Rozdział 35

Trzy godziny później, pełna sprzecznych myśli Avery żegnała się z Buddym:

– Przepraszam, że popsułam ci niedzielę – sumitowała się.

– Ależ nie popsułaś, dziecino. – Pocałował ją w policzek. – Już spokojniejsza?

Nie, wcale nie była spokojniejsza, ale oczywiście powiedziała, że tak.

Na pozór wszystko wydawało się jasne i oczywiste. O dziesiątej trzydzieści wieczorem 18 czerwca 1988 roku do Buddy’ego zadzwonił jeden z jego funkcjonariuszy, niejaki Pat Greene. W czasie rutynowego obchodu zobaczył dwóch młodych ludzi uciekających z domu, w którym mieszkała Sallie Waguespack. Poszedł do mieszkania i znalazł ciało Sallie.

Opis dany przez funkcjonariusza naprowadził Buddy’ego na trop Pruittów, dwóch małych opryszków, którzy chyba już od momentu, kiedy nauczyli się chodzić, popadali w konflikt z prawem.

Zaledwie tydzień przed morderstwem zostali zatrzymani jako podejrzani o dilerkę, ale nic im nie udowodniono.

Kiedy Buddy i Pat ich odnaleźli, chłopcy byli pod wpływem narkotyków. Nie chcieli się poddać, wywiązała się strzelanina, w czasie której obaj zginęli. W trakcie przeszukania parkingu Magnolia policja znalazła w rowie za przyczepą Pruittów narzędzie zbrodni, nóż kuchenny, z odciskami palców Donny’ego.

Dochodzenie ujawniło, że Pruittowie byli częstymi gości w barze, gdzie Sallie Waguespack pracowała jako kelnerka. Znaleziono narkotyki w mieszkaniu ofiary i w przyczepie Pruittów.

Ustalono ponad wszelką wątpliwość, że chłopcy mieli towar dla Sallie. Poszli do niej do domu. Sallie nie miała pieniędzy, już sporo była winna swoim dostawcom, ale potrzebowała kolejnej dawki. Wywiązała się kłótnia, Sallie zagroziła Pruittom policją. Że jak jej nie dadzą towaru, to ich sypnie. W każdym razie taką, hipotetyczną wprawdzie, ale wysoce prawdopodobną wersję wydarzeń przyjęto w dochodzeniu. Znaleźli się świadkowie, którzy twierdzili, że Sallie sypiała z obydwoma braćmi, co jeszcze bardziej skomplikowało sprawę, bo w grę mogła wchodzić zazdrość.

Wychodząc, Avery zatrzymała się jeszcze na moment przy drzwiach.

– Nie miałeś ani przez chwilę wątpliwości co do winy braci Pruittów? – zapytała Buddy’ego. – Nigdy?

– Nigdy. – Buddy przesunął dłonią po twarzy. Był to gest starego, zmęczonego życiem człowieka, kogoś, kto jedną nogą już jest po tamtej stronie i pogodził się z tym, choć Buddy wcale nie był taki stary. Przy swoich sześćdziesięciu sześciu latach nadal tryskał zdrowiem i energią. – Za przyczepą znaleźliśmy narzędzie zbrodni z odciskami palców Donny’ego, krew Sallie na podeszwie buta Dylana. Sprzedawali jej narkotyki. Pat Greene widział, jak uciekali z jej domu. Mieliśmy dość obciążających dowodów, wiedzieliśmy, że to oni. Trudniej o bardziej oczywistą sprawę.

Tak, sprawa była oczywista, pomyślała Avery. Aż nazbyt oczywista. Już to powinno budzić wątpliwości.

Przed wyjściem odwróciła się jeszcze z dłonią na klamce.

– Nie widziałam wyników sekcji. Buddy zmieszał się wyraźnie.

– Powinny gdzieś tu być.

– Nie ma.

Przejrzał całą teczkę, wreszcie podniósł głowę.

– Gdzieś musiały się zapodziać. Poszukam i dam ci znać, jak znajdę.

– Dzięki, Buddy. – Uśmiechnęła się niewesoło. – Pomimo wszystko miłej niedzieli.

Avery wyszła, a w kilka minut później stała przed drzwiami Huntera. Nie zastanawiając się, po co tu przyjechała, zapukała głośno.

Sara się rozszczekała, szczeniaki zaczęły piszczeć, podniósł się jeden wielki harmider, który w końcu zwabił Huntera. Był zmęczony, nieogolony i wyraźnie poirytowany, że ktoś zakłóca mu spokój.

