3

Kapitan Burch rozpoczął akcję poszukiwawczo-ratowniczą, gdy tylko stracił kontakt radiowy z Dirkiem i Dahlgrenem. Popłynął „Deep Endeavorem" na ostatnią pozycję podaną przez Dirka, a stamtąd zaczął zygzakować na zachód do Amukty. Wszyscy wolni członkowie załogi zostali wezwani na pokład, żeby obserwować horyzont. Radiooperator bez przerwy wywoływał helikopter.

Przez trzy godziny nie znaleziono żadnego śladu śmigłowca. „Deep Endeavor" zbliżył się do Amukty, stromego wulkanicznego stożka wystającego z morza. Nadchodził zmierzch, niebo na zachodzie przybrało purpurową barwę. Zastępca dowódcy Leo Delgado przyglądał się górzystej wyspie. Nagle coś przykuło jego uwagę.

– Panie kapitanie, tam jest dym. – Wskazał miejsce na brzegu.

Burch uniósł do oczu lornetkę i długą chwilę obserwował ląd.

– Płonące szczątki, proszę pana? – zapytał Delgado.

– Być może. Albo sygnał. Z tej odległości trudno rozpoznać. Weź dwóch ludzi i popłyńcie tam zodiakiem. Podejdę do brzegu najbliżej, jak będę mógł.

– Tak jest. – Delgado ruszył przez mostek, zanim kapitan skończył mówić.

Kiedy ponton spuszczono na wodę, zerwał się porywisty wiatr i na morzu wyrosły potężne fale. W drodze do lądu zodiac mocno się kołysał, Delgada i dwóch członków załogi co chwila zalewały zimne rozbryzgi. W zapadającym zmroku trudno było dostrzec smugę dymu na tle czarnej wyspy. Delgado zastanawiał się, czy zdołają wyjść na stromy brzeg. W końcu zauważył ogień i skierował ponton w tamtą stronę. Między skałami był mały przesmyk, który prowadził do wąskiej kamienistej plaży. Delgado zwiększył obroty silnika. Czterometrowa łódź pneumatyczna dotarła na grzbiecie fali do brzegu i zatrzymała się z chrzęstem żwiru pod dnem.

Delgado wyskoczył z pontonu i pobiegł w kierunku ogniska. Dwaj mężczyźni pochylali się nad mizernymi płomieniami, najwyraźniej próbując się ogrzać. Byli odwróceni plecami do niego.

– Pitt? Dahlgren? Wszystko gra, panowie? – zawołał.

Mężczyźni odwrócili się wolno, jakby przerwał im ważne spotkanie. Dahlgren trzymał w ręku nadjedzoną nogę kraba, z kieszeni jego koszuli wystawał łepek białej myszki. Dirk piekł nad ogniem alaskańskiego kraba nadzianego na patyk.

– Przydałoby się trochę cytryny i masła-odrzekł, odrywając parującą nogę skorupiaka.

Dirk i Dahlgren opowiedzieli Burchowi o spotkaniu z trawlerem, a potem pokuśtykali do okrętowego ambulatorium. Jack dostał postrzał w lewą łydkę, ale na szczęście pocisk nie uszkodził ścięgien. Gdy chirurg zszył ranę, Dahlgren nonszalancko zapalił cygaro. Lekarz kazał mu je natychmiast zgasić pod groźbą zerwania szwów. Zaraz jednak uśmiechnął się, wręczył mu kulę i polecił oszczędzać nogę przez trzy dni.

Dirkowi opatrzono policzek i czoło pokaleczone szkłem podczas zderzenia helikoptera z morzem. Nie odnieśli innych obrażeń w czasie katastrofy, a Dirk uratował ich przed utonięciem, bo zauważył, że przy twardym lądowaniu otworzyły się drzwi ładowni. Kiedy kadłub wypełniła woda, chwycił Jacka i wypłynęli przez otwór na powierzchnię. Przy użyciu niezawodnej zapalniczki Zippo Dahlgrena rozpalili ognisko z suchego drewna wyrzuconego przez morze na brzeg i dzięki temu nie dostali hipotermii.

Burch zawiadomił centralę NUMA o utracie helikoptera, zgłosił też incydent Straży Przybrzeżnej i terenowemu inspektorowi bezpieczeństwa publicznego w miasteczku Atka. Najbliższy kuter patrolowy Straży Przybrzeżnej był w odległości setek mil morskich, więc choć dostał szczegółowe informacje o trawlerze, miał znikome szanse na jego przechwycenie.

Dirk przebrał się w czarny golf i dżinsy i poszedł do sterowni. Burch, pochylony nad stołem nawigacyjnym, wyznaczał kurs przez Aleuty.

