12

Było południe. Szafirowe wody wokół wyspy Bohol lśniły w słońcu. Raul Biazon popatrzył spod przymrużonych powiek na duży statek badawczy zacumowany w oddali. Przez chwilę filipiński biolog myślał, że w oślepiającym słońcu źle widzi. Żadna poważna organizacja badawcza nie pomalowałaby statku na taki jaskrawy kolor. Ale kiedy mała, stara motorówka podpłynęła bliżej, Biazon przekonał się, że wzrok go nie mylił. Statek był turkusowy, od dziobu do rufy. Barwa pasowała bardziej do jednostki podwodnej niż nawodnej. Amerykanie lubią być oryginalni, pomyślał Biazon. Sternik wysłużonej łodzi podpłynął do drabinki zwisającej z burty statku i naukowiec przeskoczył na szczebel. Zamienił kilka zdań ze sternikiem, potem odwrócił się i wspiął na górę. Niemal zderzył się z wysokim, muskularnym mężczyzną, który stał przy relingu. Potężny, łysiejący blondyn o szarych oczach przypominał wikinga. Miał na sobie nieskazitelnie biały mundur kapitana.

– Kapitan Bili Stenseth – przedstawił się z przyjaznym uśmiechem. – Witam na pokładzie „Mariany Explorera".

– Dziękuję, że tak szybko znalazł pan dla mnie czas, kapitanie – odrzekł Biazon. – Kiedy dowiedziałem się od miejscowego rybaka, że w okolicy jest statek badawczy NUMA, pomyślałem, że mógłby mi pan pomóc.

– Chodźmy na mostek – zaproponował Stenseth i ruszył przodem. – Tu jest za gorąco. Opowie nam pan o tej katastrofie ekologicznej, o której wspomniał pan przez radio.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w badaniach – powiedział Biazon, kiedy wchodzili po schodkach.

– Ależ nie – uśmiechnął się kapitan. – Właśnie skończyliśmy sporządzanie mapy sejsmicznej rejonu Mindanao i przed rejsem do Manili chcemy wypróbować nowy sprzęt. A poza tym, jeśli mój szef każe mi zatrzymać statek, zrobię to.

– Pański szef? – zdziwił się Biazon.

– Tak – odparł Stenseth, gdy dotarli na skrzydło mostka i otworzył boczne drzwi. – Podróżuje z nami.

Biazon przestąpił próg i wzdrygnął się, czując na spoconym ciele podmuch zimnego powietrza. W głębi sterowni zobaczył wysokiego mężczyznę w szortach i koszulce polo, który pochylał się nad stołem nawigacyjnym.

Stenseth dokonał prezentacji.

– Doktorze Biazon, przedstawiam panu dyrektora NUMA Dirka Pitta. Dirk, to doktor Raul Biazon, biolog morski z filipińskiego Urzędu Ochrony Środowiska.

Biazon był zaskoczony, że szef wielkiej agencji rządowej pracuje na morzu, tak daleko od Waszyngtonu. Ale jeden rzut oka na Pitta wystarczył, żeby się zorientować, że nie ma do czynienia z typowym administratorem. Szczupły, muskularny i opalony dyrektor NUMA miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i nie wyglądał na człowieka spędzającego dużo czasu za biurkiem. Biazon nie mógł wiedzieć, że Pitt jest niemal lustrzanym odbiciem swojego syna o tym samym imieniu i nazwisku.

Szef NUMA miał wysmaganą wiatrem twarz i siwiał na skroniach, a jego zielone opalizujące oczy błyszczały inteligencją, humorem i wytrwałością.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

– Witamy na pokładzie – powiedział Pitt i wskazał kciukiem róg sterowni za sobą. – To mój dyrektor do spraw techniki podwodnej Al Giordino.

Na ławce spał, cicho pochrapując, krępy mężczyzna z ciemnymi kręconymi włosami. Jego beczkowata klatka piersiowa i potężne ciało przypominało Biazonowi nosorożca.

– Al, przyłącz się do nas – zawołał przez mostek Pitt.

Giordino otworzył oczy i natychmiast oprzytomniał. Wstał szybko i podszedł do mężczyzn przy stole nawigacyjnym. Nie wyglądał na zaspanego.

– Jak mówiłem kapitanowi, jestem wdzięczny za pomoc – rzekł Biazon.

– Rząd filipiński zawsze nam pomaga w pracach badawczych na waszych wodach terytorialnych – odparł Pitt. – Kiedy poprosił nas pan przez radio o pomoc w zidentyfikowaniu toksycznego zanieczyszczenia morza, chętnie się zgodziliśmy. Niech pan nam opowie o tej pladze.

– Kilka tygodni temu z naszym urzędem skontaktowała się dyrekcja hotelu na wyspie Panglao. Byli zdenerwowani, bo morze wyrzucało na plażę dla gości mnóstwo martwych ryb.

Giordino wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie dziwię się. Ich interes zaczął śmierdzieć.

