8

Ośmiometrowa fiberglasowa łódź z nazwą „Grunion" na rufie pruła fale, wycinając w morzu biały spieniony szlak. Łódź była maleńka w porównaniu z większością statków NUMA, ale idealna do badań na wodach śródlądowych i przybrzeżnych i wspierania nurków operujących na niewielkiej głębokości.

Leo Delgado obrócił koło sterowe w prawo i „Grunion" skręcił na sterburtę, żeby uciec z kursu wielkiego czerwonego frachtowca, który pruł na nich w pobliżu wejścia do cieśniny Juan de Fuca.

– Ile jeszcze do cieśniny? – Delgado obrócił koło w lewo, ustawiając się dziobem do kilwatera przepływającego frachtowca.

Dirk i Dahlgren stali obok niego w ciasnej kabinie i pochylali się nad stołem z mapą morską.

– Jesteśmy około dwunastu mil na południowy zachód od przylądka Flattery – rzucił Dirk i podyktował Delgadowi długość i szerokość geograficzną.

Pierwszy oficer „Deep Endeavora" wprowadził współrzędne do komputera nawigacyjnego. Po chwili w górnym rogu płaskiego monitora zwisającego z sufitu pojawił się biały kwadracik. Na dole ekranu pulsował biały trójkącik, który oznaczał „Gruniona". Za pomocą GPS-u Delgado mógł się kierować prosto do celu.

– Jesteście pewni, że kapitan Burch nie zorientuje się, że pożyczyliśmy jego łódź tylko po to, żeby zanurkować dla przyjemności? – zapytał.

– Jak zacznie węszyć, powiemy mu, że wpadł do nas Bili Gates i zaproponował kilka milionów za rejs „Grunionem" – odparł Dahlgren.

– Dzięki. Wiedziałem, że mogę na was liczyć. – Delgado pokręcił głową. – A tak przy okazji, na ile dokładny jest wasz namiar na okręt podwodny?

– Pochodzi z oficjalnego raportu marynarki wojennej, który przefaksował mi Perlmutter – wyjaśnił Dirk i złapał się drzwi kabiny, żeby nie stracić równowagi, kiedy łódź pokonywała wysoką falę. – Zaczniemy na pozycji podanej przez niszczyciel po zatopieniu 1-403.

– Szkoda, że w czterdziestym piątym marynarka nie miała GPS-u – westchnął Delgado.

– Tak, w czasie wojny raporty z akcji nie zawsze były precyzyjne, zwłaszcza jeśli chodzi o lokalizację. Ale niszczyciel natrafił na okręt podwodny, kiedy płynął niedaleko wybrzeża, podana pozycja powinna więc być w miarę dokładna.

Gdy „Grunion" dotarł do wyznaczonego punktu, Delgado ustawił przepustnicę w neutralnym położeniu i zaczął wprowadzać do komputera nawigacyjnego wzorzec siatki poszukiwawczej. Dirk i Dahlgren przeszli na tylny pokład i wyjęli z plastikowej skrzyni sonar zaburtowy. Dirk podłączył przewody do systemu operacyjnego, a Dahlgren odwinął hol i opuścił żółte cylindryczne urządzenie do wody.

– Rybka poszła – zawołał.

Delgado pchnął lekko przepustnicę i łódź ruszyła naprzód. Dirk w kilka minut wyskalował aparaturę i na kolorowym monitorze zaczął się przesuwać kontrastowy obraz dna morskiego z widocznymi wypiętrzeniami i zagłębieniami. Tworzyły go emitowane przez sonar fale dźwiękowe, które odbijały się od podłoża i wracały do procesora.

– Wyznaczyłem obszar mili kwadratowej wokół podanej przez niszczyciel pozycji staranowania okrętu podwodnego – powiedział Delgado.

– Na początek tyle wystarczy – odrzekł Dirk. – Możemy go rozszerzyć w razie potrzeby.

Delgado płynął wzdłuż białej linii na ekranie. Gdy dotarł do końca kwadratu, zawrócił i skierował łódź w przeciwną stronę wzdłuż następnej linii. „Grunion" posuwał się tam i z powrotem wąskimi dwustumetrowymi korytarzami, przeczesując rejon poszukiwań. Dirk wypatrywał na monitorze sonaru długiego ciemnego cienia, który oznaczałby, że na dnie leży okręt podwodny.

Po godzinie jedynymi rozpoznawalnymi kształtami, jakie pojawiły się na ekranie, były dwie dwustulitrowe beczki. Po kolejnej Dahlgren wyjął z chłodziarki kanapki z tuńczykiem i dla zabicia czasu zaczął opowiadać kawały. Dopiero po trzech godzinach poszukiwań w wilgotnym powietrzu rozległ się głos Dirka:

– Jest cel! Zaznaczcie pozycję.

Na ekranie pojawił się niewyraźny długi obiekt, a obok niego dwa mniejsze.

