzice Avery. Kiedyś Matt, Hunter i ona, ledwie zjedli, zaszywali się w kącie, sprzeczali, przekomarzali, wygłupiali.

Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej Huntera, jak za nim tęskniła.

To on w ich paczce był dyżurnym intelektualistą, co nie znaczy, że górował inteligencją nad Avery i Mattem, bo oboje przeszli przez szkołę śpiewająco, niemal na samych piątkach, nie wiedząc, co znaczy wkuwanie.

Hunter jednak, w przeciwieństwie do nich, odznaczał się szczególnie przenikliwym, zaprawionym ironią spojrzeniem na świat. I nie trzymały się go głupie figle, czego nie dało się powiedzieć o Avery i Matcie. To on zwykle rozsądzał konflikty, studził emocje.

Avery nie dziwiło ani trochę, że został wziętym prawnikiem. Bystry umysł i cięty język musiały mu dawać ogromną przewagę na sali sądowej.

– Matt wspomniał, że Hunter wrócił – napomknęła przy deserze. – Myślałam, że go tu zobaczę. – Przy stole zaległa cisza. Avery omiotła spojrzeniem znieruchomiałe twarze. – Przepraszam, powiedziałam coś niestosownego?

Buddy odchrząknął.

– Nie, maleńka. Chodzi tylko o to, że Hunter miał ostatnio kłopoty. Stracił udziały w kancelarii, którą prowadził z kilkoma wspólnikami. Omal nie został wykluczony z palestry, jak mówi. W efekcie mniej więcej dziesięć miesięcy temu wrócił do Cypress Springs.

– Nie wiem właściwie po co, w każdym razie na pewno nie z tęsknoty za rodziną – prychnął Matt.

– Niepotrzebnie wracał – dodała Cherry z ponurą miną. – Chyba nam wszystkim na złość.

– Nie możesz tak mówić, córeczko – mruknął Buddy.

– Dlaczego nie? Gdyby czuł się choć trochę bratem i synem, zachowywałby się inaczej, a jemu na nas wcale nie zależy i…

Lila zerwała się zza stołu ze łzami w oczach.

– Przyniosę kawę – powiedziała.

– Pomogę ci. – Zdegustowana Cherry podniosła się w ślad za matką, spojrzała na Avery i dodała, jakby pointując temat: – Jeśli chcesz wiedzieć, Hunter bardzo nas wszystkich zranił. To jego cały wkład w życic rodzinne.

Загрузка...