Rozdział 46

Avery wzięła prysznic, ubrała się, zeszła na dół. Włączyła laptop, odebrała pocztę. Wypiła kawę. Chciała coś zjeść, potem zrezygnowała. To samo z sokiem. Co chwila spoglądała na zegar. Minuty ciągnęły się w nieskończoność.

Nie może czekać bezczynnie. Jej żywiołem było działanie, a teraz… Musi czymś wypełnić czas, inaczej zwariuje.

Wróciła na górę i stanęła w korytarzu zawieszonym zdjęciami rodzinnymi. Przechodziła koło nich tyle razy, nigdy na nie nie patrząc, były dla niej niczym tapeta. Dopiero teraz przyciągnęły jej wzrok, zmusiły do namysłu. Zdjęcia, w których zamykało się życie ich trójki, historia małżeństwa rodziców, jej dorastanie. Jej zdjęcia z matką. Co wiedziała o tej kobiecie, o jej marzeniach, tęsknotach, ambicjach? Nic prawie.

Dzienniki.

Musi znaleźć matczyne dzienniki. Na pewno są gdzieś w domu. Niemożliwe, żeby ojciec je zniszczył. Pobiegła na strych. Przeszuka jeszcze raz kartony, może coś jednak przeoczyła, nie zajrzała do któregoś pudła. Tak bywa z tym szukaniem, człowiek niby widzi coś sto razy, ale nie widzi, dopiero za sto pierwszym.

Upór się opłacił. Przewróciła wszystko do góry nogami i w końcu znalazła. W wielkim kartonie ze swoimi lalkami. Nigdy nie lubiła lalek, ale pomimo to matka kupowała je, jakby wierzyła, że w ten sposób jej córka stanie się w końcu prawdziwą dziewczynką.

Zeszyty leżały pod lalkami, ułożone w porządku chronologicznym. Pierwszy z roku 1965, matka miała wtedy siedemnaście lat. Ostatni z 1990 roku. Zapiski urywały się w końcu sierpnia, kiedy Avery wyjeżdżała na studia.

Otworzyła jeden z dwóch zeszytów z 1988 roku, obejmujący okres od pierwszego stycznia do końca czerwca. Tu powinna znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.

Zapis z 19 czerwca:

Biedna kobieta. Na domiar wszystkiego w ciąży. Straszna tragedia, zbyt straszna, by o tym pisać.

Avery zasępiła się. W ciąży? W „Gazette” nie było o tym słowa. Buddy też nie wspominał o tym fakcie. Nikt o tym nie mówił. Avery zaczęła przerzucać kartki, szukając kolejnych wzmianek o Sallie Waguespack. Nic już nie znalazła.

Być może mamie coś się pomyliło.

Mało prawdopodobne. W takim razie skąd wiedziała o ciąży Sallie?

Od ojca? Tata był w końcu lekarzem domowym. Być może Sallie była pod jego opieką. Bardzo możliwe.

Dlaczego jednak ukryto tę informację?

Avery wróciła do matczynych zapisków, wierząc, że to, co tam znajdzie, rozjaśni wszystkie mroki i rozwiąże ponurą zagadkę z przeszłości.

Phillip dzisiaj znowu jakiś przygnębiony. Widzę, że dzieje się coś bardzo złego, ale nie wiem, o co chodzi. Niestety on milczy.

I dalej:

Phillip pokłócił się z Buddym. W ogóle nie rozmawiają ze sobą. Bardzo boleję nad tym, że poróżnili się o coś takiego.

O coś takiego? O co mianowicie? O sprawę Sallie Waguespack? Mieli odmienne opinie na temat morderstwa? Znaleźli się w przeciwnych obozach? Inaczej interpretowali fakty? A może w ogóle znali inne fakty?

Matka nie wracała już do sprawy konfliktu między przyjaciółmi, który z całą pewnością wygasł, ale Avery natrafiła na coś nie mniej ważnego, może nawet ważniejszego:

Buddy zaangażował się w coś dziwnego… jakieś stowarzyszenie. Tajne ponoć. Słyszałam, jak namawiał Phillipa, by i on się przyłączył.

Avery przerwała lekturę, próbowała zebrać myśli. Była oszołomiona, wstrząśnięta.

Buddy należał do Siedmiu? Namawiał ojca, by wstąpił do grupy? Powszechnie szanowany doktor, człowiek czystych obyczajów, autorytet nie tylko medyczny, świetnie się nadawał…

Pochyliła się nad zeszytem.

Dzisiaj wieczorem Phillip był na spotkaniu stowarzyszenia. Grupa Siedmiu, tak się nazywają. Wrócił w posępnym nastroju. Martwię się. Wszystko wygląda teraz inaczej. Wszystko się zmieniło.

