Na skalistym brzegu wyspy Santa Barbara obudziła się z drzemki wielka foka. Ze wzgórza dochodziły dziwne wiwaty około trzydziestu mężczyzn. Foka popatrzyła leniwie na grupę, potem przeciągnęła się i znów zapadła w sen.
Po raz pierwszy w życiu inżynierowie i technicy z platformy startowej Sea Launch cieszyli się z nieudanego wystrzelenia rakiety. Jedni wznosili okrzyki i gwizdali, inni wyrzucali do góry pięści w geście zwycięstwa. Kiedy rakieta nośna eksplodowała nad ich głowami, nawet Christiano uśmiechnął się szeroko i odetchnął z ulgą. Szef obsługi wyrzutni Ohlrogge klepnął go w plecy.
– Przynajmniej raz los się do nas uśmiechnął – powiedział.
– Dzięki Bogu. Cokolwiek chcieli wystrzelić ci skurwiele, to nie mogło być nic dobrego.
– Jeden z moich inżynierów zauważył oscylacje zaraz po starcie. To musiała być awaria systemu ustawiania dysz albo brak stabilizacji platformy.
Christiano przypomniał sobie słowa Pitta tuż przed ewakuacją załogi „Odyssey".
– Może ten facet z NUMA dokonał jakiegoś cudu.
– Jeśli tak, to jesteśmy jego dłużnikami.
– Mnie też ktoś jest coś winien – odparł Christiano.
Ohlrogge spojrzał na niego z zaciekawieniem.
– Właśnie poszła z dymem rakieta nośna warta dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Ubezpieczyciel nie będzie szczęśliwy, gdy przedstawimy mu rachunek – roześmiał się kapitan.
Kang skrzywił się, gdy zobaczył, jak zenit rozpada się na jego oczach. Kiedy kamera uchwyciła opadające szczątki, sięgnął po pilota i wyłączył monitor.
– Operacja się nie powiodła, ale widmo ataku na Stany Zjednoczone nie zniknie – uspokoił szefa Kwan. – Próba zamachu wywoła gniew Amerykanów i nastawi ich wrogo do Japonii.
Kang stłumił w sobie wściekłość z powodu porażki.
– Tak, kontrolowane przecieki do mediów powinny to zapewnić – przyznał. – Ale pozostaje kwestia zatopienia „Koguryo". Gdyby aresztowano obsługę wyrzutni, duża część dotychczasowej pracy poszłaby na marne.
– Tongju wykona swoje zadanie. Jak zawsze – odrzekł Kwan.
Kang wpatrywał się chwilę w ciemny ekran telewizyjny, a potem powoli skinął głową.
Radość w centrum kontroli startów na pokładzie „Koguryo" szybko zamieniła się w szok, a potem w głębokie rozczarowanie. Inżynierowie i technicy siedzieli w milczeniu przy swoich stanowiskach i patrzyli na monitory komputerów, które już nie pokazywały danych. Niektórzy szeptali między sobą. Nikt nie wiedział, co dalej robić.
Tongju posłał Lingowi lodowate spojrzenie i wyszedł bez słowa. W drodze na mostek wywołał przez radio Kima i zamienił z nim cicho kilka zdań. Kapitan Lee patrzył przez okno sterowni na deszcz dymiących szczątkóv i białe smugi pary na błękitnym niebie.
– Rozpadła się – powiedział z niedowierzaniem i odwrócił się do Tongju.
– Problem z platformą – odrzekł Tongju. – Musimy się stąd natychmiast ewakuować. Możemy ruszać w drogę?
– Jesteśmy gotowi. Trzeba tylko wciągnąć na pokład motorówkę.
– Nie ma na to czasu – odparł Tongju. – Amerykańska Straż Przybrzeżna i marynarka wojenna pewnie już nas szukają. Niech pan daje całą naprzód, a ja odetnę motorówkę.
Lee skinął głową.
– Jak pan sobie życzy. Kurs jest już wyznaczony. Popłyniemy na wody meksykańskie, a potem pod osłoną ciemności skierujemy się do punktu spotkania.
