Rozdział 5

Avery obudziła się z krzykiem, usiadła gwałtownie w pościeli, serce waliło jej jak młotem. Wołała przez sen ojca. Spojrzała na drzwi sypialni. Znów była tamtą dziewczynką sprzed lat, która wyczekiwała, że za moment do pokoju wpadnie któreś z rodziców, utuli i uspokoi.

Nie była już dzieckiem, rodzice odeszli, nikt nie zareagował na jej krzyk. Osunęła się na poduszki. Nic dziwnego, że długo nie mogła zasnąć. Jeden odgłos, jedno skrzypnięcie, rzecz normalna w starym domu, i otwierała natychmiast oczy. Wstawała. Sprawdzała, czy drzwi aby na pewno zamknięte. Wyglądała przez okno. Chodziła niespokojnie po pokoju.

Podejrzewała, że to nie tajemnicze odgłosy nie dają jej zasnąć, tylko niezwykła cisza.

W końcu wzięła dwie tabletki nasenne. Poskutkowały. Przyszedł sen.

A ze snem koszmary. Śniło się jej, że jest w łonie matki, skulona, bezpieczna. I nagle ktoś, lub jakaś nieznana siła, wyrywa ją z tego schronienia na świat zalany rażącym światłem. Nie może znieść blasku. Jest naga. Jest jej zimno.

W następnej sekundzie ogarniają ją płomienie.

Obudziła się z krzykiem, wzywając ojca.

Nie trzeba być wróżką ani psychoanalitykiem, żeby zrozumieć znaczenie tego snu.

Spojrzała na budzik. Już dziewiąta. Odrzuciła kołdrę i wstała. W nocy temperatura spadła, w domu zrobiło się chłodno. Drżąc z zimna, podeszła do walizki, chwilę przewracała rzeczy, wreszcie znalazła, czego szukała: legginsy i grubą bluzę. Szybko wciągnęła jedno i drugie, nie zdejmując nawet koszuli nocnej.

Jako tako zabezpieczona przed zimnem, zeszła do kuchni, po drodze wyglądając na ganek, żeby zabrać poranną gazetę.

Przez chwilę wpatrywała się nieruchomo w idealnie pustą podłogę ganku, zanim dotarły do niej dwie rzeczy zgoła oczywiste. Po pierwsze, jedyna gazeta ukazująca się w Cypress wychodziła tylko dwa razy w tygodniu, w środy i w soboty, po drugie jej właściciel i redaktor naczelny w jednej osobie na pewno wstrzymał subskrypcję zaraz po śmierci ojca. Tak, to całkiem oczywiste. W dbającym o porządek Cypress Springs niepodjęte gazety nie mogły zaśmiecać wejść do domów zmarłych czytelników.

Poranna kawa bez gazety? Avery skrzywiła się bezwiednie.

Pokręciła głową, zamknęła drzwi i poszła do kuchni. Kiedy pojedzie do miasteczka, kupi nowoorleański „Times Picayune” albo „The Advocate” wychodzący w Baton Rouge.

A jechać będzie musiała zaraz, stwierdziła, otwarłszy lodówkę. Wczoraj nie sprawdziła, choć powinna, czy w domu jest coś do jedzenia.

Nie było nic.

Chleba, mleka, jajek. Nawet kawy.

Fatalnie.

Przeczesała czuprynę palcami. Po wczorajszej obfitej kolacji mogłaby właściwie darować sobie śniadanie. Pewnie by mogła, ale jak zacząć dzień bez kubka kawy? Tego sobie nie wyobrażała.

Będzie jednak musiała wyjść z domu.

Przebrała się, umyła zęby, ochlapała twarz zimną wodą, znalazła swoje reeboki, wzuła je, zeszła na dół, otworzyła drzwi.

I wpadła prosto na Cherry.

– Cześć, Avery – uśmiechnęła się Stevensówna promiennie. – A ja się bałam, że cię obudzę.

