Rozdział 13

Cofnął się, odciągnął Sarę. Nachylił się, oparł dłonie o kolana i wciągnął głęboko powietrze. Raz, potem drugi, powoli.

Tylko nie wymiotuj, Stevens.

Przed oczami miał wykrzywioną twarz kobiety. Wziął kolejny głęboki oddech. Jezu… Co robić? Co robić? Huczało mu w głowie.

Upewnij się, czy rzeczywiście nie żyje. Wezwij policję.

Wyprostował się powoli i spojrzał na kobietę. Leżała bez ruchu, z szeroko otwartymi do krzyku ustami, szeroko otwartymi oczami.

Nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie żyje. I że spotkała ją straszna śmierć. Na wszelki wypadek powinien jednak sprawdzić tętno. Czy na pewno? Tak zawsze robią bohaterowie filmów. Albo się ruszy, zacznie działać, albo zaraz się rozsypie.

Nie masz wyboru, Stevens.

Skrócił smycz i podszedł ostrożnie do kobiety. Odsunął skrzynkę, pod którą kryła się dłoń.

Ujrzał paznokcie pociągnięte szkarłatnym lakierem… Musiała na kilka godzin przed śmiercią robić manikiur. Drastyczny kontrast między białą jak papier skórą i szkarłatem zadbanych paznokci robił upiorne wrażenie, był czymś obscenicznym.

Postąpił jeszcze krok, schylił się i zacisnął palce na nadgarstku kobiety.

Zimne, gąbczaste w dotyku ciało.

Ani śladu pulsu.

Cofnął dłoń, odruchowo wytarł o dżinsy i wyprostował się.

Musi wezwać policję. Zawiadomić ojca. Albo Matta.

Obaj są na ceremonii w domu pogrzebowym. Jedną przecznicę od jego domu.

Chwilę się wahał, w końcu doszedł do wniosku, że zamiast dzwonić na posterunek, pobiegnie do Gallaghera. Zajmie mu to mniej więcej tyle samo czasu.

Jak postanowił, tak zrobił. Sara jakby rozumiała, że pośpiech jest konieczny, i dotrzymywała mu kroku. W ciągu trzech minut dotarli przed dom pogrzebowy.

Hunter kazał suce czekać, sam wbiegł do środka, przesadzając po dwa stopnie na raz. Już w holu natknął się na Danny’ego, który na jego widok zrobił wielkie oczy.

– Hunter, co się…?

– Gdzie oni są? Danny wskazał salę.

– W jedynce, ale…

Hunter rzucił się w stronę drzwi, nie czekając, aż Danny skończy zdanie.

Zaraz od wejścia dojrzał rodzinę. Stali razem, w ciasnym kręgu.

Klan Stevensów przeciwko reszcie świata. Zwarta drużyna, jeśli nie liczyć jego, który dostał czerwoną kartkę.

Kiedy ruszył w ich stronę, ludzie rozstępowali się przed nim w milczeniu. Urwały się rozmowy. Na twarzach pojawiło się zdumienie, potem podniecenie. Wszyscy obawiali się skandalicznej sceny. A właściwie nie tyle się obawiali, co wyczekiwali, żądni sensacji.

A jakże, będą mieli scenę, ale nie taką, jakiej się spodziewali.

Rodzina go zauważyła. Zarejestrował dokładnie ten moment. Odwrócili się, spojrzeli… Matt się zachmurzył, Buddy uniósł wysoko brwi w zdziwieniu, zmienił nieznacznie postawę, jakby gotował się do walki. Matka pobladła, w jej oczach pojawiło się przerażenie. Cherry ostentacyjnie odwróciła głowę, unikając jego spojrzenia.

Prawdziwie amerykańscy, jak kreskówki Disneya i prozac.

Niech ich szlag trafi.

– Muszę zamienić z tobą kilka słów, tato – zaczął bez zbędnych wstępów, nie witając się nawet.