Dahlgren popatrzył na monitor.

– Boże, miej litość! – wykrzyknął. – To wygląda na okręt podwodny!

Dirk zerknął na skalę na dole ekranu.

– Ma ponad sto metrów długości, tak jak jest w materiałach Perlmuttera. Leo, przepłyń tędy jeszcze raz, żeby potwierdzić pozycję. A potem spróbuj zaparkować dokładnie nad nim.

– Da się zrobić – odparł Delgado z szerokim uśmiechem i zawrócił, żeby mogli się dobrze przyjrzeć celowi.

Kiedy Delgado wprowadził do GPS-u dokładną pozycję, Dirk i Dahlgren wciągnęli sonar na pokład. Potem rozpakowali dwa duże worki marynarskie.

– Jaka tu jest głębokość? – zawołał Dahlgren, wsuwając stopy w czarne nogawki neoprenowego skafandra płetwonurka.

Delgado spojrzał na buczący głębokościomierz.

– Około pięćdziesięciu metrów.

– Więc możemy być na dnie tylko dwadzieścia minut, a w drodze powrotnej musimy zrobić dwudziestopięciominutowy postój na dekompresję – powiedział Dirk, przypominając sobie zalecenia z tabel czasu nurkowania.

– To niewiele na zbadanie dużej rybki – stwierdził Dahlgren.

– Najbardziej interesują mnie samoloty – odparł Dirk. – Według raportu marynarki, w chwili ataku niszczyciela na pokładzie okrętu podwodnego były dwa seirany. Założę się, że to tamte dwa obiekty przy dziobie.

– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wchodzić do środka tej trumny. – Dahlgren pokręcił głową i zapiął ołowiany pas balastowy.

Kiedy nurkowie byli gotowi, Delgado zawrócił nad cel i wyrzucił za burtę małą boję na sześćdziesięciometrowej lince. Dirk i Dahlen stanęli na platformach na tylnym pokładzie, skoczyli i opadli w dół do oceanu.

Dirk zatrzymał się na chwilę w zielonej toni i zaczekał, aż wyrówna się temperatura jego ciała i cienkiej warstwy wody przy powierzchni „mokrego" skafandra.

– Cholera, wiedziałem, że powinniśmy włożyć „suche" skafandry – usłyszał głos Dahlgrena. Obaj mieli na twarzach maski AGA Divator MK II z systemem łączności bezprzewodowej do porozumiewania się pod wodą.

– O co ci chodzi? Tu jest jak wokół Keys – zażartował Dirk, mając na myśli wyspy na południowym krańcu Florydy.

– Chyba jesz za dużo wędzonego łososia – odparował Dahlgren.

Dirk wypuścił powietrze z kompensatora wyporności, odetkał uszy i popłynął wzdłuż zakotwiczonej linki boi w kierunku dna. Dahlgren ruszył za nim. Słaby prąd spychał ich na wschód, więc Dirk kontrował w przeciwną stronę, starając się zostać nad celem. Na większej głębokości wpłynęli w termoklinę i natychmiast poczuli wyraźny spadek temperatury. Trzydzieści metrów pod powierzchnią zielona woda pociemniała. Dirk włączył lampę podwodną, którą miał przymocowaną do kaptura jak górnik do kasku. Kilka metrów niżej dostrzegł ciemny kształt japońskiego okrętu podwodnego.

Czarny kadłub spoczywał na dnie niczym stalowe mauzoleum marynarzy, którzy w nim zginęli. Okręt osiadł na kilu i dumnie stał prosto, jakby był gotów do dalszego rejsu. Dirka i Dahlgrena zdumiała jego długość. Kiedy zeszli niżej przy dziobie, ledwo mogli dostrzec jedną czwartą kadłuba, który ciągnął się daleko w mrok. Dirk zawisł nad pokładem i przez chwilę podziwiał olbrzyma. Przyjrzał się katapulcie i skierował w stronę śródokręcia.

– Widzę jeden samolot – powiedział Dahlgren i wskazał szczątki na dnie przy lewej burcie. – Obejrzę go.

– Drugi powinien być dalej w kierunku rufy – odrzekł Dirk. – Popłynę w tamtą stronę.

Dahlgren zbliżył się do roztrzaskanej maszyny pokrytej grubą warstwą mułu. Jednosilnikowy hydroplan Aichi M6A1 seiran był smukłym jednopłatem. Zaprojektowano go jako bombowiec wystrzeliwany z katapulty dużego okrętu podwodnego. Przypominał niemieckiego messerschmitta, ale miał dwa wielkie pływaki podwieszone pod skrzydła i wystające poza dziób. Pozostała tylko niewielka część lewego pływaka, który oderwał się wraz ze skrzydłem podczas ataku niszczyciela. Kadłub i prawe skrzydło były nietknięte. Dahlgren podpłynął do dziobu hydroplanu i przyjrzał się podwoziu. Oczyścił z mułu kilka wystających części i zobaczył uchwyty do bomb. Były puste.