– Chciałabym. – Avery łypnęła na kosz piknikowy, który Cherry wdzięcznie oparła sobie o biodro. – Miałam zamiar iść po gazetę i kawę. Nie powiesz mi, że przyniosłaś jedno i drugie?

– Cały termos świeżo parzonej kawy. O gazecie nie pomyślałam. Wybacz.

– Ratujesz mi życie. Wchodź.

– Przypomniałam sobie, że twój ojciec nie pijał kawy, więc pomyślałam, że pewnie marzysz o kubku dobrej, mocnej arabiki.

Matka piła kawę nałogowo, ojciec wcale. Cherry pamiętała, jej samej ten charakterystyczny drobiazg umknął z głowy. Co się z nią dzieje?

– Na pewno nie zdążyłaś kupić nic do jedzenia. – Cherry wskazała na kosz. – Mama przysyła domowy biszkopt i dżem brzoskwiniowy, też swojej roboty.

Na sam dźwięk tych słów Avery pociekła ślinka.

– Wiesz, kiedy ostatnio jadłam prawdziwy domowy biszkopt?

– Pewnie podczas ostatniej wizyty w domu. – Cherry weszła za Avery do kuchni, postawiła kosz na blacie. – Jankesi nie mają pojęcia o prawdziwych biszkoptach. Kropka. Rzekłam. – Powiedziała to tak stanowczo, jakby wojna secesyjna wybuchła z powodu biszkoptów.

Avery parsknęła śmiechem. Miała wrażenie, że przeniosła się w dziewiętnasty wiek, kiedy animozje między Północą a Południem osiągnęły punkt wrzenia. Cherry miała rację: sztuka wypiekania udanych biszkoptów była jednym z rytów inicjacyjnych dla każdej dziewczyny z Południa. Avery również tego rytu nie przeszła. Jak wielu zresztą innych. Jako panna z Południa zawiodła na całej linii.

Cherry pomyślała o wszystkim. Zaczęła od tego, że wyjęła z kosza dwie podkładki w biało-niebieską kratkę, identyczne serwetki, talerzyki i sztućce. Znalazła się nawet starannie owinięta w papier żółta różyczka i mały wazonik. Napełniła wazonik wodą, wstawiła kwiat i oznajmiła z satysfakcją:

– Oto jak powinien wyglądać stół nakryty do śniadania.

Avery nalała kawę do kubków, upiła łyk gorącego naparu i przymknęła oczy, rozkoszując się smakiem i aromatem.

– Kiepską miałaś noc? – Cherry podniosła swój kubek do ust.

– Okropną. Najpierw nie mogłam usnąć, a kiedy wreszcie usnęłam, śniły mi się jakieś koszmary.

– Trudno się dziwić. Zważywszy. – Cherry miała lakoniczny sposób wysławiania się.

Zważywszy. Avery odwróciła wzrok, odchrząknęła.

– Kochana jesteś, że pomyślałaś o mnie.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Bardzo mi ciebie brakowało. Wszyscy za tobą tęskniliśmy. – Cherry, trochę zakłopotana, wygładziła serwetkę i podniosła wzrok. – Jesteś jedną z nas. Zawsze będziesz.

– Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? – zapytała Avery z uśmiechem. – Coś w rodzaju: możesz uciec ze swojego miasteczka, ale ono i tak będzie tkwiło w tobie?

– Mniej więcej. – Cherry odpowiedziała ciepłym uśmiechem na uśmiech Avery i konfidencjonalnie nachyliła się ku niej. – Ale wiesz, nie ma w tym nic złego. Moim skromnym zdaniem prowincjuszki. Kropka. Rzekłam.

Avery zaśmiała się i sięgnęła po biszkopt. Odłamała kawałek. Był dobrze nasączony, zwarty i jeszcze ciepły. Posmarowała go dżemem, włożyła do ust i wydała pomruk ukontentowania. Kilka takich posiłków jak wczorajsza kolacja, dzisiejsze śniadanie i nie będzie w stanie dopiąć dżinsów.

Odłamała następny kawałek.