Avery zerknęła na zegarek i zdumiała się. Spędziła bite dwie godziny, studiując dzienniki matki, a ledwie przekartkowała dwa zeszyty. Musi podzielić się z kimś lekturą.

Wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i raz jeszcze spróbowała połączyć się z Gwen. Bez rezultatu. Gdzie ona się podziewa? Co się z nią dzieje?

Do diabła z konspiracją. Chwyciła kilka ostatnich zeszytów dziennika i zbiegła na parter.

Wprost ją roznosiło, spieszyła się, jakby każda sekunda była na wagę złota. Życia. Kto wie, może i była. Parę minut później podjeżdżała pod pensjonat. Zaparkowała, wyskoczyła z samochodu, już miała otworzyć drzwi prowadzące do recepcji, kiedy w progu pojawiła się jej dawna przyjaciółka Laurie.

– Avery – zdumiała się. – Co za zbieg okoliczności. Myślałam właśnie o tobie. Chciałam do ciebie zadzwonić, wpaść, poplotkować, ale u nas ciągle takie zamieszanie, tyle pracy, że człowiek na nic nie ma…

– Nie tłumacz się – przerwała jej Avery. – Cieszę się, że cię widzę.

Laurie spojrzała na zegarek.

– Chętnie pogadałabym z tobą chwilkę, ale strasznie się spieszę.

– A ja chciałam zobaczyć się z Gwen Lancaster. Nie wiesz, czy jest u siebie?

Laurie zmarszczyła czoło.

– Gwen Lancaster? Ta z 2c?

– Tak. Jest u siebie?

– Nie wiem. Nie widziałam jej dzisiaj.

– A kiedy widziałaś ją ostatnio? To ważne.

– Nie pamiętam… Nie śledzę naszych gości.

Avery zaśmiała się, próbując pokryć zmieszanie. Rzeczywiście, Laurie miała prawo czuć się urażona jej pytaniem.

– Oczywiście, oczywiście. Przepraszam.

– Nie szkodzi. – Laurie nerwowym ruchem poprawiła torebkę. – Naprawdę muszę już iść. Mam nadzieję, że jakoś się spotkamy.

Pożegnała się z Avery, ale po kilku krokach zatrzymała się i odwróciła.

– Skąd znasz Lancaster? Nie jest z naszych stron. Avery wzruszyła ramionami.

– Poznałyśmy się w Azalii, dobrze nam się gadało, ot i cała znajomość.

– Aha – mruknęła Laurie bez przekonania. – Jej brat niedawno zaginął, tutaj, w Cypress. Mieszkał u nas.

– Słyszałam.

– Człowiek musi uważać na każdym kroku. Do zobaczenia, kochanie.

Avery przeszedł zimny dreszcz. Co to miało być? Dobra rada? Pogróżka?

A może po prostu wyświechtany banał bez żadnego znaczenia.

Chwilę jeszcze patrzyła za Laurie, po czym weszła do holu. Przeszła obok pustej recepcji i wspięła się na piętro.

Nie wiedzieć dlaczego oczekiwała, że drzwi od pokoju zastanie uchylone, jak poprzednio. Myliła się, były zamknięte. Zapukała, odczekała chwilę, zapukała jeszcze raz.

– Gwen – zawołała cicho. – To ja, Avery. Żadnej odpowiedzi. Rozejrzała się, nacisnęła klamkę. Zamknięte na klucz.

Wyjęła notes z torebki, wyrwała kartkę, pospiesznie nakreśliła kilka słów, prosząc Gwen o możliwie szybki kontakt, i wsunęła liścik w szparę pod drzwiami.

Kiedy się odwróciła, zobaczyła stojącą u szczytu schodów Laurie.

Zaśmiała się nerwowo.

– Wystraszyłaś mnie, Laurie. Myślałam, że wyszłaś.

– To miłe, spokojne miasto, Avery. Dobrze się tu żyje. Nie rozumiesz tego, bo opuściłaś Cypress wiele lat temu.

– Przepraszam?

– My nie lubimy zmian. Podoba nam się jak jest, po dawnemu. Powinnaś to wiedzieć.

Avery patrzyła w osłupieniu na swoją dawną przyjaciółkę.

– Mówisz o Siedmiu, tak?

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Owszem, wiesz, bardzo dobrze wiesz. Grupa Siedmiu. To oni pilnują ładu w Cypress, dbają, żeby żyło się wam rozkosznie. Siedmiu facetów, którzy nienawidzą zmian i kochają porządek. Porządek za wszelką cenę.

– Gwen Lancaster robi za dużo szumu. To awanturnica. Nietutejsza. – Laurie cofnęła się o krok. – Nie lubimy, kiedy ktoś wtrąca się w nasze sprawy. Powinnaś o tym wiedzieć. Kiedyś byłaś jedną z nas.

Загрузка...