Matt postąpił krok naprzód, zacisnął wojowniczo dłonie.

– Wybrałeś sobie wspaniały czas na rozmowy. Wynoś się stąd, zanim Avery…

– Spływaj – warknął Hunter i ponownie zwrócił się do ojca: – To pilne, tato. Muszę porozmawiać z tobą w cztery oczy.

– Twoja pilna sprawa musi poczekać. Pewnie nie zauważyłeś, ale żegnam właśnie swojego najserdeczniejszego przyjaciela – oznajmił Buddy napuszonym tonem.

Hunter nachylił się do niego.

– Chodzi o morderstwo. Myślisz, że to może poczekać? – Widać niedostatecznie zniżył głos, bo usłyszał za swoimi plecami krótki, zduszony okrzyk przerażenia.

Odwrócił się i zobaczył Avery. Spojrzała na niego, na Matta i Buddy’ego, jakby szukała w ich twarzach potwierdzenia.

– Co się stało?

Hunter uniósł dłonie w bezradnym geście.

– Przepraszam, Avery. Nie chciałem cię w to mieszać.

– Wyjdźmy – zakomenderował Matt, robiąc krok do przodu.

Hunter ruszył natychmiast do wyjścia, Matt i Buddy za nim. Sara, która czekała cierpliwie na ulicy, zamachała radośnie ogonem na widok swojego pana.

Matt był znacznie mniej przyjazny. Spojrzał na brata i warknął:

– Jeśli to znowu jakiś twój głupi…

– Kawał? – nie dał mu dokończyć Hunter. – Bardzo bym chciał.

Pokrótce opowiedział, co się wydarzyło, zaczynając od skomleń Sary domagającej się wyjścia, na badaniu pulsu kobiety skończywszy.

Matt i Buddy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Jesteś pewien, że została zamordowana? – spytał Buddy, wyraźnie przejmując inicjatywę.

Hunter zawahał się. Nie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że wcale nie jest pewien. Może to narkomanka, która przedawkowała? Bezdomna? Sprzedawczyni z pobliskiego sklepu, którą powalił atak serca? Upadając, przewróciła stertę skrzynek, pod którymi zniknęło ciało.

Przypomniał sobie zadbane, szkarłatne paznokcie kobiety. Bezdomne raczej nie robią sobie manikiuru. Natomiast gdyby sprzedawczyni nie wróciła do domu, szukaliby już jej bliscy albo współpracownicy.

Ale to wszystko nie wykluczało śmierci z przyczyn naturalnych.

– Hunter?

Poderwał głowę, spojrzał na ojca i zaczął:

– Skoro znalazłem ją w ciemnym zaułku… zakładałem, że…

– Zaprowadź nas tam.

Ruszyli w trójkę. Hunter, słysząc z daleka piski szczeniaków, na moment zatrzymał się przy swoich drzwiach i wpuścił Sarę do środka. Matt i Buddy poszli przodem.

– Cholerna jasna.

– A niech to.

Znaleźli ją. Okrzyki dochodzące z zaułka powiedziały mu wszystko.

Dołączył do ojca i brata. Stanął trochę z boku i odwróciwszy wzrok, słuchał, jak tamci się mozolą, ostrożnie zdejmując kolejne skrzynki, by dokładnie obejrzeć ciało. Słyszał ich uwagi:

– Na pewno nie umarła śmiercią naturalną.

– Niech to szlag.

– Jezu, ale ją urządzili.

Ta ostatnia uwaga pochodziła od Matta. Jego głos brzmiał dziwnie skrzekliwie, jakby ktoś ściskał go za gardło, nie pozwalając mówić.

– Uważaj – przestrzegł go Buddy. – Nie wiemy jeszcze, co się stało. Nie zatrzyj śladów.

Hunter spojrzał na brata. Widział, jak ten skinieniem głowy odpowiada na uwagę ojca, widział, jak walczy ze sobą, usiłując zapanować nad emocjami.