– Co u ciebie, Cherry? Dwa lata temu skończyłaś studia. Na uniwersytecie stanowym, prawda? Nicholls State University?

– Wielki mi uniwersytet. Harvard nad Missisipi – powiedziała Cherry z lekceważeniem. – W zeszłym roku. Technologię żywienia. Bez sensu. W Cypress Springs nie ma zapotrzebowania na technologów żywienia – dodała ze wzruszeniem ramion. – Chyba nie przemyślałam swojej decyzji, wybierając kierunek.

– Może znalazłabyś coś w Baton Rouge.

– Nie wyjadę z Cypress.

– Byłabyś blisko…

– Nie – ucięła Cherry stanowczo. – Tu jest mój dom.

Zapadło niezręczne milczenie. Avery przerwała je pierwsza:

– Co teraz robisz?

– Trochę pomagam Peg w kawiarni. Pracuję w dwóch organizacjach dobroczynnych. Uczę w szkółce niedzielnej. Zajmuję się domem, żeby odciążyć mamę.

– Mama choruje?

Cherry zawahała się, po czym uśmiechnęła.

– Nie, skąd. Po prostu… ma już swoje lata. Nie chcę, żeby się przepracowywała.

Avery upiła kolejny łyk kawy.

– Mieszkasz nadal z rodzicami?

– Uhm. Jakoś głupio byłoby się wyprowadzać. Dom jest taki duży. – Cherry zamilkła na moment. – Zastanawiamy się z mamą, czy nie otworzyć firmy cateringowej. Nie nastawiałybyśmy się na obsługę wesel, wielkich przyjęć, raczej na obiady domowe, lunche do biur. Tanie, smaczne i pożywne jedzenie.

– Czytałam kilka artykułów o podobnych firmach. Cieszą się wielkim powodzeniem. Wasza na pewno zrobiłaby furorę.

Cherry uśmiechnęła się, ucieszona zachętą i pochwałą Avery.

– Naprawdę tak myślisz?

– Jeszcze pytasz? Z waszymi talentami kulinarnymi? Będę waszą pierwszą klientką.

Cherry zmarkotniała.

– Jakoś nie możemy się do tego zabrać. Poza tym ja nie jestem taka jak ty, Avery. Nie chcę robić wielkiej kariery zawodowej. Chcę wyjść za mąż, mieć dzieci, to moje marzenia, tego pragnę.

Avery zazdrościła Cherry tej pewności. Gdyby ona wiedziała, czego pragnie w życiu… Kiedyś miała tę samą pewność. Kiedyś i ona wiedziała, czego chce.

Nachyliła się do Cherry.

– Kto to taki? Musi być przecież ktoś, o kim myślisz.

– Był – mruknęła Cherry. – On… Pamiętasz Karla Wrighta?

Avery skinęła głową.

– Owszem, pamiętam. Miły chłopak. Przyjaźnił się z Mattem.

– Był najlepszym przyjacielem Matta – uściśliła Cherry. – Nie od razu. Potem, jak Matt i Hunter… jak się między nimi popsuło. W każdym razie myślałam, że coś… nas łączy. Nie wyszło.

Avery uścisnęła dłoń Cherry.

– Przykro mi.

– On… po prostu wyjechał. Przeniósł się do Kalifornii. Zaczął nowe życie. Planowaliśmy, że się pobierzemy, ale… – Cherry podniosła się nagle i podeszła do okna. Stała przez chwilę odwrócona plecami do Avery, zapatrzona w poranne niebo.

– Zależało mi na ślubie. Widać za bardzo nalegałam. Zadzwonił do Matta tuż przed wyjazdem. Z nim się pożegnał, ze mną nie.

– Naprawdę mi przykro.

Cherry mówiła dalej, jakby nie słyszała słów Avery:

– Matt prosił go, naciskał, żeby do mnie zadzwonił, żeby ze mną pomimo wszystko porozmawiał, ale on…

– Nie zadzwonił.

