59

Tongju obserwował, jak zenit wznosi się ponad wyrzutnię. Huk docierał nawet do centrum kontroli startów na „Koguryo". Wokół wciąż trwała radość z powodu udanego startu rakiety. Ling pozwolił sobie na szeroki uśmiech, kiedy zobaczył na monitorze komputera, że silnik zenita pracuje na pełnym ciągu. Zerknął na Tongju, który odwzajemnił spojrzenie i z aprobatą skinął głową.

– Do końca operacji jeszcze daleko – powiedział Ling. Rakieta wreszcie była w drodze i mieli już za sobą najbardziej ryzykowną część zadania. Ale główny inżynier wiedział, że po odpaleniu zenita nie ma wpływu na dalszy bieg wydarzeń.

Dziesięć tysięcy kilometrów dalej Kang uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył na przekazie satelitarnym, jak rakieta odrywa się od pokładu „Odyssey".

– Wypuściliśmy dżinna z butelki – powiedział do Kwana, który siedział po drugiej stronie biurka. – Miejmy nadzieję, że spełni życzenia swojego władcy.

Al, Dirk i Jack patrzyli z „Icarusa", jak podmuch wydechu rakiety rozchodzi się po morzu. Chwilę wcześniej Giordino wylądował opornym sterowcem na płaskiej otwartej przestrzeni na wyspie Santa Barbara. Członkowie załogi „Odyssey" szybko wyskoczyli z zatłoczonej gondoli. Kapitan Christiano wszedł do kokpitu i uścisnął dłonie swoim wybawcom.

– Dziękuję za uratowanie mojej załogi – powiedział z ponurą miną. Nie mógł przeboleć, że haniebnie stracił dowodzenie „Odyssey".

– Dopilnujemy, żeby nie uciekli – zapewnił go Dirk. Wskazał niebieski punkt na horyzoncie. – Płynie tu „Deep Endeavor". Niech pan zabierze swoich ludzi na brzeg i przygotuje do transportu na pokład.

Christiano skinął głową i wyszedł. W gondoli został tylko Jack.

– Wszyscy na lądzie – zawołał kapitan w kierunku kokpitu.

– Więc wracajmy tym workiem gazu pod niebo – mruknął Giordino. Obrócił wirniki kanałowe do góry i przesunął przepustnice. Bez trzech ton ludzkiego ładunku „Icarus" łatwo uniósł się w powietrze. Kiedy Giordino wziął kurs z powrotem na „Odyssey", zobaczyli kłęby białego dymu. Rozpoczął się start rakiety.

Strumień gazów z dysz wylotowych silnika spalającego naftę lotniczą i ciekły tlen przedostawały się przez system wodny wyrzutni, tworząc białą chmurę, która spowiła całą platformę i morze wokół niej. Przez chwilę zenit stał nieruchomo. W mężczyzn na pokładzie sterowca wstąpiła nadzieja, że nie wystartuje. Ale po sekundzie rakieta zaczęła się wznosić w oślepiającej kuli ognia. Mimo odległości sześciu mil usłyszeli ostry trzask, gdy gorące spaliny zetknęły się z zimnym powietrzem. Dźwięk przypominał odgłos siekiery przecinającej sosnową kłodę.

Choć widok startującej rakiety był piękny, Dirk poczuł ucisk w żołądku. Lśniący biały pocisk miał być narzędziem najbardziej barbarzyńskiego ataku terrorystycznego w historii i spowodować śmierć milionów ludzi. A on nie zdołał temu zapobiec. Jakby ta straszna świadomość nie wystarczyła, wiedział, że w strefie rażenia w Los Angeles jest Sarah. I co z jego ojcem? Zerknął na Giordina i zobaczył na twarzy starego Włocha grymas, jakiego jeszcze nie widział. To nie była wściekłość na terrorystów, lecz obawa, że stracił najlepszego przyjaciela. Dirk nie chciał o tym myśleć, ale wiedział, że gdzieś w szalejącym piekle przed nimi jego ojciec walczy o życie.

Na pokładzie „Deep Endeavora" Summer umierała z niepokoju. Dirk zawiadomił statek przez radio, że załoga „Odyssey" została uratowana, ale powiedział również, że ich ojciec został na platformie. Kiedy rakieta wystartowała, pod Summer ugięły się kolana. Złapała się kapitańskiego fotela, żeby nie upaść, i spojrzała przez łzy w kierunku platformy. Wszyscy na mostku patrzyli w milczeniu, jak zenit odrywa się od wyrzutni. Myśleli o losie szefa NUMA uwięzionego gdzieś wśród kłębów białego dymu.

– To niemożliwe – wymamrotał zaszokowany Burch. – To po prostu niemożliwe.

Загрузка...