– Spójrz. – Nachylił się nad ciałem. – Leży na prawym boku. Krew z lewej połowy twarzy powinna odpłynąć, a nie odpłynęła.

– Ktoś ją tu przyniósł.

– Bingo.

Zwykła ludzka ciekawość sprawiła, że Hunter spojrzał na kobietę. Spojrzał i natychmiast tego pożałował, ale nie mógł oderwać od niej wzroku.

Od pasa w dół była naga.

Ktoś zdarł jej majtki, podciągnął wysoko minispódniczkę…

Krew na udach, na brzuchu. Wszędzie mnóstwo krwi.

Żołądek podszedł mu do gardła. Odwrócił wzrok i wciągnął głęboko powietrze, walcząc ze wzbierającymi mdłościami.

– Trzeba natychmiast wezwać ekipę – powiedział Buddy nieswoim głosem.

– Chcesz, żeby biuro szeryfa włączyło się do sprawy, tato? – Matt był równie wstrząśnięty jak ojciec.

Pomimo lat pracy w organach ścigania nie mieli styczności z podobnymi przypadkami, pomyślał Hunter.

Przypadkami?

Nazwij rzecz po imieniu, poprawił się w duchu. To żaden „przypadek”. Zetknąłeś się ze zbrodnią. Okrutną, bezwzględną zbrodnią.

– Tak – mruknął Buddy. – Nie mamy odpowiedniego sprzętu… nie jesteśmy… przygotowani. Cholera, koszmar się powtarza.

W dwadzieścia minut później na miejscu była już ekipa złożona z ludzi Buddy’ego i ludzi szeryfa.

Jeden z policjantów zabezpieczył teren żółtą taśmą, drugi stanął u wylotu zaułka, broniąc dostępu gapiom. Technicy z biura szeryfa przystąpili do pracy. W świetle silnych lamp halogenowych zaczęli zabezpieczać ślady, fotograf robił zdjęcie po zdjęciu, dziesiątki ujęć, zbliżeń…

Hunter odwrócił się i potarł oczy pięściami. Ciągle widział zamordowaną kobietę, nie mógł pozbyć się koszmarnego obrazu, jakby ten na zawsze utrwalił się na siatkówce. Czy kiedykolwiek zniknie?

– Muszę zadać ci kilka pytań, Hunter – usłyszał głos Matta.

Opuścił ręce, spojrzał na brata i dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo jest zmęczony.

Można by powiedzieć, śmiertelnie zmęczony, gdyby nie to, że w zaistniałych okolicznościach określenie „śmiertelnie zmęczony” nabierało upiornego wydźwięku.

– Co chcesz wiedzieć?

– Opowiedz nam jeszcze raz wszystko po kolei. Szczegół po szczególe. Jak znalazłeś ofiarę.

Ofiarę. Hunter zerknął w jej stronę.

– Nazywa się jakoś?

– Owszem – burknął Buddy. – Elaine St. Claire. Zatrzymaj tę wiadomość dla siebie, dopóki nie zawiadomimy rodziny.

Nie zdziwiło go wcale, że ojciec zna nazwisko kobiety. Znał przecież wszystkich mieszkańców miasteczka.

– Kto to taki?

– Imprezowiczka. Lubiła bankietować. – Buddy skrzywił się. – Jakiś czas temu wyjechała z Cypress.

Nie ujechała daleko. Biedna dziewczyna. Czasami Cypress kojarzyło mu się z pajęczyną. Kiedy człowiek w nią wpadł, nie miał już ucieczki.

Jeśli Cypress było pajęczyną, to kto był pająkiem?

Matt chrząknął, wyraźnie zniecierpliwiony.

– Moglibyśmy zacząć?

– Jasne. – Hunter spojrzał na brata spod przymkniętych powiek. – Co chcecie wiedzieć?

Kiedy Matt powtórzył pytanie, Hunter raz jeszcze zrelacjonował, w jaki sposób znalazł Elaine St. Claire.