– Pracowałeś – domyśliła się Avery inteligentnie. – Przepraszam bardzo.

– Czego? – przywitał ją uprzejmie.

Ooo. Chyba powinna zrezygnować z tej wizyty.

– Mogę wejść?

Otworzył drzwi siatkowe i odsunął się, robiąc przejście. Ledwie znalazła się w kuchni, natychmiast otoczyły ją szczeniaki. Sara stała obok pana i wpatrywała się czujnie w gościa.

– Ale urosły – mruknęła Avery. Kiedy się nachyliła, maluchy zaczęły zapamiętale ją lizać, przepychając się jedno przez drugie. – Jakie one słodkie.

– Jeśli przyszłaś je odwiedzić, zostawię was samych i wrócę do pracy.

Wyprostowała się, czerwona ze złości.

– Słyszałeś, co się stało?

– Pytasz o wczorajsze morderstwo?

– Tak. Byłam tam.

– Słyszałem – burknął. – Nawet ci z nas, którzy żyją poza kręgiem wybrańców, uczestniczą w łańcuchu wymiany informacji.

– Nieważne. Jesteś jednak kompletnym dupkiem. – Odwróciła się do drzwi z zamiarem natychmiastowego opuszczenia lokalu. – Niepotrzebnie tu przyszłam. Przepraszam.

Złapał ją za rękę.

– Po co w ogóle tu przychodzisz? Czego ode mnie chcesz, Avery?

– Puść mnie.

Mocniej zacisnął palce na jej nadgarstku.

– Czegoś jednak ode mnie oczekujesz. Powiedz, co cię tu sprowadza?

Do diabła, skąd ona ma wiedzieć, co ją sprowadza? Zła na siebie, wściekła na Huntera, wysunęła hardo brodę.

– Niczego nie oczekuję. Może przychodzę tutaj, bo w przeciwieństwie do twojej rodziny nie postawiłam jeszcze na tobie krzyżyka. Może widzę w tobie coś, czego reszta nie potrafi już dostrzec.

Zagrodził jej drogę.

– To frazesy, Avery. Idiotyczne, ckliwe banały. Myślałem, że stać cię na więcej. Gadaj wreszcie, czego ode mnie chcesz.

– Puść mnie, Hunter.

Stanął o krok od niej, spojrzał jej prosto w oczy.

– Dlaczego nie pobiegniesz do Matta? Przecież to twój chłopak. – Ostatnie słowo przeciągnął przez zęby.

Avery miała ochotę dać mu w twarz.

– Zamknij się.

Zrobił kolejny krok do przodu, Avery cofnęła się. Za plecami miała już tylko ścianę.

– Co byś dała, żeby odzyskać ojca? Zaskoczyło ją to pytanie. Zaskoczyło i zupełnie rozbroiło.

– Wszystko – odpowiedziała bezradnie. – Dałabym wszystko.

– Czego chcesz? – Ujął jej twarz w dłonie. – Mam ci powiedzieć, że cię kochał? Że nie ponosisz żadnej winy za to, co się stało? Szukasz rozgrzeszenia? Dlatego…

– Tak! – krzyknęła. – Chcę się obudzić któregoś dnia i stwierdzić, że to wszystko było tylko złym, koszmarnym snem. Chcę, żeby znowu do mnie zadzwonił i żebym tym razem podniosła słuchawkę… Chcę z nim porozmawiać o rzeczach ważnych i zupełnie błahych… jak córka z ojcem. Nie chcę już dłużej… nienawidzić siebie… za… Chcę… – Słowa uwięzły jej w gardle. Oparła dłonie na piersi Huntera. – Chcę niemożliwego. Chcę, żeby ojciec wrócił do mnie.

Poruszony do głębi Hunter długo patrzył na nią bez słowa, w końcu zaklął cicho i wciągnął głęboko powietrze.

– On cię kochał, Avery. Kochał cię nad życie. Za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy, mówił o tobie. Był z ciebie dumny. Dumny, że miałaś dość siły, by realizować własne marzenia. Że ci się udało. Był dumny z twojej odwagi, z twojego samozaparcia, determinacji.

– Dzięki… – Poczuła ogromną ulgę. Cały ból gdzieś odpłynął. Z oczu popłynęły łzy.

– Nie odebrał sobie życia przez ciebie – ciągnął Hunter. – Był spokojny o twój los. Cieszył się z twoich sukcesów.

– Hunter…

Opuścił dłonie, odsunął się.

– A teraz idź już. Dostałaś, po co przyszłaś. Więcej dać ci nie mogę.