Tongju ruszył do wyjścia, ale przystanął, gdy przez przednią szybę sterov ni zobaczył srebrzysty statek powietrzny, który zbliżał się do spowitej dymem platformy startowej z północnego zachodu. „Icarus" leciał teraz znacz nie wyżej niż poprzednio.
– Niech pan zaalarmuje obsługę wyrzutni pocisków woda-powietrze. Natychmiast zestrzelicie ten sterowiec – warknął Tongju i zniknął za drzwiami.
Kiedy dwie czterołopatowe śruby „Koguryo" zaczęły mielić wodę pod kadłubem, Tongju poszedł do schodków biegnących w dół lewej burty. Do ich poręczy była przycumowana biała motorówka. Szybko odwiązał linę, zwinął ją i zaczekał, aż następna fala uniesie łódź w górę burty statku. Przeskoczył na dziób motorówki, wrzucił zwiniętą cumę do pustego wiadra na pokładzie i ruszył do kabiny. Za sterem stał Kim, obok dwaj jego komandosi.
– Wszystko jest? – zapytał Tongju.
Kim przytaknął.
– W czasie świętowania startu rakiety przenieśliśmy do łodzi broń i prowiant. Zabraliśmy nawet zapas paliwa – wskazał głową odkryty pokład rufowy, gdzie stały cztery dwustulitrowe beczki z benzyną przywiązane do nadburcia.
– Zaczekamy chwilę, żeby minęła nas rufa, i weźmiemy kurs na Ensenadę. Kiedy eksplodują ładunki?
Kim zerknął na zegarek.
– Za dwadzieścia pięć minut.
– Przez ten czas zdążą zestrzelić sterowiec.
„Koguryo" szybko oddalił się od motorówki. Kiedy był w odległości ćwierć mili, Kim lekko przesunął przepustnice, kierując dziób na południowy wschód. Pomyślał, że wkrótce będą wyglądali na zwykłą wyczarterowaną łódź rybacką wracającą do San Diego.
Jeszcze długo po starcie i eksplozji zenita nad „Odyssey" wisiała gęsta chmura białego dymu. W końcu bryza morska zaczęła ją rozwiewać i zza mgły spalin wyłoniły się fragmenty platformy.
– Wygląda jak parująca miska zupy rybnej – powiedział Giordino, kiedy nadleciał „Icarusem" nad „Odyssey".
Giordino i Dahlgren szukali Pitta wzrokiem, Dirk prowadził obserwację przez system LASH.
– Ten kosmodrom chyba tonie – odezwał się Dahlgren, gdy zataczali łuk wokół rufy platformy. Z gondoli sterowca widać było, że tylne podpory kolumnowe są bardziej zanurzone niż przednie.
– Ma przechył na rufę – przyznał Dirk.
– Ciekawe, czy to robota twojego starego? Jeśli tak, to chyba jest komuś winien nową rakietę.
– I nową platformę startową- dodał Dahlgren.
– Ale gdzie on jest? – zastanawiał się Dirk. Na pokładzie „Odyssey" nie było śladu życia.
– Dym się przerzedza. Kiedy będę wyraźnie widział lądowisko helikoptera, usiądziemy na platformie i przeszukamy ją- rzekł Giordino.
Polecieli z powrotem w kierunku dziobu „Odyssey". Dahlgren spojrzał w dół i skrzywił się.
– Cholera! „Badgera" też nie ma. Pewnie poszedł na dno w czasie startu rakiety.
Wszyscy trzej pomyśleli, że zatonięcie pojazdu głębinowego to najmniejsza strata.
Artylerzysta na pokładzie „Koguryo" wprowadzał współrzędne radarowe pozycji „Icarusa" do systemu kierowania chińską rakietą woda-powietrze CSA-4. Wolno lecący sterowiec stanowił łatwy cel. Możliwość chybienia w tak duży obiekt z tak małej odległości była niemal zerowa.
W zamkniętym pomieszczeniu sąsiadującym z dwururową wyrzutnią ekspert od uzbrojenia przekazał współrzędne ogniowe do pocisku. Na konsoli błysnął rząd zielonych kontrolek, gdy radar naprowadzający rakietę dostał namiar na cel. Mężczyzna podniósł słuchawkę telefonu do bezpośredniej łączności z mostkiem.