– To wszystko? Jesteś pewien?

– Tak.

Matt zasępił się.

– Nic nie słyszałeś?

– Nie, nic. Pracowałem.

– Pracowałeś?

– Siedziałem przy komputerze.

– A pies? Nie szczekał?

Hunter usiłował sobie przypomnieć, jak zachowywała się Sara.

– Nie, chyba nie.

– Chyba? Taki wielki pies musi mieć donośny szczek.

– Kiedy pracuję, wyłączam się.

– Nad czym pracowałeś?

Zawahał się. Nie chciał zwierzać się rodzinie, że pisze powieść. Wolał skłamać.

– Przygotowywałem pozew rozwodowy. Matt uniósł brew.

– Mówisz to bez specjalnego przekonania – zauważył z kpiącym uśmieszkiem.

– Przygotowywałem pozew – powtórzył Hunter.

– Dla kogo? Hunter pokręcił głową.

– Obowiązuje mnie tajemnica. Znasz chyba zasady. Poza tym nie ma to nic wspólnego ze sprawą.

Matt spojrzał na Buddy’ego.

– Mogła leżeć w zaułku przez jakiś czas?

– Wykluczone. W czasie dnia pełno tu ludzi. Pracownicy z pobliskich firm i sklepów wychodzą na papierosa, kręcą się dostawcy, dzieciaki jeżdżą na deskach.

– To znaczy, że ktoś ją tutaj przywiózł już po zamknięciu biur.

Buddy skinął głową.

– Jeden z moich ludzi przepyta Jean, dowiemy się, kiedy wystawiła skrzynki.

Hunter wiedział, że Buddy mówił o właścicielce sklepu spożywczego.

– No i czy nie zauważyła nic podejrzanego, kiedy zamykała sklep – dodał jeszcze.

– To już wszystko? – zapytał Hunter. – Mogę iść? – Miał dość przeżyć jak na jeden dzień. Chciał zostać sam, ochłonąć, pozbierać myśli. Przede wszystkim jednak chciał uwolnić się od towarzystwa ojca i brata.

– Wieczorem, po zamknięciu biur i sklepów, ktoś się kręci po zaułku?

– Nie uświadczysz żywej duszy, że użyję niezbyt fortunnego określenia.

– W ogóle nikt się tu nie pojawia?

– Czasami jakieś dzieciaki. Ktoś zapędzi się przez tu przez pomyłkę i zaraz zawraca. Ja i Sara robimy tu ruch, to wszystko.

– Słyszysz ze swojego mieszkania, jak ktoś wjeżdża samochodem?

– Na ogół tak.

– Ale dzisiaj wieczorem nic nie słyszałeś, nic nie widziałeś? – Matt uśmiechnął się ironicznie.

– Jeśli nie macie do mnie więcej pytań, chciałbym już iść. Nie muszę wam chyba wyjaśniać, że miałem wyjątkowo ciężki wieczór.

– Idź – zgodził się łaskawie Buddy. – Być może będziemy musieli przepytać cię jeszcze raz, kiedy zbierzemy więcej informacji.

Hunter odszedł powoli. Czuł na plecach spojrzenia ojca i brata. Korciło go, żeby się odwrócić, spojrzeć im w twarze, zobaczyć miny. Wewnętrzny impuls kazał mu tak właśnie zrobić.

Nic, nie spojrzy w ich stronę. Nie da im tej satysfakcji. Nie okaże żadnym gestem, jak dziwne było dla niego to spotkanie. Dziwne, nieprzyjemne i niesmaczne. Otrząsnął się, jakby chciał się uwolnić od niemiłego wrażenia.

Potraktowali go jak kogoś obcego.

Obcego i niewiarygodnego.

– Hunter? – zawołał za nim Matt. Zatrzymał się, odwrócił.

– Jeśli coś sobie przypomnisz, zadzwoń do mnie albo do ojca. Każdy detal jest ważny.

Загрузка...