– Owszem – przytaknął z powagą Biazon. – Zaczęliśmy monitorować wybrzeże i okazało się, że ryby wymierają w alarmującym tempie. Teraz morze wyrzuca je na brzeg na odcinku dziesięciu kilometrów i z każdym dniem ich przybywa. Właściciele ośrodków wypoczynkowych są wściekli, a my boimy się o rafy koralowe.

– Udało się wam ustalić, co zabija ryby? – spytał Stenseth.

– Jeszcze nie. Wiemy tylko, że to jakaś toksyna. Wysłaliśmy próbki do naszego laboratorium w Cebu i ciągle czekamy na wyniki analiz. – Mina Biazona wskazywała, że jest zniecierpliwiony ślimaczym tempem pracy laboratorium.

– Sąjakieś domysły co do źródła? – zapytał Pitt.

Biazon pokręcił głową.

– Początkowo podejrzewaliśmy, że to zanieczyszczenia przemysłowe, co niestety zdarza się u nas zbyt często. Razem z moim zespołem terenowym zbadaliśmy skażony rejon wybrzeża i nie znaleźliśmy tam żadnych zakładów przemysłu ciężkiego. Sprawdziliśmy też, czy ktoś nie wypuszcza do wody ścieków lub nielegalnie nie wyrzuca odpadów, ale nie natrafiliśmy na nic takiego. Osobiście uważam, że źródło skażenia jest w morzu.

– Może to „czerwony przypływ"? – podsunął Giordino.

– Na Filipinach zdarzają się plagi toksycznego fitoplanktonu, ale zwykle w cieplejszych miesiącach – odrzekł Biazon.

– Ktoś może wyrzucać odpady przemysłowe na morzu – zauważył Pitt. – Gdzie dokładnie jest ten skażony rejon, doktorze Biazon?

Biolog zerknął na mapę.

– W pobliżu Bohol – odparł, wskazując dużą, okrągłą wyspę na północ od Mindanao. – Panglao to mała wyspa z ośrodkami wypoczynkowymi. Leży tu, niedaleko południowo-zachodniego wybrzeża Bohol. To około dwudziestu siedmiu mil morskich stąd.

– Możemy tam być za niecałe dwie godziny – rzucił Stenseth.

– Mamy na statku naukowców, którzy mogą pomóc rozwiązać zagadkę – powiedział Pitt. – Bili, weź kurs na Panglao i przyjrzyjmy się temu.

– Dziękuję – rzekł Biazon z wyraźną ulgą.

– Może chciałby pan zwiedzić statek, kiedy będziemy w drodze? – zapytał Pitt.

– Z przyjemnością.

– Al, pójdziesz z nami?

Giordino spojrzał na zegarek.

– Nie, dzięki. Przez dwie godziny zdążę dokończyć mój projekt. – Ułożył się z powrotem na ławce i po chwili zasnął.

„Mariana Explorer" płynął gładko po spokojnym morzu i dotarł do wyspy Panglao po półtorej godzinie. Pitt przyjrzał się uważnie elektronicznej mapie nawigacyjnej rejonu wyświetlonej na kolorowym monitorze. Biazon zaznaczył na niej prostokątny obszar, gdzie wymierały ryby.

– Prąd płynie tutaj ze wschodu na zachód – powiedział Pitt – co by sugerowało, że gorąca strefa jest na wschodnim krańcu obszaru zaznaczonego przez doktora Biazona. Może zaczniemy na zachodzie i będziemy się posuwali na wschód, pobierając próbki co pół mili?

Stenseth skinął głową.

– Będę zygzakował i spróbujemy się zorientować, jak daleko od brzegu jest koncentracja toksyny.

– Opuść też sonar zaburtowy. Może zobaczymy jakieś obiekty, które mogą być jej źródłem.

Doktor Biazon przyglądał się z zainteresowaniem, jak sonar jest opuszczany za rufę. „Mariana Explorer" zaczął płynąć od punktu do punktu, według wzorca na ekranie nawigacyjnym. Zespół biologów morskich pobierał w regularnych odstępach czasu próbki wody z różnych głębokości. Kiedy statek przemieszczał się na następną pozycję, pobrane próbki trafiały do laboratorium pod pokładem, gdzie natychmiast je badano.

Giordino śledził na mostku sygnały wysyłane przez sonar. Elektroniczny obraz dna pokazywał płaskie piaszczyste przestrzenie i skupiska koralowców, gdy przepływali nad obrzeżami rafy. Giordino dostrzegł kotwicę i silnik zaburtowy na dnie. Kiedy zobaczył je na monitorze, sięgnął do konsoli, wcisnął przycisk i zaznaczył ich lokalizację do późniejszej oceny.

Pitt i Biazon stali niedaleko i podziwiali tropikalne plaże Panglao oddalone o niespełna pół mili. Pitt zerknął w dół na wodę przy burcie; zobaczył żółwia morskiego i dziesiątki martwych ryb, które unosiły się na falach brzuchami do góry.

