Rozdział 43

Kiedy Hunter obudził się, Avery przy nim nie było. Zerknął na budzik, była piąta. Przespali całe popołudnie.

W każdym razie on przespał.

Usiadł w pościeli, dotknął wgniecenia na sąsiedniej poduszce. Ciepło już się ulotniło, Avery musiała wstać jakiś czas temu.

Przesunął w zamyśleniu dłonią po brodzie. Avery przedstawiła mu swoją wersję wypadków. Ojciec został obudzony przez kogoś, kogo dobrze znał. I ten ktoś użył paralizatora, żeby go obezwładnić. Potem, kiedy doktor ocknął się w płomieniach, próbował czołgać się do drzwi, ale na ratunek było już za późno.

Kiedy skończyła, Hunter długo trzymał ją w ramionach, uspokajał. Serce mu się kroiło, kiedy słyszał jej płacz. Próbował zająć ją jakoś, wskazywał luki, słabe punkty w jej rozumowaniu. Dlaczego ktoś miałby zabijać jej ojca? Jaki miałby motyw?

Nic nie pomagało. W końcu zmęczona płaczem usnęła, a on razem z nią.

Wstał, wciągnął dżinsy i poszedł szukać Avery.

Znalazł ją w kuchni. Stała przy zlewozmywaku i patrzyła w okno. Na stole leżała słuchawka telefonu bezprzewodowego, obok notes i gazeta.

Musiała obudzić się na długo przed nim.

Drobniutka, z krótko ostrzyżonymi włosami, w dużo za dużym szlafroku, wyglądała jak dziecko ubrane w rzeczy dorosłego.

Kto osądzałby ją wedle drobnej postury i dziecięcej buzi, popełniłby wielki błąd, bo Avery obdarzona była przenikliwym umysłem i determinacją graniczącą niekiedy z oślim uporem. Hunter zawsze ją podziwiał, nawet jeśli trwała przy racjach, które jemu wydawały się zupełnie bez sensu.

Podziwiał jej charakter, jej absolutną uczciwość. Zawsze stawała po stronie słabszych, przyjaźniła się z najrozmaitszymi dziwadłami i ofiarami losu, broniła outsiderów. Nie przysparzało jej to sympatii wśród tak zwanej większości, ale Avery w nosie miała opinię większości.

Prawdę powiedziawszy, ta jej wewnętrzna siła napełniała Huntera zawsze czymś w rodzaju nabożnego lęku.

I chyba zawsze podkochiwał się w Avery.

A teraz? O co chodziło teraz?

Postanowiła pochylić się nad kolejnym wyrzutkiem i nieudacznikiem? Zamierzała go bronić? Wbrew opinii większości?

Spojrzała na niego. Na jej ustach pojawił się leciutki uśmiech.

– Zaraz lunie.

Podszedł do niej i spojrzał przez okno na ołowiane niebo, targane wiatrem drzewa.

– Ziemia potrzebuje deszczu.

– Aha.

Dotknął jej policzka.

– Dobrze się czujesz?

– Jako tako. – Przechyliła lekko głowę. – Zjadłbyś coś?

– Umieram z głodu. Możemy coś zamówić. Avery pokręciła głową.

– Mam trochę sera i jajka.

– Co może oznaczać omlet.

Zabrali się do roboty wśród kłótni na temat składników. Cebula nie znalazła uznania. Pieczarki przeciwnie, musiały być. Mnóstwo sera. Odrobina pieprzu cayenne.

– Zrobię tosty – zaofiarował się Hunter.

– W lodówce są angielskie mufinki.

– Jeszcze lepiej. – Wyjął przy okazji masło i sok pomarańczowy. Dwie mufinki przekroił na pół, włożył do opiekacza, po czym znalazł w szafkach szklanki, talerze i sztućce.

Kiedy nakrywał do stołu, spojrzał machinalnie na gazetę, którą Avery zostawiła na stole razem z telefonem i notesem. Było to wydanie z notatką o śmierci doktora. Przeniósł wzrok na zapiski w notesie.

Lista nazwisk, przy każdym data.

Pat Greene. Sal Mandina. Pete Trimble. Kevin Gallagher. Dolly Farmer… Wreszcie nazwisko ojca. I na samym dole Trudy Pruitt.

– Co to?

Avery nie odwróciła się nawet.

– Pracuję nad tym.

– Pracujesz nad tym? – powtórzył. – To lista ludzi, którzy…

– Zmarli nagle w Cypress w okresie ostatnich ośmiu miesięcy.

Skoro zostawiła listę na wierzchu, chciała, żeby ją zobaczył.

– Dręczy cię to, co usłyszałaś od Trudy, prawda? Ze twój ojciec był zamieszany w morderstwo Sallie Waguespack.

Avery przewróciła omlet na patelni.

– Tak. Chodzi o to, co mówiła Trudy. I o wycinki, które znalazłam w rzeczach ojca. Chodzi o dwa morderstwa i dwa zaginięcia, które miały miejsce w ciągu ostatnich sześciu tygodni. Chodzi o Siedmiu.

Hunter zasępił się.

