Rozdział 17

Biuro koronera dla parafii West Feliciana, najmniejszej chyba spośród wszystkich parafii w całej Luizjanie, znajdowało się w St. Francisville.

Do koronera, a urząd ten sprawował aktualnie doktor Harris, należało ustalanie okoliczności śmierci, przeprowadzanie testów toksykologicznych, określanie czasu i przyczyn zgonu. On też wystawiał świadectwa zgonu.

Avery dowiedziała się tego wszystkiego od żony doktora Harrisa, kiedy zadzwoniłaby umówić się z nim na spotkanie. Usłyszała również, że doktor sprawuje swój urząd od dwudziestu ośmiu lat, że ma dwóch zastępców, jak i on lekarzy, że przeciętnie rejestruje około osiemdziesięciu zgonów rocznie.

Jeśli widział konieczność przeprowadzenia autopsji, zwłoki przewożono do Earl Long Hospital w Baton Rouge, gdzie zajmował się nimi szpitalny anatomopatolog. Parafia West Feliciana miała zbyt szczupły budżet, by pozwolić sobie na zatrudnianie lekarza ze specjalnością medycyny sądowej. Ta ostatnia wiadomość mocno zaskoczyła Avery.

Doktor Harris okazał się przemiłym, pełnym energii starszym panem o siwych włosach i wesołych oczach: całkowite zaprzeczenie stereotypowych wyobrażeń o koronerze.

– Dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć – zaczęła Avery po dokonaniu wzajemnej prezentacji. – Pańska żona mówiła mi już, że jest pan koronerem od dwudziestu ośmiu lat.

– Z przerwami, droga pani, z przerwami. Czasami muszę zająć się własną praktyką lekarską, którą zaniedbuję. Za dużo biorę na siebie obowiązków, w każdym razie tak twierdzi żona, wszystkiemu na raz nie sposób podołać.

– Ale znowu piastuje pan urząd.

– Cóż, przekleństwo perfekcjonizmu. Wie pani, jak to jest z perfekcjonistami. Uważają, że są niezastąpieni, każdy inny to partacz. – Doktor nachylił się ku Avery, w oczach zabłysły wesołe iskierki. – Bo też mieliśmy tu prawdziwego partacza. Każdy zgon to było dla niego „zatrzymanie akcji serca”. Innych przyczyn nie wyróżniał, nie znał, konował jeden. Wywiadu nie przeprowadzał, do kart chorobowych zmarłych nie zaglądał, bywało, że pielęgniarka wypisywała za niego akty zgonu. Ścierpieć tego nie mogłem, to i zgadzałem się wrócić na urząd. Dwa razy.

– Doktor poprawił się w fotelu, ale natychmiast ponownie się nachylił. – Koniec końców, każdy zgon to zatrzymanie akcji serca, ale coś, na Boga, musi spowodować to zatrzymanie, prawda?

– Często zdarzają się takie przypadki?- zapytała Avery. – Mam na myśli błędne orzeczenia lekarskie.

– Nie przy mnie. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Więc w czym mogę pani pomóc?

– Mówiłam już pańskiej żonie, że chcę się dowiedzieć czegoś więcej o okolicznościach śmierci mojego ojca.

Na jowialnej twarzy doktora odmalowało się współczucie.

– Bardzo mi przykro. Proszę przyjąć moje kondolencje.

– Dziękuję. – Avery przez moment zastanawiała się, jak pokierować rozmową. – Podobno rejestruje pan około osiemdziesięciu zgonów rocznie i zawsze albo pan osobiście, albo któryś z pańskich zastępców udaje się na miejsce.

– Tak jest.

– Wiem też, że autopsje, jeśli zachodzi taka konieczność, przeprowadzane są w Baton Rouge.

– Tak, przez doktor Kim Sands.

– W przypadku mojego ojca zażądał pan autopsji.

– To normalna procedura, gdy w grę wchodzi samobójstwo. Mam tu wyniki.

– Doktor Sands potwierdziła, że to było samobójstwo?

Harris skinął głową.

– Tak, potwierdziła moje wstępne orzeczenie. Samobójstwo. Bezpośrednia przyczyna zgonu:

uduszenie gazami powstałymi w procesie spalania. Przy pierwszej próbie zaczerpnięcia powietrza gazy i płomienie dostają się do dróg oddechowych i następuje śmierć.

„Czołgał się do wyjścia z garażu…”.

– Chce pan powiedzieć, że umarł od razu?

– Śmierć nigdy nie jest natychmiastowa. Anatomopatolog będzie mówił o minutach, godzinach, o całych dniach umierania. W przypadku pani ojca była to kwestia sekund, może minut.

Avery robiła wszystko, by nie myśleć o cierpieniu. Musiała zachować chłodny dystans do tego, co słyszy.

– Proszę mówić dalej.

– Obecność dymu i sadzy w tchawicy oraz w płucach pozwala lekarzowi orzec, że mamy rzeczywiście do czynienia ze śmiercią w płomieniach.

– Albo czy śmierć nastąpiła wcześniej, z innej przyczyny?

– No właśnie.

– Doktor Sands wykluczyła jednak tę możliwość?

– Tak jest.

Avery odchrząknęła.

– Czego jeszcze anatomopatolog szuka w podobnych przypadkach?

– Dla potwierdzenia okoliczności i przyczyn zgonu?

Skinęła głową.

– Wylewów w zachowanej tkance miękkiej.

Śladów alkoholu, narkotyków. Robi się analizy krwi, moczu, bada treść żołądka.

– I…?