– Wpłynęliśmy do toksycznej strefy – powiedział. – Niedługo powinniśmy znać wyniki analiz.

Statek nadal posuwał się na zachód, a martwych ryb było coraz więcej. Potem stopniowo zaczęło ich ubywać i w końcu na morzu dookoła znów zrobiło się pusto.

– Jesteśmy pół mili za obszarem zaznaczonym przez doktora Biazona – zameldował Stenseth. – Sądząc po tym, co widać dookoła, wydostaliśmy się z toksycznej strefy.

– Na to wygląda – zgodził się Pitt. – Zostańmy tu, dopóki nie będziemy mieli wyników analiz.

Statek się zatrzymał i sonar wciągnięto na pokład. Pitt zaprowadził Biazona na dół do kabiny konferencyjnej wyłożonej tekową boazerią. Giordino i Stenseth poszli za nimi. Biazon przyjrzał się wiszącym na ścianie portretom słynnych badaczy mórz. Rozpoznał podobizny Williama Beebe, Sylvii Earle i Dona Walsha. Gdy usiedli, do kabiny weszło dwoje biologów morskich w białych fartuchach. Niska, atrakcyjna brunetka z włosami związanymi w koński ogon podeszła do wiszącego ekranu, a jej asystent zaczął wpisywać polecenia do komputera systemu projekcyjnego.

– Zbadaliśmy czterdzieści cztery próbki wody i wyizolowaliśmy cząsteczki toksyny – zaczęła kobieta.

Na ekranie za nią pojawił się taki sam obraz, jaki Biazon widział wcześniej na monitorze nawigacyjnym. Równolegle do wybrzeża wyspy Panglao biegła zygzakowata linia. Były na niej czterdzieści cztery punkty świetlne, z których większość żarzyła się na zielono.

– Zawartość toksyny w próbkach została zmierzona w cząsteczkach na miliard i w piętnastu przypadkach wynik był dodatni. – Kobieta wskazała rząd żółtych punktów. – Jak widać, koncentracja toksyny wzrasta w kierunku wschodnim i największa jest tutaj. – Przesunęła wskaźnik obok kilku pomarańczowych punktów do jednego czerwonego przy górnej krawędzi ekranu.

– Więc źródło jest zlokalizowane w jednym miejscu – odezwał się Pitt.

– Wyniki badań próbek pobranych za czerwonym punktem są ujemne, co sugeruje, że prąd przenosi toksynę z miejsca jej największego stężenia na zachód.

– To by wykluczało czerwony przypływ. Al, czy wyniki pokrywają się z czymś, co wyłapał sonar?

Giordino podszedł do konsoli, pochylił się nad ramieniem operatora i szybko wpisał do komputera serię poleceń. Po chwili na ekranie projekcyjnym pojawiło się dwanaście znaków X. Były rozmieszczone w różnych miejscach wzdłuż zygzakowatej linii, a przy każdym widniała litera, od A na dole ekranu do L na górze.

– „Parszywa dwunastka" – skomentował z uśmiechem Giordino i wrócił na miejsce. – Trafiliśmy na tuzin obiektów, głównie kawałki rur, kotwice i podobne śmiecie. Trzy wydają się podejrzane – zerknął do swoich notatek. – C to trzy dwustulitrowe beczki leżące w piasku.

Wszyscy spojrzeli w górę na punkt C. Punkty po obu jego stronach żarzyły się na zielono, co oznaczało, że pobrane tam próbki wody nie są skażone.

– Tu nie ma toksyny – powiedział Pitt. – Jedziemy dalej.

– F to żaglówka, być może miejscowa łódź rybacka. Stoi na dnie prosto i ma jeszcze maszt.

Punkt F sąsiadował z pierwszym żółtym punktem świetlnym.

– Też pudło. Ale coraz cieplej – skomentował Pitt. – Następny.

Giordino się zawahał.

– Z trzecim obiektem jest trochę dziwna sprawa. Nie mogłem mu się dobrze przyjrzeć, bo był na krawędzi obrazu sonarowego.

– Jak wyglądał? – zapytał Stenseth.

– Jak śruba okrętowa. Ale chyba wystawała z rafy, bo nie zauważyłem żadnego wraku. Może odpadła i leży oddzielnie. Oznaczyłem ją jako K.

Wszyscy poszukali wzrokiem punktem K. Był tuż nad czerwonym punktem świetlnym.

– Może coś tam zatonęło i skażenie powoduje wyciekające paliwo albo jakiś ładunek? – podsunął Pitt.

– W próbkach wody nie wykryliśmy niebezpiecznie wysokiego poziomu substancji ropopochodnych – odrzekła czarnowłosa biolog.

Giordino uniósł brwi.

– A co właściwie znaleźliście? Bo jeszcze tego nie wiemy.

– Wspomniała pani o toksynie – wtrącił niecierpliwie Biazon. -Co to było?

Kobieta wolno pokręciła głową.

– Coś, czego jeszcze nie spotkałam w słonej wodzie. Arsen.

Загрузка...