– Od dawna mówił o wyjeździe do Kalifornii. Ja byłam temu przeciwna, nie chciałam jechać, opuszczać rodziny, zostawiać Cypress Springs. Jak coś planowałam, to tylko tutaj. Przyzwyczajenie, zasiedzenie. Teraz myślę… – Głos się jej załamał.

Avery wstała, podeszła do Cherry, położyła jej dłoń na ramieniu.

– Jeszcze pojawi się ten właściwy, zobaczysz – powiedziała pocieszająco.

Cherry spojrzała na nią oczami pełnymi łez.

– Tutaj? W naszym miasteczku? Na palcach można policzyć sensownych facetów do wzięcia w moim wieku. Wszyscy stąd wyjeżdżają. Chciałabym być taka jak ty, myśleć o karierze zawodowej. Wtedy człowiek może polegać wyłącznie na sobie. Żeby moje marzenia się spełniły, trzeba dwojga. To nie w po… – Nie była w stanie dokończyć zdania. – Gadam jak zgorzkniała stara panna. Jestem zgorzkniałą starą panną.

Avery uśmiechnęła się na to pełne rozpaczy stwierdzenie.

– Masz dwadzieścia cztery lata, Cherry. Trochę za wcześnie na zgorzknienie.

– Ja nie w tym sensie. To… to boli.

– Wiem. – Avery przypomniało się, co Cherry mówiła poprzedniego wieczoru. O miłości, która przynosi cierpienie i kończy się tragedią. Powiedziała to głośno.

Cherry otarła łzy.

– Nie martw się, nie zamierzam zrobić nic głupiego. A poza tym – wyraźnie się rozpogodziła – może Karl wróci? Ty wróciłaś.

Avery nie miała serca wyprowadzać Cherry z błędu, tłumaczyć, że jeszcze nie nie postanowiła, że nie wie, co dalej, że to tylko pozorny powrót.

– Rozmawiałaś z nim po jego wyjeździe? Gdy Cherry znowu łzy napłynęły do oczu, Avery najchętniej cofnęłaby pytanie.

– Zerwał kontakty ze wszystkimi, nawet ze swoim ojcem, który mieszka w Baton Rouge, w domu opieki. Jeżdżę do niego co tydzień.

– A Matt ma z nim kontakt?

– Raz tylko rozmawiali. Matt strasznie mu nawymyślał. Że tak mnie potraktował. Od tamtej pory Karl się nie odezwał.

Avery mogła sobie wyobrazić, co Karl usłyszał od przyjaciela. Matt zawsze był przesadnie opiekuńczy wobec Cherry, a ona patrzyła w niego jak w obraz.

Teraz tak jakoś dziwnie zerknęła na nią.

– On tęsknił za tobą.

– Słucham? – Avery była bardzo zaskoczona.

– Matt. Tęsknił za tobą. Ciągle wierzył, że wrócisz do niego.

Avery pokręciła głową. Nie przypuszczała nawet, że słowa Cherry obudzą w niej tyle gwałtownych emocji.

– Minęło wiele czasu, Cherry. To, co nas łączyło, było piękne, a my byliśmy młodzi. Matt na pewno później spotkał kogoś…

– Nie. On kochał tylko ciebie. Tamto nie minęło. Ciągle czujecie coś do siebie. Widziałam to wczoraj wieczorem. Nie tylko ja, ojciec i mama też tak myślą.

Kiedy Avery nie odpowiedziała, Cherry zapytała, mrużąc oczy:

– Czego się tak boisz?

Avery w pierwszej chwili zaczęła zaprzeczać, przekonywać, że niczego się nie boi, ale szybko zrezygnowała.

– Minęło tyle czasu – powtórzyła. – Nie wiadomo, czy mamy jeszcze coś wspólnego ze sobą.

– Macie.- Cherry chwyciła ją za rękę. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. A pewni ludzie są sobie przeznaczeni.

– Będziemy miały okazję się przekonać, czy to prawda – powiedziała Avery, z trudem siląc się na beztroski ton.

Cherry mocniej ścisnęła jej dłoń.