– Nie wracamy na Yunaskę po ciała członków Straży Przybrzeżnej? – zapytał Dirk.

Kapitan pokręcił przecząco głową.

– To nie nasza sprawa. Lepiej ich nie ruszać i zostawić śledztwo odpowiednim władzom. Popłyniemy na Unalaskę i w tamtejszym porcie rybackim wysadzimy na ląd naukowców z CZC.

– Wolałbym poszukać tego trawlera – powiedział Dirk.

– Straciliśmy helikopter, a oni mająnad nami osiem godzin przewagi. Nawet gdybyśmy zdołali to nadrobić, musielibyśmy mieć cholerne szczęście, żeby ich znaleźć. Marynarka wojenna, Straż Przybrzeżna i lokalne władze wiedzą, jak wygląda ten trawler. Mają większe szanse niż my.

– Może większe, ale też nieduże – nie ustępował Dirk.

– Zakończyliśmy prace badawcze i musimy dostarczyć chorych naukowców do szpitala – odparł kapitan. – Nie ma sensu kręcić się tu dłużej.

Dirk skinął głową.

– Oczywiście. Masz rację.

Zszedł po schodkach do mesy. Kolację już dawno wydano i właśnie trwało sprzątanie przed zamknięciem kuchni. Nalał sobie kawy z dużego srebrnego dzbanka, odwrócił się i zobaczył Sarę. Siedziała przy stoliku w głębi mesy i patrzyła przez bulaj na morze. Była w bawełnianej piżamie, kapciach i niebieskim szlafroku z izby chorych. Mimo szpitalnego stroju wyglądała bardzo atrakcyjnie. Podszedł do niej i zapytał:

– Za późno na kolację?

– Obawiam się, że tak – odparła. – Straciłeś specjalność szefa kuchni, halibuta a la Oscar. Był naprawdę wspaniały.

– Takie już moje szczęście. – Dirk przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej.

Przyjrzała się opatrunkom na jego twarzy.

– Co ci się stało? – spytała z troską.

– Miałem mały wypadek. Mój szef nie będzie zadowolony, kiedy się o tym dowie. – Dirk skrzywił się na myśl o drogim śmigłowcu na dnie morza. Opowiedział Sarze o pechowym locie, cały czas wpatrując się w jej piwne oczy.

– Myślisz, że ten trawler miał coś wspólnego ze śmiercią członków Straży Przybrzeżnej i naszym zatruciem? – spytała.

– Bardzo możliwe. Nie byli zachwyceni, że zobaczyliśmy na ich pokładzie lwy morskie. Najwyraźniej polowali nielegalnie, może kombinowali jeszcze coś.

– Lwy morskie… – powtórzyła Sarah. – Widzieliście jakieś na zachodnim krańcu wyspy?

– Tak. Jack zauważył kilka za stacją Straży Przybrzeżnej. Wyglądały na martwe.

– Czy „Deep Endeavor" mógłby zabrać jednego do zbadania? Wysłałabym próbki do naszego laboratorium.

– Kapitan Burch nie chce zostawać w tym rejonie, ale na pewno zgodzi się zabrać jednego martwego lwa – odparł Dirk i wypił duży łyk kawy.

– Moglibyśmy stosunkowo szybko ustalić przyczynę śmierci tych zwierząt.

– Myślisz, że zabiło je to samo co lwy na innych tutejszych wyspach?

– Nie wiem. Podejrzewamy, że lwy znalezione blisko kontynentu były zarażone wirusem nosówki.

– Choroby psów?

– Tak. Do wywołania epidemii wystarczyłby kontakt jednego zarażonego psa z lwem morskim. Nosówka jest bardzo zaraźliwa i mogła się szybko rozprzestrzenić.

– Jak kilka lat temu? – próbował sobie przypomnieć Dirk.

– W Kazachstanie przed siedmioma laty – uściśliła Sarah. – Na wybrzeżu Morza Kaspijskiego przy ujściu rzeki Ural wymarły wtedy na nosówkę tysiące fok.

– Irv mówił, że na Yunasce znaleźliście zdrowe lwy morskie.

– Tak, najwyraźniej nosówka nie dotarła tak daleko na zachód. Zbadanie martwych lwów morskich, które widzieliście z helikoptera, byłoby więc tym bardziej intrygujące.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Jak myślisz, kim byli ci ludzie na trawlerze? – spytała Sarah. – Co mogli robić?

Dirk długo patrzył przez bulaj.

– Nie wiem – odrzekł wreszcie – ale zamierzam się dowiedzieć.

Загрузка...