Zawahała się, delikatnie dotknęła jego ramienia, spojrzała mu w oczy.

– Dziękuję.

Ujęła jego dłoń i powoli, bardzo powoli podniosła do ust. Pocałowała.

Hunter drgnął.

Pragnął jej.

W tej chwili uświadomiła sobie, że ona też go pragnie. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, nad tym, co będzie jutro, przyciągnęła go do siebie.

Widziała pożądanie w jego oczach. I coś bezbronnego, kruchego, coś bardzo delikatnego.

– Avery, ja nie…

– Owszem, tak. Ja też.

Pocałowała go. Mocno, gorąco, bez wahania. Pragnęła go. On jej pragnął. Proste.

Odpowiedział na jej pocałunek, a potem wziął ją na ręce, zaniósł na łóżko. Stał przez moment bez ruchu, wpatrując się w nią.

Avery uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę i Hunter wylądował na łóżku obok niej… pod nią…

Kochali się z zawziętością, z pasją, zapominając o wszystkim.

Zawsze zastanawiała się, jak by to było: całować się z Hunterem, być z nim…

Teraz już wiedziała. I znowu się zastanawiała, tym razem nad innym, nie mniej istotnym pytaniem: dlaczego tak długo czekała, żeby się przekonać.

– To było okropne. Uniosła głowę.

– Zgadza się, okropne.

W oczach Huntera zabłysły iskierki rozbawienia.

– Widać po tobie, z jakim wstrętem podeszłaś do zagadnienia.

Potarła czołem o zarośnięty policzek Huntera.

– Znajdzie się w tym domu coś do jedzenia?

– Brzemienne w znaczenia pytanie. Niezmiernie szerokie.

– Bardzo śmieszne.

– Określ zakres swoich oczekiwań.

– Babka czekoladowa własnej roboty?

– Jasne. Dzisiaj rano upiekłem. Uśmiechnęła się szeroko. Była znowu młoda, szalona i zupełnie nieodpowiedzialna.

– Znajdzie się kromka chleba?

– Znajdzie się nawet masło orzechowe. Wstał z łóżka, pociągnął za sobą Avery. Dał jej jeden ze swoich T-shirtów, ogromny jak na nią. Spojrzała na napis na piersi: „Na Bourbon Street trwa ostra impreza”.

– Imprezujesz na Bourbon?

– Stare dzieje.

Przeszli do kuchni, Sara za nimi, za Sarą szczeniaki.

Avery oparła się o blat i patrzyła, jak Hunter przygotowuje kanapki, potem nalewa mleko do wysokich szklanek.

Pełnotłuste. Czyż nie jest kompletnie nieodpowiedzialna?

Usiedli przy stole i zabrali się do jedzenia.

– Pycha – mruknęła Avery z pełnymi ustami i popiła chleb zimnym, tłustym mlekiem.

– Niesamowite, co? Warto ten fakt ogłosić całemu światu.

Nie mówił, oczywiście, o mleku. Ani o kanapkach. Avery na wszelki wypadek odwróciła wzrok. Hunter zaśmiał się cicho i wstał, żeby zrobić sobie jeszcze jedną kanapkę.

– Dla ciebie też?

– Nie, bo jutro nie będę mogła dopiąć spodni. Dzięki serdeczne.

Wrócił do stołu.

– Kiedy mówiłaś o ojcu, powiedziałaś: „Chcę, żeby znowu do mnie zadzwonił i żebym podniosła słuchawkę”, jakoś tak. O co chodziło?

Odłożyła niedojedzoną kanapkę na talerz.

– Ostatniego dnia przed… śmiercią tata zadzwonił do mnie. Właśnie wychodziłam z domu. Byłam umówiona z kimś, kto po wielu staraniach i zabiegach wreszcie zgodził się udzielić wywiadu dla „Post”. Spotkanie nie mogło czekać, a tata… tata mógł.

Hunter położył dłoń na jej dłoni.

– Przykro mi, Avery.

– Gdybym mogła cofnąć czas, odebrać jego telefon…

– Nie cofniesz czasu. Zapadło milczenie. Wreszcie przerwał je Hunter:

– Po co pojechałaś wczoraj do Trudy Pruitt?

– Pamiętasz te anonimowe telefony, o których ci mówiłam? Telefony od kobiety, która wykrzykiwała, że ojciec ma to, na co zasłużył? – Gdy Hunter skinął głową, dodała: – Znowu zadzwoniła. Dwa razy. Mówiła, że ojciec jest kłamcą i mordercą.