– Nie pozwolę, żebyś znowu go zraniła. Rozumiesz?

Avery szarpnęła rękę.

– Nie zamierzam ranić twojego brata, możesz mi wierzyć.

– Chcę ci wierzyć. Chcę wierzyć, że mówisz poważnie. Jeśli nie, trzymaj się z daleka, Avery. Proszę… trzymaj się z daleka.

– Puść moją rękę. To boli.

Wyraźnie speszona, Cherry zwolniła wreszcie uścisk.

– Przepraszam – bąknęła. – Kiedy chodzi o moich braci, przestaję panować nad sobą.

Spojrzała ostentacyjnie na zegarek, krzyknęła, że zrobiło się strasznie późno, a ona za chwilę ma zebranie Gildii Kobiet. Szybko spakowała do kosza, co było do spakowania, jednak kawę i resztę biszkoptu zostawiła.

– Termos podrzucisz przy okazji – powiedziała, idąc ku drzwiom.

Dopiero kiedy jej samochód zniknął z pola widzenia, Avery uświadomiła sobie, jak bardzo wytrąciła ją z równowagi ta rozmowa i fakt, że zaczęła się w nastroju przyjacielskim, a skończyła otwartą wrogością.

Pogróżki, ostry ton. Avery nie poznawała dawnej Cherry.

Cóż, z drugiej strony Cherry zawsze stawała jak lwica w obronie Matta. Nawet jako smarkula gotowa była rzucić się do oczu każdemu, kto, w jej pojęciu, go krzywdził. To po pierwsze. A po drugie, sama niedawno przeżyła zawód miłosny i stąd pewnie jej przeczulenie na punkcie uczuciowego bezpieczeństwa brata.

Nie. Cherry mówiła o „braciach”, w liczbie mnogiej. „Kiedy chodzi o moich braci, przestaję panować nad sobą” – właśnie tak to sformułowała.

Dziwne, myślała Avery. Bardzo dziwne, szczególnie w świetle tego, jak Cherry wypowiadała się o Hunterze poprzedniego wieczoru. Jeśli gotowa jest bronić go tak samo zażarcie jak Matta, to musi być jej znacznie bliższy, niż chciałaby przyznać, a jej oburzenie było bardziej na pokaz niż rzeczywiste.

Ale dlaczego miałaby ukrywać prawdę? Udawać, że nie czuje do brata nic poza żalem, urazą?

Avery pokręciła głową. Zawsze szukasz materiału na reportaż, pomyślała. Chcesz poznać motywy, punkty widzenia, spojrzeć na zdarzenia oczyma protagonistów, pochwycić to, co umyka innym, gonisz za tym jednym szczegółem, który będzie puentą opowieści, sprawi, iż łamigłówka ułoży się w czytelny obraz.

Jezu, Avery, odpuść sobie, kobieto. Przestań zastanawiać się nad problemami innych ludzi i zajmij własnymi.

A miała ich aż nadto. Cóż, analizując cudze sprawy, mogła uciec od swoich. To też jest sposób.

Sposób, by nie myśleć o samobójstwie ojca.

I swojej roli.

Spojrzała w stronę schodów wiodących na piętro. Widziała, jak po nich wchodzi. Staje na górze. Skręca w prawo, idzie do końca korytarza. Drzwi od sypialni rodziców są zamknięte. Zauważyła to już poprzedniego wieczoru. Kiedy była dzieckiem, kiedy jeszcze mieszkała w domu, zawsze były otwarte. Zamknięte źle się kojarzyły: z czymś złym, ostatecznym, nieodwracalnym.

Zdecyduj się, Avery. Musisz zdobyć się na odwagę, stawić czoło sytuacji.

Wyprostowała się i ruszyła ku schodom. Szła powoli, z namysłem, zmuszając się do każdego kroku.

Przed drzwiami pokoju rodziców zatrzymała się, wzięła głęboki oddech, położyła dłoń na klamce i nacisnęła. Drzwi ustąpiły.