– Nie ma sposobu, żeby odwieść cię od tej sprawy?

– Nie.

Determinacja granicząca z oślim uporem. Nie spocznie, dopóki nie pozbędzie się ostatnich wątpliwości, dopóki nie uzna, że dotarła do prawdy.

Nic dziwnego, że była dobrą dziennikarką.

– Zwariować można z tobą, Avery. Wzruszyła ramionami.

– Nie myśl o tym.

– Aha, na pewno. Mam patrzeć, jak uganiasz się samopas za mordercą? Dwie kobiety już zginęły. Nie chcę, żebyś była trzecią.

Uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami.

– Jakiś ty słodki, Hunter.

– Nie ma się z czego śmiać – burknął. – W Cypress grasuje morderca.

– Owszem. Być może zabił mojego ojca.

– Chcesz, żebym ci pomógł? – Hunter najwyraźniej skapitulował.

Zastanawiała się przez chwilę nad propozycją, w końcu skinęła głową.

– Chyba chcę. Omlet gotowy.

Kiedy skończyli jeść, Avery wróciła do tematu:

– Wczoraj wieczorem byłam w przyczepie Trudy Pruitt. Ta kobieta twierdziła, że mój ojciec był zamieszany w morderstwo Sallie. Twierdziła, że jej chłopcy są niewinni. Że ma dowody. Ktoś ją zamordował, zanim zdążyłam z nią porozmawiać.

– Więc pojechałaś szukać tych dowodów. Zabrałaś ze sobą Gwen Lancaster.

– Skąd wiesz?

– Zgadłem.

– Skoro jesteś taki mądrala, to pewnie wiesz też, że Gwen spotkała się z Trudy. Pytała ją o Siedmiu.

Hunter wyprostował się.

– I co?

– Trudy potwierdziła, że grupa istnieje. Według niej to oni zabili Elaine St. Claire.

– Trudy była alkoholiczką, Avery. Ponadto miała swoje powody, żeby dokumentnie znienawidzić to miasto. Ostrożnie traktowałbym jej słowa.

– Mówisz jak Matt i Buddy.

– Oni mają rację. Słuchaj ich. Avery nie dawała za wygraną.

– A Gwen? Ktoś dokładnie przeszukał jej pokój, przewrócił wszystko do góry nogami. Zabrał notatki.

– Coś jeszcze?

– Zadzwoniła do niej jakaś kobieta. Powiedziała, że ma informacje o Tomie. Zaproponowała spotkanie w chacie w lesie.

– I nie pojawiła się.

– Właśnie. Za to ktoś zostawił Gwen prezent w postaci kociego truchła. Ostrzeżenie. Tak właśnie działa Siedmiu. Udzielają jednego ostrzeżenia, potem przechodzą do działania.

Hunter słuchał relacji Avery coraz bardziej zaniepokojony.

– Skąd wiesz, że to prawda? Gwen sama mogła zrobić bałagan w swoim pokoju, naopowiadać ci o jakimś kocie, telefonie od nieznajomej kobiety, ukradzionych notatkach. Może chciała w ten sposób przekonać cię do swoich przypuszczeń, zaskarbić sobie twoje zaufanie i pomoc.

Avery pokręciła głową.

– Widziałam Gwen zaraz po jej powrocie z nieudanego spotkania. Była śmiertelnie przerażona. – Podsunęła Hunterowi gazetę. – Znalazłyśmy to wczoraj w przyczepie. – Trudy dorysowała doktorowi rogi i hiszpańską bródkę, ale Avery tego nie komentowała, jakby podobizna ojca z rogami była czymś najzwyczajniejszym w świecie. – Popatrz, na marginesie coś sobie obliczała. Według mnie zmarłych. Ojciec był piąty. Pięć osób i „jeszcze 2”, tak napisała.

– Słucham cię z zapartym tchem. – Tym razem w głosie Huntera nie było już ani kpiny, ani sceptycyzmu.

– Moim zdaniem miała na myśli albo ludzi zamieszanych w morderstwo Sallie Waguespack, albo tych, którzy znali prawdę o zbrodni.

– Zakładając, że byli jacyś ludzie zamieszani w morderstwo.

– Jesteś prawnikiem. Kogo mamy w dochodzeniu?

– Ofiarę i sprawcę. Osobę, która odkryła zwłoki. Funkcjonariusza, który zjawił się pierwszy na miejscu zbrodni. Śledczych, biegłych. Koronera i jego ludzi.

– Świadków, jeśli w ogóle.

– Tak.

– Twój ojciec pozwolił mi przejrzeć akta Sallie – ciągnęła Avery. – Pat Greene w czasie patrolu zobaczył Pruittów uciekających z domu Sallie. Wiele razy byli notowani, dobrze znani policji, postanawia więc sprawdzić, co się stało. Znajduje zwłoki i zawiadamia Buddy’ego. Obaj ruszają na poszukiwanie braci. Znajdują ich, wywiązuje się strzelanina, chłopcy giną.

– Zostawili niezabezpieczone miejsce zbrodni i tak po prostu ruszyli na poszukiwania?

