Rozdział 47

– Hunter! – Avery z całych sił załomotała w drzwi. – To ja, Avery.

Hunter nie otwierał, a ona czuła, że liczy się każda minuta. Każda sekunda. Miała już prawie wszystkie elementy układanki. Potwierdziły się podejrzenia dotyczące Siedmiu. Wiedziała już, kto zlecił zabójstwo Sallie, wiedziała, jak zginął ojciec. Pozostawało tylko dojść, kto zabijał.

Zdemaskować mordercę, zanim będzie za późno. Zanim tamten znowu zaatakuje.

Jeżeli już tego nie uczynił.

Sara zaczęła piszczeć i drapać w drzwi.

Gdzie podział się Hunter? Od ich ostatniej rozmowy minęło kilka godzin. Powiedział, że się odezwie. Dlaczego milczy?

Spojrzała na zegarek. Hunter mógł pójść do sklepu albo na lunch. Mógł też się wybrać do redakcji „Gazette” w poszukiwaniu informacji na temat śmierci doktora Badeaux.

Na pewno, próbowała uspokajać samą siebie.

Tak, musi być w „Gazette”, gdzieżby indziej. Nic złego nie mogło się stać. Przecież…

Miał dziwny głos, kiedy rozmawiali. Sara ujadała jak opętana.

„Jesteś sam?”.

„Niezupełnie”.

Ogarnięta paniką nacisnęła klamkę. Gdy drzwi ustąpiły, wpadła do środka.

– Hunter! Hunter!

W kuchni nie dojrzała nic podejrzanego. Przeszła do bawialni. Włączony komputer, na ekranie otwarty plik tekstowy. W kojcu śpiące spokojnie szczeniaki…

Na pozór wszystko w porządku.

Zajrzała do sypialni. I tu nie dojrzała nic niepokojącego, ale na wszelki wypadek, niczym osoba owładnięta prześladowczą manią, zajrzała pod łóżko i do szafy.

Nic, dziękować Bogu.

Zobaczyła Sarę. Suka siedziała z nosem przy drzwiach do łazienki, popiskiwała i drapała łapą, jakby chciała wejść do środka.

Pod Avery ugięły się kolana.

Podeszła powoli, niepewnie nacisnęła klamkę… i coś otarło się jej o łydkę. Wrzasnęła.

Szczeniak. Hunter przez pomyłkę uwięził w łazience jedno z dzieci Sary.

Wycofała się i przysiadła ciężko na łóżku, ukryła twarz w dłoniach. Co się z nią dzieje? To proste: zaczyna wariować. Traci rozum.

Jakby wyczuwając kiepski nastrój nowej przyjaciółki, Sara położyła jej łeb na kolanach. To było dobre. To było potrzebne. Avery podrapała ją za uchem, poklepała.

– Pewnie patrzysz na mnie jak na skończoną idiotkę, prawda?

Suka uderzyła ogonem o podłogę.

– Sara, gdzie on poszedł? Tobie też nie powiedział? – Oparła czoło o czoło Sary. – Zaczekamy na niego razem.

Suka machnęła ogonem, wzięła za grzbiet odnalezionego malucha i zaniosła go do rodzeństwa.

Avery poszła za nią. Usiadła przy komputerze. I od nowa zaczęła się niepokoić. Włączony komputer, otwarty plik. Otwarte drzwi do mieszkania. Gdzie ten Hunter, na litość boską, poszedł?

Dojrzała jakiś świstek wystający spod klawiatury. Wysunęła go.

Na nim nazwisko Gwen. Numer jej pokoju w pensjonacie.

Poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Gwen Lancaster, jej wspólniczka. Po co mu były te informacje? Po co numer pokoju?

Wyszedł od Avery, zanim rozpętała się burza. Tłumaczył, że musi wyprowadzić Sarę. Ale czy rzeczywiście pojechał do domu? Może złożył wizytę Gwen?

Opowiedziała mu o niej wszystko. Jak ją poznała, jak straciła brata, a znalazła rozpłatanego kota. Powiedziała mu, że Gwen rozmawiała z Trudy Pruitt przed jej śmiercią.

Ta ostatnia informacja bardzo go poruszyła. Dlaczego? Avery zauważyła wyraźną zmianę na jego twarzy.

A ta wiadomość od Huntera w skrzynce głosowej Trudy?

Zasłoniła usta dłonią. W głowie kłębiły się najdziwniejsze myśli.

Hunter wrócił do Cypress mniej więcej przed dziesięcioma miesiącami.

Niedługo potem zaczęła się epidemia gwałtownych zejść.

Nie. Pokręciła głową. Tylko nie Hunter.

„Wrócił, żeby nam wszystkim szkodzić. Żeby nas ukarać” – mówiła Cherry.

Ojciec mu ufał. Bez wahania wpuściłby go do domu w środku nocy.

„Zaprzyjaźniłem się z twoim ojcem. Przy każdym naszym spotkaniu mówił o tobie”.

Uciekaj, Avery. Uciekaj czym prędzej.

Nie mogła ruszyć się od biurka. Otworzyła plik tekstowy, nad którym Hunter pracował i który przed chwilą sama zamknęła.

Był opętany żądzą zemsty. Uważa się, że zemsta to rzecz ohydna, ale on żył wyłącznie tym jednym, wizją odwetu. Rozkoszował się myślą, że będzie zadawał ból, karał winnych, jak sobie na to zasłużyli…

Avery zerwała się, przewracając krzesło. Nie Hunter, to niemożliwe!

Wzięła głęboki oddech, nakazując sobie spokój. Nie czas na nerwy, powtarzała. Próbowała otworzyć kolejne szuflady biurka: zamknięte na klucz. Znalazła świstek z nazwiskiem Owen, być może znajdzie coś jeszcze.

Oby nie, modliła się w duchu.

Wróciła do sypialni. Przeszukała szafę, potem komodę. Pod swetrami znalazła małą plastikową torebkę. Podniosła ją do oczu.

Legitymacja studencka Toma Lancastera wystawiona przez Tulane University. Złoty krzyżyk. Sygnet.

Z jej ust wyrwał się krzyk niedowierzania. Przerażenia. Upuściła torebkę i na oślep rzuciła się do drzwi. Co robić? Gdzie szukać pomocy? Do kogo się zwrócić? Do Matta? Do Buddy’ego?

Gwen. Boże, czuwaj na nią!

Na nic modlitwy, pomyślała przerażona. Nic już nie powstrzyma nieszczęścia. Za późno.

Za późno.

Sypiając z wrogiem…

Dobiegła do samochodu, usiadła za kierownicą. Dłonie tak jej drżały, że dopiero za trzecim razem trafiła kluczykiem do stacyjki. Ruszyła.

Z daleka doszedł ją sygnał syreny. Spojrzała w lusterko. Wóz patrolowy szeryfa z włączonym kogutem, na syrenie.

Matt! Zahamowała gwałtownie, zjechała na bok, wysiadła i rzuciła się w jego stronę. Biegł już ku niej.

– Avery, dzięki Bogu, że jesteś cała i zdrowa. – Przytulił ją do piersi. – Kiedy usłyszałem, przeraziłem się, że…

Przywarła do niego całym ciałem.

– Skąd wiedziałeś o Hunterze? Kiedy odkryłeś prawdę?

– Prawdę? O Hunterze? – Matt nic nie rozumiał. – O czym ty mówisz?

– Myślałam… Dogoniłeś mnie na syrenie…

Stało się coś, o czym nie wiem, pomyślała Avery i zmartwiała.

– Matt?

– Pali się dom twoich rodziców. Właśnie miałem telefon.

Загрузка...