Zobaczyła niezasłane łóżko. Pustą toaletkę matki, zawsze, jak sięgała pamięcią, zastawioną rozmaitymi flakonikami, słoiczkami, przyborami i puzderkami. Miała jeszcze przed oczami obitą aksamitem szkatułkę, w której matka trzymała ulubioną biżuterię, tuż obok leżały zwykle szczotka i grzebień.

Teraz toaletka była pusta. Naga.

Omiotła spojrzeniem wnętrze. Ojciec usunął wszystko, żaden drobiazg nie przypominał, że kiedyś dzielił ten pokój z żoną. Zniknęła gdzieś dawna atmosfera, ciepła i rodzinna.

Avery zacisnęła usta. Usuwanie wszelkich śladów musiało być bolesne. Ojciec skazał się odtąd na życie w zimnej pustce, jakby chciał wymazać wspomnienia. Pytała, czy ma mu pomóc w porządkowaniu rzeczy matki, chciała przyjechać. Czy wyczuł, że jej propozycja wypływa raczej z poczucia obowiązku niż z serca? Zorientował się, że Avery w gruncie rzeczy wcale nie chce przyjeżdżać do domu? Że chce za wszelką cenę uniknąć przyjazdu?

– Sam już wszystkim się zająłem, kochanie. O nic nie musisz się martwić.

Więc się nie martwiła. A teraz czuła się mała, zajęta wyłącznie sobą. Powinna była przyjechać. Spojrzała na wielką komodę. Czy opróżnił część, którą zajmowały rzeczy matki? Czy podołał temu, czy dopiero na nią to czekało?

Stała jeszcze przez moment w drzwiach, pełna lęku, wreszcie weszła do pokoju. Zatrzymała się na środku, wzięła głęboki oddech. Wnętrze pachniało ojcem. Jego wodą po goleniu, a używał tej samej od lat. Jako dziecko wspinała mu się na kolana i wtulała nos w jego sweter. Rozkoszowała się znajomym zapachem i poczuciem bezpieczeństwa. W takich chwilach miała całkowitą pewność, że jest kochana.

Łono z jej snu. Poczucie ciepła, zadowolenia, ochrony.

Czasami rano wślizgiwała się do łóżka rodziców. Ojciec pocierał nieogolonym policzkiem o jej policzek. Piszczała i wierciła się, a kiedy przestawał, błagała, żeby dalej ją łaskotał.

– Jeszcze łaskotków-całusków, tatusiu. Jeszcze trochę, proszę.

Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób chciała uwolnić się od wspomnień. Oczyścić umysł.

Wspomnienia utrudnią tylko niełatwe i bez nich zadanie. Podeszła do szafy, otworzyła ją. Dwa garnitury, trzy kurtki, kilka koszul, golf, na wieszaku na drzwiach krawaty i paski, na dole stojak na buty. Stanęła na palcach, żeby dojrzeć, co jest na górnej półce. Dwa kapelusze, letni i zimowy. I kartonowe pudełko zaklejone taśmą.

Ani śladu ubrań matki.

Wyjęła pudełko, postawiła na podłodze i podeszła do toaletki. Na pustym blacie stała tacka na drobne, na niej obrączka ojca, obok matki, jedna obok drugiej, równiutko ułożone.

Wstrzymała oddech na ten widok niosący tak oczywiste skojarzenia. Ojciec chciał być z matką. Celowo ułożył obrączki jedna przy drugiej, zanim…

Avery ze łzami w oczach odwróciła się, chwyciła pudełko, które znalazła w szafie, i niemal wybiegła z pokoju. Nie zatrzymując się, rzuciła pudełko w holu, dopadła drzwi frontowych, szarpnęła je i znalazła się na ganku.

Głęboko wciągnęła powietrze, usiłując się uspokoić.

Wiedziała, że to będzie trudne. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak trudne. I że będzie aż tak bardzo bolało.