– Cel namierzony, rakieta uzbrojona – zameldował kapitanowi Lee. – Czekam na rozkaz odpalenia.
Lee spojrzał przez boczną szybę na „Icarusa". Wybuch takiego sterowca trafionego rakietą musi być bardzo widowiskowy, pomyślał. Może powinni zatopić również turkusowy statek widoczny przy krawędzi ekranu radaru? Ale po kolei. Kapitan już miał wydać rozkaz, gdy nagle znieruchomiał. Dostrzegł na niebie dwa ciemne punkty, które wyłoniły się zza sterowca. Rosły w oczach i po chwili przybrały kształty samolotów.
Dwa myśliwce F-16D Falcon wystartowały z bazy lotniczej we Fresno kilka minut po tym, jak satelita Dowództwa Obrony Przestrzeni Powietrznej Ameryki Północnej wykrył wystrzelenie zenita. W drodze do miejsca odpalenia rakiety pilotów naprowadziło na „Koguryo" wezwanie pomocy nadane przez radio Straży Przybrzeżnej z „Deep Endeavora". Smukłe szare odrzutowce przeleciały kilkadziesiąt metrów nad dawnym kablowcem. Huk ich silników rozległ się sekundę później i zatrząsł szybami sterowni.
– Zabezpieczyć baterię przeciwlotniczą! – krzyknął Lee.
Kiedy wyrzutnia rakietowa została ukryta, patrzył, jak myśliwce wznoszą się i okrążają płynący szybko statek.
– Poszukaj Tongju i przyprowadź go na mostek, ale już! – zawołał do marynarza w sterowni.
Mężczyźni w sterowcu odetchnęli z ulgą na widok odrzutowców Gwardii Narodowej krążących nad „Koguryo". Nie mieli pojęcia, jak niewiele brakowało, żeby zostali zestrzeleni rakietą przeciwlotniczą. Wiedzieli już, że okręty marynarki wojennej są w drodze i statek ma małe szanse, by uciec. Znów skupili uwagę na spowitej dymem platformie w dole.
– Mgła się podnosi z lądowiska – zauważył Giordino. – Mogę tam usiąść, jeśli chcecie wyskoczyć i trochę się rozejrzeć.
– Jasne – odrzekł Dirk. – Zaczniemy od sterowni, a potem zejdziemy do hangaru, jeżeli będzie można tam oddychać.
– Ja bym zaczął od baru okrętowego – powiedział Giordino, żeby rozwiać ponury nastrój. – Coś mi mówi, że jeśli twojemu staremu nic się nie stało, to miksuje teraz martini i wyjada tutejszy zapas precli.
Oddalił „Icarusa" od platformy i obrócił dziobem do wiatru. Kiedy nadleciał nad lądowisko i zaczął schodzić w dół, Dahlgren wsunął głowę do kokpitu i wskazał coś przez boczną szybę.
– Spójrzcie tam.
Niedaleko platformy na wodzie pojawiły się pęcherze powietrza. Kilka sekund później powierzchnię morza przebił szary metaliczny obiekt.
– Część rakiety? – zapytał Dahlgren.
– Nie, to „Badger"! – wykrzyknął Giordino.
Skierował sterowiec w tamtą stronę. Zobaczyli, że to rzeczywiście pojazd głębinowy NUMA. Wysoka temperatura zniszczyła lśniący lakier i na kadłubie została tylko farba podkładowa. W wielu miejscach widać było goły metal. Dziób był zgnieciony jak przód samochodu po zderzeniu czołowym. Nie mieli pojęcia, jakim cudem „Badger" utrzymuje się na wodzie, ale nie było wątpliwości, że to ten sam eksperymentalny pojazd głębinowy, którym Dirk i Dahlgren dopłynęli do platformy.
Kiedy Giordino sprowadził „Icarusa" niżej, żeby mogli się lepiej przyjrzeć „Badgerowi", ku ich zaskoczeniu otworzył się nagle właz. Z wnętrza wydobyły się kłęby pary. Przez kilka długich sekund wpatrywali się z nadzieją w pojazd. W końcu z włazu wyłoniły się dwie stopy w skarpetach. Potem pojawiły się ciemne włosy i zdali sobie sprawę, że stopy to dłonie. Ręce zabezpieczone skarpetami przed oparzeniem gorącym metalem szybko podciągnęły do góry szczupłą postać swojego właściciela.