Avery zmarszczyła czoło.

– Nie pamiętam. Może czekali na koronera, ale nie sądzę. Według tego, co znalazłam, nikogo nie wzywali.

– Mów dalej.

– Narzędzie zbrodni znaleziono w rowie za przyczepą Pruittów. Były na nim odciski palców Donny’ego. Jeden z chłopców miał na butach krew ofiary. Na widok policjantów obaj otworzyli ogień. Pat Greene oddaje dwa celne strzały. Sprawcy giną na miejscu. Sprawa jasna i prosta. Dochodzenie zamknięte.

– Zbyt jasna i prosta, tak?

– Być może.

– Co wykazała autopsja? Bo rozumiem, że musiała być autopsja, jak zawsze w przypadku morderstwa.

– Wyników nie znalazłam w teczce. Buddy uważa, że ktoś musiał gdzieś pomyłkowo przełożyć raport anatomopatologa. Obiecał go odnaleźć. Zadzwonię do niego jutro.

– Policzmy osoby dramatu – odezwał się Hunter po dłuższej chwili. – Dwóch policjantów, Pat i ojciec. Koroner. To trzech. Ofiara i Pruittowie. Mamy sześcioro. Twój ojciec, ewentualnie jako siódma postać, chociaż nie wiem, jaką miałby odgrywać rolę. – Zaczął bębnić palcami w stół. – Może liczyła zlikwidowanych członków grupy? Może wykańczała ich po kolei? Może jeden z dwóch pozostałych przy życiu wykończył ją?

– Może, chociaż wątpię. Chyba że była z kimś w zmowie. Wszystkie te zgony wyglądały na wypadki. Tu trzeba było sprytu i swoistego wyrafinowania, do których Trudy nie była chyba zdolna.

– Jeśli miała wspólnika, kto mógłby to być? Ktoś, kto myślał podobnie jak ona. Ktoś, kto jak ona nienawidził Cypress Springs.

Avery znowu pokręciła głową.

– Kto w takim razie zabił Elaine St. Claire? Na pewno nie Trudy. Twierdziła, że śmierci Elaine winna jest grupa. Tak przynajmniej przedstawiła to Owen.

– W takim razie Siedmiu mogło zabić również Sallie Waguespack.

– Według mnie to śmierć Sallie była powodem zawiązania się grupy.

– Ale nie wiesz tego na pewno.

– Nie wiem – westchnęła Avery. – Wszystko, czym dysponujemy, to wyłącznie domysły.

– I zmarli. – Hunter wstał i podszedł do Avery. – Powtórzmy sobie wszystko od początku. Kto mógł znać prawdę o śmierci Sallie Waguespack?

– Bracia Pruitt. Buddy. Pat Greene. Mój ojciec, jeśli wierzyć Trudy.

– Sama Trudy – podsunął Hunter. – Ktoś, kto przygotowywał zwłoki do pochówku.

– O Boże.

– Co?

Avery zerwała się, podeszła do blatu kuchennego, zajrzała do swoich notatek i powoli podniosła głowę.

– Wszyscy, których wymieniliśmy, nie żyją. Wszyscy z wyjątkiem twojego ojca.

Hunter miał wrażenie, że podłoga zakołysała mu się pod stopami.

– Niemożliwe. Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza?

Avery pokiwała głową. Była blada jak płótno. Albo Buddy Stevens był mordercą, albo następną w kolejności ofiarą.

– Spójrz na tę listę. – Avery podsunęła mu notes przed oczy. – Pat Greene. Tata. Kevin Gallagher. Trudy Pru…

– Niech szlag trafi tę twoją listę! – rzucił podniesionym głosem. – Tym razem już przesadziłaś. Przestajesz myśleć racjonalnie.

Avery cofnęła się o krok.

– Nie oskarżam twojego ojca, Hunter – zaczęła się tłumaczyć. – Może grozić mu niebezpieczeństwo. Powinniśmy go ostrzec.

Bzdura. Nic w tym mieście nie działo się bez wiedzy jego ojca. Kto lepiej mógł zatuszować morderstwo niż szef lokalnej policji? Kto lepiej mógł zaaranżować zbrodnię, by wyglądała na nieszczęśliwy wypadek?

Hunter miał chaos w głowie. Usiłował zebrać w spójną całość wszystkie fakty, które przed chwilą tak skrupulatnie wyliczali.

Dlaczego? Po tylu latach? Czyżby ktoś zagroził, że ujawni tajemnicę?

Bez sensu. W obawie przed zdemaskowaniem jego ojciec zabrałby się do uśmiercania przyjaciół? Po piętnastu latach od tamtych wydarzeń?

To ktoś inny.

Ojciec jest w niebezpieczeństwie.

Spojrzał na Avery.

– A koroner? Nie umieściłaś go na swojej liście?

– Nie, nie umieściłam. Nie wiem, czy był akurat koronerem w osiemdziesiątym ósmym roku. Sprawował swój urząd z przerwami.

– A jeśli akurat wtedy był koronerem?

– Jeśli był…

– To tata nie jest ostatni do odstrzału.

Загрузка...