Wzniósł się wolno przy kadłubie do kabiny i starł muł z częściowo roztrzaskanej osłony. Poświecił lampą do środka. Widok przyprawił go o palpitację serca. Z fotela pilota patrzyła na niego ludzka czaszka. Zdawała się szczerzyć zęby w makabrycznym uśmiechu. Dahlgren omiótł kabinę snopem światła. Na podłodze rozpoznał lotnicze buty w stanie rozkładu. Z jednego wystawał duży fragment kości. Ludzki szkielet wskazywał, że pilot poszedł na dno za sterami swojej maszyny.

Dahlgren oddalił się od samolotu i wywołał przez radiotelefon Dirka.

– Obejrzałem mój hydroplan. Wygląda na to, że w czasie zatonięcia nie był uzbrojony. Lotnik Czacha przesyła ci pozdrowienia.

– Znalazłem szczątki drugiego samolotu, też bez uzbrojenia – odpowiedział Dirk. – Spotkamy się przy kiosku.

Drugi bombowiec leżał podwoziem do góry trzydzieści metrów od okrętu. Dwa wielkie pływaki były urwane. Skrzydła zostały przy kadłubie. Hydroplan nie miał w uchwytach bomb ani torped. Nie było żadnych śladów wskazujących, że amunicja odpadła od samolotu, kiedy wylądował na dnie.

Dirk wzniósł się na wysokość pokładu okrętu i dotarł wzdłuż dwudziestosześciometrowego rozbiegu katapulty do dużego pionowego włazu. Okrągła płyta zamykała wylot rury o średnicy czterech metrów. Tunel był ulokowany u podstawy kiosku, ciągnął się ku rufie i miał długość ponad trzydziestu metrów. Nad tunelem znajdowała się platforma z trzema sprzężonymi 25-milimetrowymi działkami przeciwlotniczymi. Lufy wciąż celowały w niebo, czekając na niewidocznego przeciwnika.

Zamiast masywnego metalowego kiosku Dirk znalazł wielką dziurę. Wokół jej poszarpanej krawędzi pływała ławica kolorowych ryb.

– Przez tę dziurę mógłbyś przejechać swoim chryslerem – zauważył Dahlgren, kiedy dołączył do Dirka i popatrzył na wielki otwór.

– Z dużym zapasem. Okręt musiał szybko zatonąć po oderwaniu się kiosku.

Wyobrazili sobie tragedię bezradnej załogi tonącego 1-403.

– Wpłyń do hangaru i poszukaj amunicji. Ja zrobię to samo pod pokładem. – Dirk zerknął na pomarańczową tarczę zegarka do nurkowania, który dostał od ojca na ostatnie urodziny. – Musimy się pospieszyć. Zostało nam osiem minut.

– Spotkamy się tu za sześć – odrzekł Dahlgren. Zamachał płetwami i dostał się do hangaru przez rozprutą ścianę.

Dirk zanurkował do mrocznej szczeliny o poszarpanych metalowych krawędziach. Gdy opadał w dół, rozróżnił dwa kadłuby ciśnieniowe, jeden wewnątrz drugiego. Wpłynął do otwartego pomieszczenia i rozpoznał zniszczoną sterownię. Duże koło sterowe było pokryte skorupiakami. Przy jednej burcie był sprzęt radiowy, przy drugiej różne zawory. Oświetlił jeden z nich i zobaczył biały napis BARASUTO TANKU. Domyślił się, że to zawór zbiorników balastowych.

Płynął wolno, żeby nie zmącić wody. Kiedy przemieszczał się z jednego przedziału do następnego, miał wrażenie, że na okręcie rozbrzmiewają głosy japońskich marynarzy. Na podłodze małej kuchni walały się naczynia stołowe i sztućce. Na półkach wciąż stały porcelanowe filiżanki do sake. Z mesą dla oficerów sąsiadował rząd ich kajut. Dirk popatrzył z podziwem na małą kapliczkę szinto na jednej ze ścian jadalni.

Wiedział, że ma coraz mniej czasu, ale nie chciał przeoczyć czegoś ważnego. Przedostał się przez labirynt rur, kabli i przewodów hydraulicznych i dotarł do kwater podoficerów blisko dziobu. Nieco dalej był cel jego wyprawy – torpedownia. Już chciał tam wpłynąć, ale nagle się zatrzymał.

Pomyślał, że coś mu się przywidziało. Zgasił lampę i jeszcze raz zajrzał przez właz. Nie wierzył własnym oczom.

W mrocznych czeluściach okrętu spoczywającego na dnie od ponad sześćdziesięciu lat dostrzegł nikły, ale wyraźny pulsujący zielony blask.

Загрузка...