Drgnęła na dźwięk klaksonu, podniosła głowę. Mary Dupre, sąsiadka od niepamiętnych czasów. Pomachała na powitanie, wyłączyła silnik, wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę ganku.

Uściskała Avery.

– Tak mi przykro, kochanie.

Avery odwzajemniła uścisk.

– Dziękuję, Mary.

– Nie mogę sobie wybaczyć, że nie poszłam do Buddy’ego albo pastora Dastugue… nie poszłam, a potem było za późno.

– Do Buddy’ego albo pastora? Po co?

– Twój ojciec dziwnie się zachowywał. Powinnam była z kimś o tym porozmawiać. Nie wychodził z domu, przestał dbać o ogród. Odwiedzałam go, to znaczy chciałam, przynosiłam jedzenie, a to kurczaka, a to zapiekankę, ale nigdy mi nie otworzył, chociaż wiedziałam, że musi być w domu. Najpierw myślałam, że może śpi, ale gdzie tam. Odchodzę już, jeszcze się obejrzałam, a on zza firanki wygląda.

Avery z trudem mogła sobie wyobrazić ojca chyłkiem zerkającego przez okno. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało.

– Nie wiem, co powiedzieć, Mary. Ja… nie miałam o niczym pojęcia. Często z nim rozmawiałam, ale on nigdy… nie wspomniał słowem.

– Biedne dziecko. – Mary uścisnęła ją jeszcze raz. – Przyniosę ci później coś do jedzenia.

– Proszę nie robić sobie kło…

– Żaden kłopot – oznajmiła Mary stanowczo. – Musisz jeść. Dość masz trosk na głowie, żeby jeszcze zajmować się gotowaniem.

Avery poddała się bez oporów.

– Dziękuję, bardzo pani troskliwa.

– Widzę, że nie ja pierwsza.

– Przepraszam?

Mary wskazała głową na kosz stojący pod drzwiami. Avery schyliła się i zajrzała do środka. Znalazła domowej roboty placek drożdżowy i kartkę z kondolencjami. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Założę się, że to od Laury Jenkins – powiedziała Mary. Laura mieszkała w następnym domu, tuż obok Chauvinów. – Nikt nie piecze tak doskonałych placków drożdżowych, jak ona.

– Tak… – Avery skinęła głową i schowała kartkę z wyrazami współczucia do koperty.

– Zajęłaś się już pogrzebem?

– Jestem umówiona po południu z Dannym Gallagherem.

– To dobrze, zajmie się wszystkim jak należy. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń do mnie, nie wahaj się.

Avery, pokrzepiona i wzruszona serdecznością Mary, przyrzekła, że na pewno zadzwoni, jeśli rzeczywiście będzie potrzebowała pomocy.

Odprowadziła wzrokiem żywą jak ptaszek, kolorowo wystrojoną starszą panią, zabrała kosz i weszła do domu.

Chociaż objedzona, odkroiła kawałek placka, odgrzała kawę i przyniosła do kuchni kartonowe pudełko znalezione w szafie w sypialni rodziców.

Była niemal pewna, że znajdzie w nim zdjęcia, może listy, inne rodzinne pamiątki, tymczasem zobaczyła plik wycinków prasowych.

Zaintrygowana, zaczęła je przeglądać. Wszystkie dotyczyły jednego wydarzenia, co kazało jej się cofnąć pamięcią do wakacji 1988 roku. Miała wtedy piętnaście lat…

Pamiętała tamtą sprawę jak przez mgłę. Niejaka Sallie Waguespack została zadźgana nożem we własnym mieszkaniu. Z ustaleniem sprawców nie było żadnych problemów. Okrutnymi zabójcami okazali się dwaj młodociani narkomani. W Cypress Spring zawrzało na wiadomość o zbrodni. Dobre imię miasteczka zostało skalane strasznym czynem. Nawoływano do wzmożonej czujności, tępienia wszelkiej nieprawości.

Avery zmarszczyła brwi. Dlaczego ojciec zbierał wycinki? Wzięła jeden do ręki i spojrzała na pożółkłe zdjęcie Sallie Waguespack. Była bardzo piękna. Bardzo młoda. Miała dwadzieścia dwa lata, kiedy zginęła.