– Twój ojciec? Avery, nie powiesz mi, że wzięłaś to powa…

Przerwała mu.

– To była Trudy Pruitt. Matka Donny’ego i Dylana Pruittów.

– To oni zabili Sallie Waguespack.

– Tak. – Sara zapiszczała i położyła łeb na kolanach Avery, domagając się pieszczot. – Jednak Trudy twierdziła, że oni tego nie zrobili. Że ktoś ich wrobił.

– To zrozumiałe, że broniła własnych synów.

– Powiedziała, że tata brał w tym udział, że krył prawdziwego sprawcę i że ona ma dowody.

– I?

– Nie domyślasz się? Została zabita, zanim zdążyłam do niej dotrzeć.

– A ty uważasz, że dlatego zginęła? Żebyś nie usłyszała prawdy? Ktoś się dowiedział o waszym spotkaniu i chciał zamknąć jej usta?

Avery nachyliła się do Huntera.

– Słyszałeś kiedyś o grupie Siedmiu? Hunter zmarszczył czoło.

– Moja matka należała do takiego stowarzyszenia: Siedmiu coś tam…

– A Gwen Lancaster? Mówi ci coś to nazwisko? – Pokręcił głową. – Tom Lancaster?

– Obiło mi się o uszy, ale nie pamiętam, z jakiej okazji.

– Zaginął w lutym tego roku. Zniknął. Podobnie jak McDougal. Żadnych śladów napadu, przemocy, ale policja nie wyklucza najgorszego. Jest artykuł na ten temat w „Gazette”.

– Teraz sobie przypominam. – Hunter przez chwilę szukał w pamięci faktów. – Jedyna i zasadnicza różnica to samochody. Wóz Lancastera został na poboczu drogi, natomiast mercedesa McDougala ktoś zwodował do stawu. Według mnie to świadczy, że między obydwiema sprawami nie ma żadnego powiązania.

– Nie ma powiązania? Dwóch facetów znika bez śladu w odstępie ośmiu tygodni w tym samym miasteczku, a ty twierdzisz, że nie ma tu żadnego powiązania?

– Modus operandi, Avery, czyli sposób działania – wyjaśnił Hunter protekcjonalnym tonem. – Przestępca postępuje na ogół zawsze w jeden ustalony sposób. Zostawia swego rodzaju wizytówkę. Po tym się go rozpoznaje. To bywa silniejsze od względów racjonalnych. Jeśli morderca za pierwszym razem nie troszczy się, by ukryć ciało ofiary, zwłok kolejnej ofiary też nie będzie ukrywał. Za każdym razem zachowa się dokładnie tak samo jak za pierwszym. To jedna z przesłanek, na których opiera się procedura dochodzeniowa.

Avery pokręciła głową.

– Trudy Pruitt, Elaine St. Claire, Tom Lancaster, Luke McDougal. Jeśli przyjąć twoją „przesłankę”, mamy do czynienia z czterema różnymi sprawcami.

– McDougal sam mógł zniknąć z własnej woli. To się zdarza. A że krótko przedtem zaginął Lancaster? Powiedzmy, że to czysty zbieg okoliczności. Albo sprytne pociągnięcie ze strony McDougala.

– Na litość boską! – zirytowała się Avery.

– Zatem trzech morderców. W mieścinie, w której ostatnie morderstwo zdarzyło się przed piętnastu laty?

Hunter odsunął talerz, oparł łokcie na stole.

– OK. Widzę, że ci te sprawy nie dają spokoju. Nawijaj.

Avery zaczęła opowiadać po kolei, od początku. Mówiła o pierwszym spotkaniu z Gwen Lancaster. O tym, co wtedy usłyszała. O Siedmiu. O Tomie, który zaginął, zbierając materiały na temat grupy.

– Nie wierzyłam jej. Pomysł, że w Cypress Springs miałoby działać tajne stowarzyszenie fanatycznych wigilantów, wydał mi się absurdalny. Według Gwen pierwsza grupa rozpadła się po kilku latach istnienia, ale teraz znowu działa, w nowym składzie. I ci ludzie gotowi są mordować dla utrzymania tego, co uważają za „ład społeczny”.

– Wybacz, ale trudno mi zachować powagę, kiedy słucham tych bzdur.

– W pierwszej chwili zareagowałam tak samo.

