Rozdział 16

Trzynaście lat minęło od ostatniej bytności Huntera na posterunku policji w Cypress Springs. Nic się tu nie zmieniło przez tych trzynaście lat, stwierdzał, rozglądając się po wnętrzu. W Cypress w ogóle niewiele się zmieniało, takie to już było miasteczko, przywiązane do tradycji, niechętne wszelkim nowinkom.

Przyszedł na posterunek, bo przypomniał sobie coś, co dotyczyło zabójstwa Elaine St. Claire i być może mogło dopomóc w dochodzeniu.

Od chwili znalezienia zwłok, czyli od trzydziestu sześciu godzin, nie był w stanie myśleć o czymś innym. Żeby nie wiedzieć jak rozpaczliwie próbował, nie mógł uwolnić się od obrazu wykrzywionej w śmiertelnym skurczu przerażenia twarzy.

Przy biurku dyżurnego nikogo nie było. Zapewne zaraz wróci, pomyślał Hunter, spoglądając na nadgryziony pączek i kubek, z którego wciąż unosiła się para.

Nie czekając, aż funkcjonariusz się pojawi, przeszedł dalej, jakby nadal miał prawo poruszać się swobodnie po budynku.

Drzwi do gabinetu ojca wprawdzie były uchylone, ale w środku ani śladu Buddy’ego. Wszedł do pokoju pachnącego ojcem i wspomnieniami z dzieciństwa.

Skrzywił się, zdjęty irracjonalną niechęcią, jakby bronił się przed obrazami z przeszłości.

Oto bawi się pod wielkim dębowym biurkiem… Z rozdziawioną buzią słucha, jak ojciec beszta ofermowatego podwładnego… I ostatnia wizyta u ojca, tuż przed wyjazdem na uniwersytet…

Próbował wtedy raz jeszcze rozbić mur, który oddzielał go od rodziny.

– Powiedz mi, tato, co ja takiego zrobiłem? Dlaczego odsuwasz się ode mnie? Dlaczego mnie wykluczasz? Wszyscy odsunęliście się ode mnie, ty, mama, Matt, Cherry. Jakbym był zadżumiony, nie należał już do rodziny. Powiedz coś, tato. Rozmawiaj ze mną. Przyjmę wszystko, byle to poprawiło nasze stosunki.

Ale ojciec nie miał dla niego czasu. Zbył go, powiedział, że Hunter coś sobie musiał ubrdać, że to rojenia niemające oparcia w rzeczywistości.

Wyjechał pełen urazy, obiecując sobie w duchu, że im wszystkim jeszcze pokaże. Przyjdzie dzień, że im pokaże.

Jego uwagę przyciągnęła leżąca na biurku teczka z napisem: „Zdjęcia”.

Fotografie z miejsca zbrodni? Zaciekawiony podszedł do biurka.

Tak, teczka musiała zawierać dokumentację morderstwa, bo pod spodem mógł przeczytać: „St. Claire, Elaine”.

– Witaj, synu.

Synu. Słowo, które powinno nieść w sobie ładunek ciepła, a które Hunterowi brzmiało w uszach najkrwawszą ironią.

– Cześć, tato.

Buddy spojrzał na biurko, potem podniósł wzrok na Huntera.

– Co cię sprowadza?

– Sprawa St. Claire.

Buddy pokiwał głową, usadowił się w swoim fotelu i wskazał krzesło naprzeciwko.

– Siadaj.

Hunter wolałby stać, ale przyjął zaproszenie.

– Nic się tu nie zmieniło.

– Ładny kawałek czasu.

– Trzynaście lat.

Hunter omiótł wnętrze szybkim spojrzeniem. Coś jednak się zmieniło. Zniknął jego puchar ze szkolnych rozgrywek baseballowych, zniknęło też jego zdjęcie, które dawniej stało na biurku.

– Wygląda na to, że pozbyłeś się wszystkiego, co mogłoby się kojarzyć z moją skromną osobą – zauważył cierpko.

– Porzuciłeś nas, Hunter.

– Czyżby? Ja to widzę inaczej.

– Nie znudziło ci się jeszcze, bracie, bez końca powtarzać jedno i to samo?

Hunter obrócił się gwałtownie. W drzwiach stał Matt, z pewną siebie, czy może butną miną, jakby on tu był gospodarzem.

– Zjawiasz się w samą porę. Urządzimy sobie małe rodzinne spotkanie.

– Co za szczęście niewysłowione mnie spotyka – mruknął Matt.

– Hunter przyszedł w sprawie St. Claire.

– Tak? – Matt podszedł do biurka, założył ręce na piersi i przysiadł na krawędzi blatu.

– Wyszedłem z Sarą za kwadrans szósta, zrobiliśmy zwykłą rundkę, ale nie zauważyłem nic podejrzanego.

– Co to znaczy, zwykłą rundkę?

– Idziemy Walton do Głównej, obchodzimy plac miejski i wracamy do domu. – Hunter zamilkł na moment, po czym podjął: – Myślę, że jej… zwłok jeszcze tam wtedy nie było, bo Sara natychmiast by coś wyczuła. Później przecież wyczuła.

– Dlaczego nie powiedziałeś nam tego wczoraj? – zapytał Matt.

– Nie pytaliście. A ja dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, że to może mieć znaczenie.

Matt przechylił głowę.

– Dobrze się składa, że przyszedłeś, bo mamy do ciebie kilka pytań.

– Pytań? – Spojrzał na Buddy’ego, znowu na brata. – Dobra, pytaj.

– Znałeś ofiarę?

– Nie.

– Nigdy nie słyszałeś o Elaine St. Claire?

– Nigdy, aż do wczoraj.

– Gdzie byłeś wczoraj między czwartą po południu a pojawieniem się u Gallaghera?