Co powodowało ojcem, że przez tyle lat trzymał w domu dotyczące jej wycinki? Przyjaźnił się z nią? Avery nie pamiętałaby kiedykolwiek o wspominał o Sallie. Usłyszała o niej, dopiero gdy dziewczyna została zamordowana. Może ojciec był jej lekarzem?

Kto wie? Notatki prasowe powinny przynieść odpowiedź na wszystkie pytania.

Wyjęła wycinki z pudełka i uporządkowała chronologicznie, od najwcześniejszych, z czerwca 1988 roku, po ostatnie, jakie się pojawiły na temat zbrodni, we wrześniu tego samego roku. W sumie materiał z czterech miesięcy.

Zapomniała o placku, o kawie i zagłębiła się w lekturze.

W miarę czytania odżywały w pamięci wydarzenia sprzed lat. 18 czerwca 1988 roku Sallie Waguespack, dwudziestodwuletnia kelnerka, została brutalnie zamordowana w swoim mieszkaniu. Zmarła na skutek ran zadanych nożem, sprawcami okazało się dwóch nastolatków oszołomionych narkotykami.

Bracia Pruitt, teraz sobie przypominała. Starsi od Avery, chodzili do tej samej szkoły, ale w jakimś momencie rzucili naukę i podjęli pracę w fabryce.

Zginęli tej samej nocy, niemal zaraz po dokonaniu zbrodni, zastrzeleni przez policję w trakcie próby ujęcia.

Przez wiele miesięcy po tych wydarzeniach w szkole nie mówiło się o niczym innym. Avery była przerażona, wstrząśnięta tym, co się stało. Potem… przygnębiona. Pruittowie mieszkali w najgorszej dzielnicy, na Zarzeczu, jak je nazywano w Cypress Springs. Rzeka, właściwie płytka odnoga rzeki, stanowiła granicę, przepaść, mówiąc ściślej, dzielącą miasteczko na dwie części: dobrą i złą.

Bracia mieli fatalną opinię: dziewczyny, alkohol, piwo, narkotyki. Avery starała się trzymać od nich z daleka.

Co nie znaczy, że nie obeszła jej tragedia i Sallie, i chłopców. Byli tacy młodzi. Dlaczego tak strasznie pobłądzili? Jak mogło dojść do czegoś podobnego w cichym, bogobojnym Cypress Springs?

Wszyscy zadawali sobie te same pytania, Tak rozmyślając, Avery przeglądała wycinki. Dzieliły się, najogólniej mówiąc, na dwie kategorie: jedne opisywały szczegółowo zbrodnię i relacjonowały wyniki dochodzenia, pozostałe, tych była przytłaczająca większość, odzwierciedlały powszechne oburzenie prawych obywateli Cypress. Domagano się zmian. Stanowczych działań prewencyjnych. Powrotu do tradycyjnych wartości rodzinnych, które miały ponownie uczynić z miasteczka oazę bezpieczeństwa.

Potem wszystko ucichło, emocje opadły, artykuły nie były już takie zapalczywe, wreszcie temat się wyczerpał, umarł śmiercią naturalną. A może to ojciec po prostu stracił zainteresowanie sprawą i przestał zbierać wycinki?

Ale nie znalazła w nich odpowiedzi, dlaczego w ogóle je kolekcjonował.

Rodzice sporo rozmawiali o morderstwie. Wszyscy o nim mówili. Nic dziwnego, że temat wracał, jak w każdym domu. W każdym razie Avery nie przypominała sobie, żeby ojciec był bardziej niż inni zaabsorbowany sprawą.

A jednak był.

Spojrzała na zegarek: prawie dwunasta. Może Buddy będzie potrafił coś jej powiedzieć? Jeśli się pospieszy, zdąży zajrzeć do niego przed umówionym na drugą spotkaniem z Dannym Gallagherem.

Загрузка...