– To ojciec! Jest cały! – wykrzyknął Dirk z ulgą.
Pitt stanął na nogach, zachwiał się na rozkołysanym kadłubie i odetchnął głęboko świeżym morskim powietrzem. Był spocony i zakrwawiony, mokre ubranie lepiło mu się do ciała. Ale błyszczały mu oczy, gdy spojrzał w górę i pomachał do mężczyzn w sterowcu.
– Schodzę w dół – oznajmił Giordino i po chwili gondola sunęła tuż nad falami. Zbliżył „Icarusa" do pojazdu głębinowego i zatrzymał.
Pitt schylił się, zamknął właz „Badgera", zrobił chwiejnie kilka kroków i dotarł do otwartych drzwi gondoli. Dirk i Dahlgren chwycili go za ręce i wciągnęli do środka.
– Chyba wypiję drinka – wychrypiał Pitt.
Pitt opadł na fotel drugiego pilota i wypił całą butelkę wody. Al, Dirk i Jack opowiedzieli mu o eksplozji zenita. Pitt przyjrzał się białym smugom pary na niebie, popatrzył na uciekającego „Koguryo" i opisał im swój atak na podpory kolumnowe „Odyssey" i uderzenie wydechu rakiety w „Badgera".
– A ja chciałem postawić grubą forsę na to, że siedzisz w barze na platformie i pociągasz martini – mruknął Giordino.
– Sam byłem miksowany jak koktajl – roześmiał się Pitt. – Upiekłbym się żywcem, kiedy „Badger" zaklinował się przy pływaku „Odyssey", ale udało mi się ręcznie ustawić ster pod prąd i wypłynąć na chłodniejszą wodę. Mimo opróżnienia zbiorników balastowych wynurzenie szło opornie, dopóki nie uruchomiłem pompy zęzy. W środku zostało mnóstwo wody, ale „Badger" powinien się utrzymać na powierzchni jeszcze przez jakiś czas.
– Połączę się z „Deep Endeavorem" i powiem im, żeby go wyłowili, jak tylko zabiorą załogę platformy z wyspy Santa Barbara – odparł Giordino.
– Będę miał do czynienia z wściekłą siostrą, jeśli najpierw jej nie zawiadomisz, że żyjesz – poskarżył się Dirk.
Summer omal nie zemdlała, kiedy w radiu zabrzmiał głos jej ojca, który dla żartu zamówił piwo i kanapkę z masłem orzechowym.
– Obawialiśmy się najgorszego – wyznała. – Co się z tobą działo, na Boga?
– To długa historia. Niech ci wystarczy to, że Instytut Scrippsa nie będzie zachwycony moimi umiejętnościami prowadzenia okrętu podwodnego – odrzekł Pitt.
Kiedy „Icarus" uniósł się w powietrze, Pitt zauważył myśliwce F-16 krążące nad „Koguryo".
– W końcu przybyła kawaleria – mruknął.
– Marynarka wojenna też wysłała tu całą armadę – odrzekł Giordino. – Ci dranie daleko nie uciekną.
Pitt wskazał głową biały punkt na południu.
– Ale tam jest ich motorówka.
Korzystając z zamieszania, łódź oddaliła się spokojnie od macierzystego statku i teraz pędziła w kierunku horyzontu. Giordino zmrużył oczy.
– Skąd wiesz?
Pitt poklepał monitor WESCAM.
– Stąd.
Kiedy rozmawiali, manipulował obiektywem kamery i trafił na motorówkę. Na zbliżeniu było wyraźnie widać, że to łódź z „Koguryo", którą zaobserwowali wcześniej.
– Samoloty jej nie ścigają -odezwał się z tyłu Dirk. Dwa F-16 wciąż krążyły nad „Koguryo", który płynął na zachód.
– Nie zgubmy jej-powiedział Pitt.
– Też coś – parsknął Giordino. – Z nami nie ma szans.
Pchnął przepustnice do oporu i patrzył, jak rosną wskazania prędkościomierza.