– To znaczy w czasie, kiedy ona zginęła?

– Odpowiedz na pytanie.

– Kpicie sobie chyba. – Sądząc po minach, raczej nie kpili. – Jestem podejrzany?

– To standardowa procedura. Znalazłeś ciało, co automatycznie czyni cię podejrzanym.

Hunter podniósł się.

– Bzdura.

– Siadaj, synu. – Buddy rzucił Mattowi poirytowane spojrzenie. – Odpowiedz na pytanie. Gdzie byłeś wczoraj między czwartą a ósmą?

– Pracowałem. Byłem sam. Nie, Sara była ze mną. Ona może mi zapewnić alibi. W przeciwieństwie do ludzi, obecnych nie wykluczając, na nią można zawsze liczyć.

– Byłeś na spacerze z Sarą, to wiemy. Czy poza tym wychodziłeś z domu?

– Nie.

– Rozmawiałeś z kim podczas spaceru? Hunter zastanawiał się przez chwilę.

– Nie.

– Między czwartą a ósmą dzwonił ktoś do ciebie? Ktoś, kto mógłby zaświadczyć, że byłeś w domu?

Hunter ponownie musiał udzielić negatywnej odpowiedzi.

– To chyba nie czyni jeszcze ze mnie mordercy?

– Ale i nie wyklucza cię z kręgu podejrzanych. Hunter miał szczerą ochotę zdzielić Matta w szczękę.

– Mogę już iść?

– Jeszcze moment. – Matt zerknął przelotnie na ojca. – Wiesz, jak zginęła, Hunter?

– Nie.

– Ktoś wsadził jej do waginy ostre narzędzie o odgiętych końcach.

Huntera przeszedł lodowaty dreszcz.

– Jezu…

– Wykrwawiła się na śmierć. Musiała konać w potwornych mękach.

– Wiesz, kto mógłby być zdolny do tak koszmarnego czynu? – wtrącił Buddy.

– Tylko psychopata.

– Przychodzi ci na myśl ktoś konkretny, braciszku?

– Żałuję, ale nikt.

– Żałujesz? – zdziwił się Buddy.

– Oczywiście. Tego człowieka trzeba ująć, zanim znowu zaatakuje.

– Cóż za szlachetna, godna podziwu postawa – mruknął Matt jadowicie.

Hunter podniósł się gwałtownie, stanął naprzeciwko Matta.

– Masz problem, bracie? Drażnię cię? Za ciasno dla nas dwóch w tej pipidówie?

– A już myślałem, że w tej rodzinie to ja jestem kowbojem.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Mam problem. Drażni mnie brak lojalności. Tchórzostwo.

Hunter zaśmiał się głucho.

– I obie te cechy odnajdujesz we mnie?

– Owszem.

Cały Matt. Zawsze musiał mieć rację, zawsze ostatnie słowo należało do niego. Zawsze zajmował rodziców swoją osobą, odsuwając jakimś sobie tylko znanym sposobem Huntera w cień. Podobnie zachowywał się, gdy szło o dziewczyny. Matt musiał błyszczeć, brylować, być w centrum zainteresowania.

Natomiast Hunter nie potrzebował hołdów ani pochlebstw. Nie próbował nawet konkurować z Mattem.

Ale nie pozwalał też bratu dyktować sobie, co ma myśleć, a Matt chciałby Hunter patrzył na świat jego oczami, miał takie same jak on opinie, tak samo postępował. Nie, poprawił się w myślach, Matt nie chciał, Matt się domagał, żądałby wszyscy mu przyklaskiwali.

– Nie wciągniesz mnie w kłótnię, bracie, nie masz co się wysilać.

– Powiedziałem, nielojalny tchórz.

– Bo nie chcę się z wami użerać? A może dlatego, że wyjechałem, ułożyłem sobie życie po swojemu, z daleka od was? Bo nie chciałem podporządkowywać się ślepo we wszystkim wielkiemu Mattowi Stevensowi? O to ci chodzi?

– Chłopcy…

To jedno słowo sprawiło, że Hunter całkiem przestał panować nad sobą. Ogarnęła go straszliwa furia. Ojciec tysiące razy wypowiadał to sakramentalne ostrzeżenie, od kiedy tylko Hunter sięgał pamięcią.

Tylko że wtedy należał jeszcze do rodziny.

– Wściekasz się, że mam własne zdanie, prawda, Matt? Chory jesteś na myśl, że nie masz nade mną żadnej władzy.

– A gadaj sobie i myśl, co chcesz, braciszku.

– Gdybyś wylazł ze swojej skorupy, gdybyś widział dalej niż czubek własnego nosa, może zrozumiałbyś wreszcie, że świat nie kręci się wokół ciebie, zastępco szeryfa Stevens. I pewnie dlatego nigdy nie odważysz się na podobny eksperyment.

Matt aż poczerwieniał ze złości.

– Zawsze wszystkiego mi zazdrościłeś. I nadal zazdrościsz, taki już jesteś. Zazdrościłeś mi, że mam dziewczynę.

– Nie mieszaj do tego Avery.

– Kiedy to jej dotyczy. Nie mogłeś ścierpieć, że wybrała mnie, a nie ciebie.

– Ciebie wybrała? To gdzie w takim razie była przez te wszystkie lata? Coś mi się wydaje, że najzwyczajniej w świecie cię zostawiła.

Gdy Matt zrobił krok w kierunku brata, Hunter odruchowo zacisnął dłonie, gotów wymierzyć pierwszy cios. Zrobiłby to z rozkoszą.

Zanim zdążył unieść pięść, Buddy stanął między synami.

– Dziękuję, że wpadłeś, Hunter. Będziemy w kontakcie.

Загрузка...