– U pani ojca znaleźliśmy śladowe ilości halcionu. To środek nasenny.

Avery drgnęła, wyprostowała się.

– Środek nasenny? Jest pan pewien?

– Pani nie wiedziała? – Harris był najwyraźniej zaskoczony jej reakcją. – Rozmawiałem z Earlem, aptekarzem z Cypress Springs. Pani ojciec od dłuższego czasu brał tabletki nasenne.

– Ktoś mu je przepisywał?

Doktor zastanawiał się chwilę, po czym zajrzał do leżącej na biurku teczki.

– Mam. Sam wypisywał recepty. Avery milczała.

– Bezsenność to częsty objaw towarzyszący depresji – dodał Harris.

Nie mógł spać. Jeszcze jedna rzecz, o której nie wiedziała.

Jaka z niej córka?

– Dlaczego miałby brać środki nasenne? – wykrztusiła wreszcie po dłuższej chwili. – Skoro zamierzał skończyć z sobą, po co wziął tabletki?

– Tabletkę – poprawił ją Harris. – Jedną tabletkę 0,25 miligrama, wnosząc z wyników analiz.

– Nadal nie rozumiem…

– Dlaczego, tak? Tego nigdy się nie dowiemy. Może chciał w ten sposób przytępić świadomość? A może dopiero po zażyciu tabletki podjął decyzję?

„Czołgał się do wyjścia z garażu…”.

– Pani Chauvin?

Podniosła wzrok. Harris trzymał w ręku pudełko z chusteczkami. Nie zdawała sobie sprawy, że płacze. Wyjęła jedną i wytarła oczy.

– Nie natrafił pan na nic… podejrzanego?

– Podejrzanego? – Doktor zmarszczył brwi. – Nie bardzo rozumiem.

– Coś, co mogłoby wskazywać, że nie popełnił samobójstwa.

– Droga pani, mamy tylko cztery przyczyny śmierci: naturalną, wypadek, samobójstwo i morderstwo. Pierwsze dwie możemy od razu wykluczyć. Pozostaje nam samobójstwo albo morderstwo.

– Wiem.

– Do czego pani właściwie zmierza?

– Ja… – Avery gniotła nerwowo chusteczkę w dłoni. – Nie wierzę, że to zrobił. Nie zostawił żadnego listu. W rozmowach z nim, a rozmawialiśmy często, nie wyczułam nic, co mogłoby wskazywać na depresję tak głęboką, by prowadziła do samobójstwa.

Ktoś inny mógłby się obrazić, mógłby pomyśleć, że Avery kwestionuje jego kompetencje, ale doktor Harris ją rozumiał.

– Policja przeprowadziła dokładne dochodzenie. Ja też uczyniłem, co w mojej mocy. Doktor Sands jest znakomitym anatomopatologiem. Badania toksykologiczne nie wykazały w krwi nic poza odrobiną halcionu. Nie znalazłem nic, co mogłoby wskazywać na morderstwo, doktor Sands również. Znajomi, sąsiedzi, wszyscy powtarzają, że pani ojciec dziwnie się ostatnio zachowywał. Stronił od ludzi. Był przygnębiony. Mógł mieć myśli samobójcze. Wiem skądinąd, że niedawno umarła pani matka.

– Rok temu.

„Ma, na co zasłużył”.

„Ty też doczekasz się zapłaty”.

Avery zacisnęła usta.

– Czy jest coś, o czym nie wiem, a powinienem? Coś, czego jeszcze mi pani nie powiedziała?

Co by pomyślał, gdyby zwierzyła mu się, że miała telefon z pogróżkami? Że może to być chory żart, ale równie dobrze – realne niebezpieczeństwo.

Pokręciła głową.

– Nic.

– Jest pani pewna?

– Całkowicie. – Podniosła się i wyciągnęła rękę. – Bardzo mi pan pomógł, doktorze. Dziękuję, że zechciał pan poświęcić swój czas.

Doktor podniósł się zza biurka i uścisnął jej dłoń.

– Jeśli będę mógł w czymś pomóc, proszę dzwonić.

Kiedy była przy drzwiach, odezwał się jeszcze:

– Proszę wybaczyć staremu człowiekowi, że wtyka nos w nie swoje sprawy, ale od wielu lat sprawuję ten urząd. Zetknąłem się z setkami ludzi pogrążonych w żałobie. Wiem, jak trudno jest pogodzić się z tym, że najbliższa osoba popełniła samobójstwo. Rozumiem, jaki to musi być ciężar, jakie się rodzi poczucie winy. Człowiek mówi sobie, że powinien był przewidzieć, co nastąpi, że mógł uratować ukochaną osobę. – Spojrzał jej w oczy, spojrzenie miał ciepłe, pomocne. – Trzeba jednak żyć dalej. Zrozumieć, że ten tragiczny czyn nie został dokonany przeciwko nam czy przez nas. – Zamilkł na moment. – Czas, pani Chauvin. Proszę dać sobie trochę czasu. Niech pani spróbuje z kimś porozmawiać. Z terapeutą. Z duchownym. Trzeba żyć dalej.

Gdyby to było takie proste. Gdyby tak strasznie nie bolało.

Uśmiechnęła się blado.

– Bardzo pan dobry, doktorze Harris.

– Pani siostrze powiem to samo. Avery zamarła.

– Słucham?

– Powiem to samo pani siostrze. Zadzwoniła do mnie krótko po pani telefonie. Ma tu być o trzeciej. – Harris spochmurniał. – Coś nie tak, pani Chauvin?

– Ja nie mam siostry, doktorze.

Загрузка...