– Nachyliła się do Huntera. – Ale Gwen Lancaster prosiła, nalegała, żebym sprawdziła fakty. Sprawdziłam. I osłupiałam. Dziesięć nagłych zgonów w okresie ostatnich ośmiu miesięcy, do tego dochodzą Elaine St. Claire, Trudy Pruitt, McDougal i Lancaster. Cypress Springs liczy sobie niecały tysiąc mieszkańców. To dość wysoki wskaźnik, nie sądzisz?

– Wypadki chodzą po ludziach.

– Owszem, ale nie w takich liczbach. – Wzięła głęboki oddech. – Gwen Lancaster twierdzi, że to Siedmiu zlikwidowało jej brata. Zbyt wiele wiedział i dlatego musiał zginąć.

– Przy okazji zasugerowała ci, że sprzątnęli również twojego ojca.

W głosie Huntera zabrzmiało współczucie.

– Owszem.

– Avery, ta kobieta próbowała się podawać za twoją siostrę. Nadal będziesz twierdzić, że ma czyste motywy? Chcesz zaufać komuś takiemu?

– Wiem, też o tym myślałam, ale…

– Ale pomimo wszystko gotowa jesteś jej uwierzyć, tak?

Avery pokręciła głową.

– To nie tak.

– Rozmawiałaś z moim ojcem?

– Pytałam go o Siedmiu. Powiedział mi, że żadna taka grupa nigdy nie istniała. Wspomniał tylko o GPS, Grupie Pomocy Społecznej, ale to zupełnie coś innego. Zaprzeczyłby kiedykolwiek istniała wigilancka grupa Siedmiu.

– Lancaster uwierzyłaś, jemu nie?

Już sam namysł nad odpowiedzią świadczył o braku zaufania do Buddy’ego.

– To nie tak – powtórzyła bezradnie. – On chyba… nie wie, co się dzieje.

– Ojciec miałby nie wiedzieć, co się dzieje w Cypress Springs?

– Kiedy tu przyjechałam, pierwsze, co mnie uderzyło, to fakt, że miasteczko w ogóle się nie zmieniło. Jakby czas się zatrzymał. – Zamilkła na moment. – I następne wrażenie: że to całkowicie zamknięta zbiorowość. Zajrzyj do książki telefonicznej. Popatrz na nazwiska. Dokładnie te same co ćwierć wieku temu, kiedy byliśmy dziećmi. Tutaj naprawdę wszystko trwa w niezmienionym stanie.

– Do czego zmierzasz, Avery?

– Jak myślisz, w jaki sposób można zatrzymać czas, nie dopuszczać do zmian?

Hunter milczał długo, nad czymś się zastanawiał, zbierał myśli. Kiedy w końcu się odezwał, zaczął spokojnym, wyważonym tonem:

– Posłuchaj, Avery. Dobrze pomyśl nad tym, o co cię zapytam. Co ci to da? Jeśli to wszystko prawda, co ci to da?

– Nie rozumiem.

– Jeśli nawet twojego ojca zabili… ludzie z grupy Siedmiu, co ci przyjdzie z tej wiedzy?

Chciała powiedzieć: nie, ale powstrzymała się. Jeśli ojciec został zamordowany, ona uwolni się od wyrzutów sumienia.

Zacisnęła dłonie, wściekła na samą siebie.

– Według ciebie chcę, żeby tak było. Zależy mi na tym, tak? Cieszę się na myśl, że w Cypress Springs może działać grupa chorych fanatyków, morderców? – Mina Huntera wystarczyła jej za odpowiedź. Pokręciła gwałtownie głową. – Otóż nie, rozumiesz? Jak możesz… jak… to okropne… – Znowu zamilkła. Nie wiedziała już, kogo właściwie chce przekonać, siebie czy jego. – Nigdy nie pasowałam do Cypress. Tak naprawdę nigdy nie byłam stąd. Jakbym urodziła się w innej rzeczywistości i tylko wpadłam tu na chwilę. Lecz wszystko się zmieniło. Teraz czuję więź z tym miejscem, z tymi ludźmi. Wreszcie czuję się w Cypress jak w domu.

Hunter wstał, podszedł do Avery, ujął jej twarz w dłonie.

– Rozpacz odmienia nasze spojrzenie na świat.

– Wiem, ale…

– Nie krzywdź samej siebie, Avery.

– Muszę wiedzieć. Muszę mieć pewność. Chciałabym uwierzyć… powinnam, ale nie potrafię.

Hunter popatrzył na nią długo, uważnie, a potem powiedział:

– Zatem szukaj dowodów. Dowodów winy lub niewinności. Jeśli czujesz, że musisz, szukaj.

Загрузка...